Na Szybciora #13 - Moja optymalna długość gry - Rasgul - 28 listopada 2013

Na Szybciora #13 - Moja optymalna długość gry

Trzynasty wpis z tej mini serii na moim blogu. Pechowy? Być może. Chociaż słowo pech jest kluczem w momencie, gdy dostajemy w łapki długo oczekiwaną przez nas produkcję, której kampania okazuje się starczać na niecałe 6 godzin. Bolesne uczucie dla tego, kto spodziewał się więcej. Niesmak po niedobrym kotlecie, zawsze można zapchać jakąś surówką, czyli w tym przypadku trybem multiplayer lub dokupowaniem kolejnych DLC. Nie zmienia to jednak faktu, że odbijać będzie nam się cały czas kulinarnym przekleństwem ludzkości, a piekło dla podniebienia wyryje na długo swój ślad w pamięci. Nieraz jednak się zdarza, że te kilka godzinek starczy, by nasycić swój brzuszek dobrym, gamingowym daniem.

wall.alphacoders.com

Pisząc ten post, miałem cały czas przed oczami otwarty artykuł cascada, o podobnej tematyce. 

Powiem szczerze. Ostatnio stałem się strasznie leniwy. W kwestii grania tym bardziej. Producenci przez te ostatnie lata zasypywali mnie wręcz tytułami, starczającymi spokojnie na jeden dłuższy wieczorek. Niektóre z nich to czyste zastrzyki adrenaliny, od których zalatuje skokiem na kasę, przez choćby tanie zakończenia w postaci cliffhangera, vide Modern Warfare 2. Są jednak perełki powodujące u mnie dziwny stan. Mam wówczas chęć wyjść sam z siebie, poklepać po plecach i powiedzieć: „Naprawdę dobrze wydałeś te pieniądze”. Przykłady? LIMBO, The Walking Dead, FEZ, Shank, Call of Juarez: Gunslinger (do którego napisałem nawet ostatnio recenzję, tak, traktujcie to jako chamską reklamę) i w sumie mógłbym jechać jeszcze dalej, ale nie wiem czy jest w tym jakikolwiek sens. Pora wydusić z siebie te kilka słów, które mogą się na mnie negatywnie odbić. Lubię krótkie gry! Co nie znaczy, że nienawidzę tych długich.

Chociaż to jeszcze zależy od produkcji, w jaką dane mi jest pykać. Przy choćby takim Black Ops II potrafię ziewać w trakcie kampanii. Są tam niby wybuchy, jest akcja, a nawet jakieś tam IMOŁSZONS, tylko brakuje innowacyjności. Przypominam sobie, że przecież ja to wszystko gdzieś widziałem w poprzednim roku. Błagalnie patrzę na rozpiskę misji, leżącą koło mnie. Liczę na to, iż piekło się niedługo skończy, a ja z achievmentami oraz zaliczoną kampanią będę mógł spokojnie odejść w stronę trybu multiplayer. Bywa jednak jak w przypadku Dark Souls (nie ma u mnie ostatnio zbyt dużo artykułów na blogu, guess why), Skyrima, Gothica, Batmana czy Wiedźmina. Tam poszukuję kolejnych zadań tylko po to, żeby w pełni rozkoszować się klimatem, fabułą lub mechanikami rozgrywki. Albo inaczej – pretekstu do dłuższego pozostania w wirtualnym świecie. Dobrze też wspominam Castlevania: Lords of Shadow, której jako jednej z niewielu udało się mnie trzymać przez kilkanaście godzin. Niczego nie dłużyła, a satysfakcjonowała. Spełniła całkowicie moje wymogi. Takie idealne połączenie zawartości i długości.

Dobra, dobra, ale pora odpowiedzieć sobie na pytanie – jaka jest moja optymalna długość gry? To zależy. Nie od jakości produktu, nie od kaprysów developerów, a wyłącznie od moich chęci i humoru. To tak jak z żarciem. Raz wolimy zeżreć Fast Fooda w postaci kebaba, a kiedy indziej zaś zjeść starannie przygotowywany przez godziny obiad. Bywa, że wolę sobie poskakać czy postrzelać przez te 5 godzin i w taki sposób się nasycę. Innym razem za to odpalam RPGa, który wciągnie mnie na tak długo, że kilka dni z rzędu będę oglądał świt, a bliskie osoby zarekwirują mój komputer lub konsolę, przy czym mnie samego wyślą na odwyk od gier wideo. Kwestia zachcianki, takiego „widzimisię”. Jestem w końcu graczem otwartym na różne eksperymenty. Ciężko znaleźć optymalny czas ukończenia danego tytułu. Nie rzucę przecież jedną liczbą. Chyba, że ktoś ma inne zdanie. Chętnie podyskutuję w komentarzach. Jak zawsze zresztą.


Zachęcam do odwiedzania mojego fanpage na facebooku oraz ćwierkacza. Znajdziecie tam sporo różnych przemyśleń, głupot i dowiecie się co słychać u Rasgula. Pozdrawiam!

Rasgul
28 listopada 2013 - 18:02