Marvel’s Agents of SHIELD – zmarnowany potencjał - Czarny Wilk - 12 stycznia 2014

Marvel’s Agents of SHIELD – zmarnowany potencjał

Marvel bardzo konsekwentnie i sensownie buduje swoje filmowe uniwersum. Filmy miewa lepsze i gorsze, ale generalnie nieschodzące poniżej pewnego poprawnego poziomu. Stąd oczekiwania względem pierwszego aktorskiego serialu, będącego częścią wykreowanego na wielkim ekranie świata superbohaterów, miałem względnie wysokie. Opowieści o agentach S.H.I.E.L.D. miały potencjał na bycie całkiem interesującym tytułem, zacierałem też ręce na myśl o licznych występach gościnnych mniej znanych bohaterów z kadrów komiksów. Po połowie sezonu, niestety, mogę z całą pewnością stwierdzić, że potencjał ten został całkowicie zmarnowany, a serial, choć zalicza pewną tendencję zwyżkową, to i tak jest jedną z większych telewizyjnych pomyłek sezonu.

Lista zarzutów jest długa, zacznę więc od tej najbardziej ogólnej – to nie jest S.H.I.E.L.D., którego chcieliśmy, ani nawet na które zasłużyliśmy. To jest tarczowa edycja domowego przedszkola. Zamiast kulis potężnej organizacji pokojowej, otrzymaliśmy wesołe przygody małej grupki do zadań specjalnych kierowanych przez znanego z filmów Agenta Coulsona. Tak, tego samego, któremu zmarło się w Avengers. W skład jego elitarnej jednostki wchodzi całe dwóch wyszkolonych agentów – kalkujący Jamesa Bonda Ward oraz tajemnicza Azjatka po przejściach. Resztę teamu dopełniają smarkacze. Parka irytujących geeków oraz ściągnięta z ulicy hakerka Skye, która obowiązkowo skrywa mroczną tajemnicę z przeszłości i uporczywie daje wszystkim powody do wywalenia jej z drużyny na zbity pysk, czego nie wiedzieć czemu nikt nie chce zrobić. Nasza wesoła gromadka podróżuje po świecie i rozwiązuje różne problemy – najczęściej co odcinek inne. W tle gdzieś tam przewija się kilka głównych wątków, ale za mało tego. Drużyna jest niepoważna, problemy są niepoważne, postacie zachowują się niepoważnie – momentami przypomina to bardziej parodię niż serial sensacyjny. Powiązań z uniwersum jest tu też tyle co kot napłakał – ot, tu mignęła Maria Hill, tam Nick Fury. Jeden, jedyny odcinek koncentrował się na wizycie w centrali organizacji i tylko tam pokuszono się o pokazanie Tarczy od wewnątrz, wprowadzono też do uniwersum Victorię Hand, choć tak bardzo odmieniono jej postać, że nawet nie można tego wziąć za zaletę. I tyle. Cała reszta to pojawiające się raz na ruski rok nawiązanie w dialogu albo wystąpienie siakiegoś Asgardczyka.

Coulson jest jedną z nielicznych postaci, których aktorstwo trzyma zadowalający poziom

Wygląda to więc tak, jakby ktoś na fali popularności filmów superbohaterskich wyciągnął z szafy stary koncept serialowy, na szybko dopasował go do filmowej rzeczywistości i voila – mamy agentów S.H.I.E.L.D. Co tak naprawdę nie musiało by być takie złe, gdyby scenariusz sam w sobie trzymał poziom. Ale nie trzyma. Opowieści są do bólu standardowe i oczywiste, a zamknięta konstrukcja sprawia, że na koniec epka i tak wszystko zawsze dobrze się kończy i budowanie jakiejkolwiek dramaturgii tutaj zwyczajnie nie istnieje. Paradoksalnie, najgorzej jest, gdy pojawia się to, co powinno najbardziej jarać – nadludzie. Próba budowania im motywacji najczęściej wygląda tak, że początkowo są dobrymi osobami, dopóki nie wydarzy się jakaś pierdoła, po której nagle ni z tego, ni z owego robią się źli. Bo tak, bo agenci muszą mieć z kim walczyć. Niektóre odcinki potrafią wprawdzie zainteresować, ale jest to przeskok z poziomu dna i mułu do poprawności. Jedyne, co w tym wszystkim ciekawi, to będąca jedną z kilku motywów całego serialu tajemnica zmartwychwstania Coulsona – ale kolejne elementy układanki są dawkowane tak skąpo, że to za mało. Poza tym, fani i tak już przed premierą serialu stworzyli najbardziej prawdopodobną teorię, a dotychczasowa sztampowość całości niestety mocno sugeruje, że niczego ambitniejszego się po twórcach nie spodziewam. Dla zainteresowanych – spoiler nowy Coulson to tutejszy odpowiednik superbohatera zwanego Vision /spoiler. Pozostałe wątki główne – tajemnicza zła organizacja, przeszłość Skye, tajemnica Azjatki – po prostu są. Ani ziębią, ani grzeją.

Mógłbym tak jeszcze długo. Że aktorstwo to drewno, że efekty specjalne ustępują temu, co robią średnio rozgarnięci studenci informatyki na zajęciach na uczelni. Ale zamiast tego zakończę optymistycznie. Kilka ostatnich odcinków to widoczna tendencja zwyżkowa z poziomu dna do poziomu niemalże poprawnego – bywa, że idzie obejrzeć całość bez bólu. Ostatni odcinek przed przerwą w emisji, tym razem będący częścią większej, dwuczęściowej historii, zdołał nawet wywołać realne zaciekawienie swoim zakończenie. Może więc jest jeszcze jakaś nadzieja dla tego serialu i utrzymując wzrost formy na koniec sezonu, awansuje do poziomu przyjemnego oglądadła. Miło by było, acz to będzie już chyba za późno, żeby zyskać sympatię widzów. Bardzo się zdziwię, jeśli zobaczymy drugi sezon Agentów S.H.I.E.L.D. Póki co pierwsze starcie Marvela z telewizją wygląda na sromotną porażkę – miejmy nadzieje, że już zapowiedziane kolejne projekty wypadną lepiej.

Zdjęcia użyte w artykule pochodzą z serwisu Marvel.com

 Jeśli spodobał Ci się mój wpis, byłoby miło, gdybyś zalajkował/a moją stronę na FaceBooku. Pojawia się tam sporo zawartości, która Jaskinię omija. Za korektę odpowiada Polski Geek, zachęcam też do odwiedzenia jego serwisu.

Czarny Wilk
12 stycznia 2014 - 19:18