Polskie lokalizacje gier wideo to temat ciekawy i zarazem przywołujący mnóstwo kontrowersji. Często znacznie odstają one od swoich angielskich oryginałów, przez co spora część graczy sięga raczej po wersje kinowe. Ojczysty dubbing zwykle „wyróżnia się” słabą grą aktorską, czyli mówiąc prościej, drętwo wypowiadanymi dialogami. Takimi bez emocji, wiejącymi zwykłym czytaniem, aniżeli wczuwaniem się w postać. Są oczywiście niechlubne wyjątki, ale nie o tym będzie mowa. Nieraz zdarza nam się, że niektóre lokalizacje, pomimo jakiejś niezbyt wygórowanej jakości, zapadają nam w pamięć. Nie wyobrażamy sobie bez nich grania w dany tytuł. Znalazłem pięć takich gier, których polskie teksty wspominam niezwykle ciepło do dziś. Pałętają mi się gdzieś w głowie i myśl o nich powoduje mi banana na twarzy, po prostu. Zamierzam je Wam przedstawić. Moje ulubione, pełne polonizacje.
Chciałbym jeszcze na samym wstępie wspomnieć, że nie będę na nie patrzył pod względem jakości wykonania, tylko tego jak dobrze zapadły mi w pamięci. Mógłbym wymienić w nich kilka wad czy słabszych ról, ale moje ogólne wspomnienia z obcowania z nimi nadal pozostaną pozytywne. To jest moje główne kryterium w tej TOPce.
5. Sam & Max: Sezon 1
Wojciech Mann (Sam) i Jarosław Boberek (Max). Czego chcieć więcej? Obaj idealnie pasują do swoich ról, choć Boberek pokazał większą klasę przy dubbingowaniu szalonego królika. Za to Mann bardziej zgrywa się ze stonowanym, wysokim, dobrze zbudowanym psem. Nie wyobrażam sobie samej gry bez polskich dialogów, dlatego nie grałem ani w drugi, ani w trzeci sezon przygód tej szalonej pary detektywów. I tu nie chodzi o moje umiejętności posługiwania się angielszczyzną. Po prostu wykonanie całej polonizacji jest tak dobre.
4. Baldur’s Gate
Baldur miał naprawdę porządnie zrobioną lokalizację. Lata minęły, a ona nadal prezentuje świetny poziom na tle tych współczesnych baboli. Dialogi były wymawiane z uczuciem, zaangażowaniem, a okrzyki w trakcie walki brzmiały wiarygodnie. Wydawało się, że każda nawet najmniejsza potyczka, była czymś ważnym dla bohaterów, a nie zwykłą popierdółką. Darli się tak dobrze, że nieraz przechodziły mi ciarki po plecach. I to lubię. Jednak to wszystko staje w cieniu narratora, czyli Piotra Fronczewskiego. Cholera, do jakości roli pana Piotra brakuje mi superlatywów. Bije od niego profesjonalnością, a jego głos jest najzwyczajniej w świecie epicki. Idealnie pasujący do archetypu narratora. Chociaż samą grę pamiętam już jak przez mgłę, to teksty Fronczewskiego wyryły mi się w pamięci. Pamiętajcie dzieci, przed wyruszeniem w drogę, należy zebrać drużynę.
3. Rayman 3: Hoodlum Havoc
Trzecie miejsce dla trzeciej odsłony jednej z najlepszych serii platformówek. Hoodlum Havoc był mniej poważniejszy od swojej numerycznej poprzedniczki i miał bardziej kolorową, bajkową stylistykę. A kto jak kto, ale Polacy swój głos pod kreskówki podkładają rewelacyjnie. Tutaj zatem żadnego wyjątku nie ma. Sama lokalizacja różni się znacząco od oryginału, głównie w większości żartów, które nie były 1 do 1 przeniesione na nasz język, a zwykle wymyślone od nowa. W dodatku bardziej bawią. Nawet starsze osoby. Polska wersja językowa lepiej oddaje głupkowaty i humorystyczny klimat samej gry. Przyłożono do niej sporo pracy, przez co zyskuje u mnie na szacunku. W dodatku warto wspomnieć o Tomaszu Steciuku, który idealnie oddaje postać Murfiego i z każdym razem, gdy pomyślę o tymże nazwisku, zaraz przypomina mi się latająca żaba z uśmiechem szerszym niż głowa. A to o czymś świadczy.
2. Wiedźmin
Do tej pory nie zdążyłem nadrobić drugiej części Wiedźmina, ale pierwsza pod względem dubbingu to majstersztyk. W końcu ciężko byłoby wybaczyć polskiej grze słabej lokalizacji. Idealnie oddaje ona ciężki klimat uniwersum Wiedźmina, a aktorzy spisali się na medal. Różne pogawędki między postaciami nie wydają się być zbyt sztywne i zwroty w nich występujące, perfekcyjnie oddają „podwórkową łacinę”. Kiedy obijałem się o teksty jakichś NPCów, to miałem wrażenie jakbym wyszedł na podwórko, albo przez przypadek podsłuchał kogoś idąc po chodniku w mieście. Wszystko jest naturalne i tak bardzo… słowiańskie, czym zresztą charakteryzują się opowieści Sapkowskiego. Jednak jest jednak jedna rzecz, zapadająca graczowi w pamięć na długo po ukończeniu fabuły. Nie, nie są to kłujące w oczy piersi Triss, sprawiające wrażenie jakby miały wystrzelić z ciuchów. To postać Talara, która została napisana po mistrzowsku. Uwierzcie mi, nikt tak nie klnie jak Polacy, dlatego jego angielska wersja brzmi troszkę niewinnie. Ten NPC stawia różne kurwy jako przecinek w zdaniach, co przypomina nam naszą „łacinę podwórkową”. Do dziś w głowie krąży mi jedno pytanie, zadane przez niego: „No to jak kurwa będzie, robimy interes?”.
1. WarCraft III
Tutaj w zasadzie mogłaby się znaleźć jakakolwiek polonizacja gry Blizzarda, ale do tej z WarCrafta Trzeciego mam największy sentyment. Jest po prostu mistrzowska i inni dystrybutorzy powinni się od niej uczyć. Ucho cieszą normalne teksty bohaterów, dialogi w cut-scenkach czy choćby dobór aktorów (Jacek Kopczyński w roli Arthasa to miód dla uszu). Ale najmilej zapamiętałem wypowiedzi jednostek, kiedy naciska się na nie o kilka razy za dużo. Słucham ich nieraz do dzisiaj i przypominają mi one czasy jak świetnie bawiłem się przy tej grze będąc młodszym, a przede wszystkim jak padałem ze śmiechu od zwrotów jednostek. WarCraft III to także dla mnie najlepszy RTS i produkcja, do której kocham wracać raz na jakiś czas, stąd tak wielki sentyment. Zasłużone pierwsze miejsce. Według mnie polonizacja idealna.
A jakie są Wasze ulubione pełne polonizacje? Takie, które wspominacie najlepiej? Dajcie znać w komentarzach! Może jest coś o czymś poczciwy Rasgul zapomniał.
Zachęcam do odwiedzania mojego fanpage na facebooku oraz ćwierkacza. Znajdziecie tam sporo różnych przemyśleń, głupot i dowiecie się co słychać u Rasgula. Pozdrawiam!