Amorphis - Circle - Recenzje(13). - Bartek Pacuła - 2 grudnia 2013

Amorphis - Circle - Recenzje(13).

W życiu jest czas na wszystko. W życiu muzycznym również. Jest czas na jazz, na klasykę, na rocka i na elektronikę. A bywa i tak, że w życiu człowieka przychodzi czas na metal i to nie byle jaki, bo fiński melodic death metal. Zapraszam do przeczytania recenzji płyty Circle fińskiej grupy Amorphis!

Z Amorphis po raz pierwszy zetknąłem się w tym roku z okazji premiery ich najnowszej płyty, czyli właśnie Circle, ale paru rzeczy zdążyłem się o nich dowiedzieć. Grupa ta posiada już spory staż, bo powstała w 1990 roku i początkowo jej domeną był death doom, lecz dzięki zmianie wokalisty w 2005 roku zmienił się też styl grupy na wyżej wspomniany melodic death metal. Z nowym wokalistą zespół zaczął radzić sobie dobrze jak nigdy, a trzy płyty tego zespołu zdążyły w Finlandii pokryć się złotem i zdobyć uznanie zarówno fanów, jak i krytyków. A jaka jest ich najnowsza płyta?

Circle - okładka.
Cóż… bez ogródek powiem, że jest to zdecydowanie największe metalowe zaskoczenie i odkrycie 2013 roku i po prostu bardzo dobra płyta, idealnie nadająca się do pokazania ludziom, którzy z metalem nie za bardzo się lubią. Bo Circle to z jednej strony naprawdę porządne pier***nięcie, są ostre gitary, nawalająca perkusja i niski, mroczny śpiew, a z drugiej – wpadające w ucho chwytliwe melodie, wokalista z niezwykłą skalą głosu i spora dawka dobrej energii. Płyta jednak zaczyna się mało melodycznie, od piosenki Shades of Gray, z wokalistą zdzierającym gardło przy akompaniamencie gitary. Potem jednak przychodzi na niezwykle udany refren, bardzo melodyczny i po prostu ładny(da się tak powiedzieć o czymś związanym z metalem? Bo w sumie nie wiem). Drugi utwór, Mission, zaczyna się już spokojniej i taki jest cały czas – nie słyszymy tu głupiego nawalania i darcia ryja, tylko normalną, dobrą piosenkę, cięższą od tego, co słuchają zazwyczaj ludzie, ale nie za ciężką, bo dzięki(ponownie) dobrej melodii łatwiej przyswajalną. Podobna sytuacja jest z następną piosenką, czyli The Wanderer – jest melodyczna, dobrze się jej słucha, co więcej – zacząłem tutaj dostrzegać i doceniać kunszt wokalisty, który dysponuje naprawdę dobrym głosem i jest daleki od wyobrażeń ludzi dotyczących głosów wokalistów metalowych, na dodatek ze Skandynawii.
Zespół w całej okazałości.

Następny utwór, Narrowpath, jest dla mnie pierwszym z trzech „momentów” tej płyty – czyli utworem wypadającym lepiej od innych zawartych na tej płycie, co jest, uwierzcie mi, prawdziwą sztuką. Piosenka ta zaczyna się dość folkowym motywem muzycznym, który będzie się potem powtarzał przez cały czas trwania piosenki, jest zaśpiewany naprawdę dobrze, a na dodatek jest epicki, w fajny sposób. Hopeless Days, kolejna piosenka zawarta na tym krążku, jest pewnym przypomnieniem słuchaczom, że mimo wszystko mamy do czynienia z zespołem grającym metal. Na początek jest mocne pieprznięcie, zwrotki są spokojne, refreny zaś znów dają sporą dawkę mocnej muzyki. Piosenka ta jest, jak wszystkie do tej pory z tej płyty, bardzo udana, niknie jednak w obliczu drugiego „momentu” tej płyty, czyli utworu Nighbird’s Song. Ta piosenka, podobnie jak Narrowpath, otwarta jest w sposób bardzo folkowy, jednak w tym wypadku potem dostajemy odrobinę mocniejsze zwrotki zwieńczone znakomitymi refrenami, z świetną gitarą i klawiszami. Into the Abyss, czyli kolejny utwór, jest moim zdaniem najsłabszym(co nie znaczy, że słabym) elementem tej płyty. Po prostu wciągnął on mnie najmniej, choć i tutaj nieodmiennie dostajemy dobry wokal, klawisze i gitary, wpadające w ucho melodie i świetne refreny. Potem jednak nadchodzi czas na trzeci „moment” płyty, moim zdaniem najlepszy, czyli na piosenkę Enchanted by the Moon. Ta piosenka zbiera to, co najlepsze na tej płycie i podnosi to do jeszcze lepszego poziomu. Otrzymujemy niezwykle melodyczne granie, pełne energii, wokalistę wymiatającego ze swoją skalą, zdzierając we zwrotkach gardło, by zaraz potem płynnie przejść do „normalnego” śpiewu oraz wpadające w ucho refreny. To wszystko sprawiło, że do piosenki tej wracałem potem jeszcze wiele razy i za każdym razem byłem z tego powrotu zadowolony. Ostatnia piosenka, zatytułowana A New Day, godnie wieńczy cały album, a słuchacz od razu wraca do początku płyty, bo jest ona naprawdę dobra.

Circle - edycja specjalna.

Reasumując – Circle to niezwykle udany projekt, który spodoba się zarówno fanom metalu, jak i trochę lżejszego, melodycznego grania. Oczywiście nie ma się co oszukiwać – płyta ta nie jest jakimś spektakularnym arcydziełem muzycznym, który zmieni wasze życie. Jest jednak bardzo uczciwa w tym co przedstawia i nie aspiruje do niczego więcej, niż do dawania dużej porcji dobrej rozrywki, a to wychodzi jej znakomicie. Polecam ten album ludziom nie bojącym wejść się w świat metalu, bo jest to znakomita okazja, by z mniej znaną odsłoną metalu się zapoznać. Brak tu darcia ryja, jazgotu i niezrozumiałych przez bełkot wokalisty tekstów. Płytę tę można nabyć na podwójnym winylu, na CD oraz w edycji specjalnej i naprawdę warto.

Zapraszam do przeczytania moich poprzednich recenzji:

Mike Oldfield - Five Miles Out i Crises: https://gameplay.pl/news.asp?ID=81658

MotorheadAftershock: https://gameplay.pl/news.asp?ID=81486

Chuck MangioneChildren of Sanchez: https://gameplay.pl/news.asp?ID=81329

Bartek Pacuła
2 grudnia 2013 - 23:03