"The Walking Dead" to chyba najbardziej nierówny pod względem jakości serial. Często nudzi lub irytuje, ale twórcy od czasu do czasu są w stanie sprawić, że spadniemy z krzesła. Pierwsza połowa czwartego sezonu jak i poprzednie serie ciągle trzymają się tego schematu. Jak było z ostatnimi odcinkami najnowszej serii? Spojlery.
Byłbym wielce naiwny oczekując rewolucji w drugiej połowie czwartego sezonu "The Walkin Dead". Pierwsze odcinki wyemitowane jeszcze w zeszłym roku pozostawiały wiele do życzenia, a serial nabrał tempa dopiero gdy na scenę wszedł Gubernator i wywrócił sielankę głównych bohaterów do góry nogami w półfinale. (Szczegółowe podsumowanie pierwszych ośmiu epizodów znajdziecie pod tym linkiem.) Niestety, po wielkiej wojnie nie mogliśmy już liczyć, że główny wróg naszych bohaterów uratuje i drugą połowę sezonu. Gubernator został pokonany przez Ricka i jego ekipę, jednak przed śmiercią dał im nieźle w kość. Więzienie zostało zniszczone i opanowane przez "szwędaczy", a bohaterowie podczas ucieczki musieli się rozdzielić. Od tamtej pory zostaliśmy zmuszeni do oglądania odcinków, które skupiały się na poszczególnych grupkach bohaterów: raz był to Rick, Carl i Michonne, innym razem Carol i Tyreese, następnie Beth i Daryl i na koniec Sasha, Maggie i Bob oraz Glenn z nowymi przyjaciółmi.
Takie rozwiązanie nie bardzo przypadło mi do gustu i przez zbyt dużą koncentrację na poszczególnych bohaterach robiło się po prostu okropnie nudno. Wiele odcinków bardzo mało wnosiło do serialu, a najlepszym tego przykładem był jeden z epizodów poświęconych Beth i Darylowi. Najnudniejszy odcinek w historii serialu. Spodobało mi się natomiast to, że każda grupka ostatecznie zmierzała do tego samego celu - do obozu o nazwie Terminus. Podczas wyprawy każdy bohater wpadał w tarapaty i radził sobie z przeciwnościami losu. Rick zadarł z niewłaściwymi ludźmi, Glenn rozpaczliwie starał się odnaleźć Maggie a Tyreese z Carol raz jeszcze przekonali się, że świat w którym przyszło im żyć nie oszczędzi nawet dzieci. To właśnie od odcinka, w którym giną dwie dziewczynki poziom serialu poszedł lekko w górę.
Twórcy w drugiej połowie czwartego sezonu wprowadzili kilku nowych bohaterów, którzy bardzo dobrze wpasowali się w klimat serialu. No, może z wyjątkiem wielkiego naukowca znającego przyczyny tej całej apokalipsy zombie, który irytuje za każdym razem gdy pojawia się na scenie. Za to jego towarzysze, którzy starają się go chronić za wszelką cenę są już bardziej wyraziści. Na uwagę zasługują również nowi towarzysze Daryla, zwłaszcza i przywódca, którzy jak się później okazuje, polują na grupkę Ricka.
Ostatni odcinek wzbudza naprawdę wiele emocji i ogląda się go od początku do końca z wielką uwagą. Twórcy szybko postanowili doprowadzić do konfrontacji nowych "przyjaciół" Daryla z Rickiem, Carlem i Michonne, którzy zupełnie nie spodziewali się brutalnego ataku. To jedna z najmocniejszych i najbardziej zaskakujących scen z całego serialu. Gdy sytuacja jest już bez wyjścia nagle Rick przegryza krtań szefa napastników, co szokuje zarówno widza przed telewizorem jak i wszystkich na ekranie. Michonne z Darylem wykorzystują chwilę nieuwagi i pozbywają się reszty nieprzyjaciół. Tu dramat się nie kończy, bo Rick ostatecznie mści się na mężczyźnie, który chwilę wcześniej próbował zgwałcić jego syna, doszczętnie masakrując go nożem. Mistrzostwo.
Druga połowa odcinka już nie była tak emocjonująca, ale wszystko się zmieniło gdy protagoniści dotarli do Terminus i odkryli, że coś jest nie tak. Wygląda na to, że w końcu na scenę wkraczają kanibale. Niestety, Rick z przyjaciółmi dali się złapać w pułapkę i właśnie tak kończą się ich przygody w tym sezonie. Tym razem nie dostaliśmy szczęśliwego finału jak to było na koniec trzeciej serii, a twórcy postanowili zostawić nas w niepewności, aż do pierwszego odcinka piątego sezonu. Choć wolałbym bardziej zamkniętego i weselszego zakończenia, to głęboko zawiedziony nie jestem. Ekipa Terminus zadarła z niewłaściwymi ludźmi, jak to podsumował Rick i mam nadzieję, że bohaterowie w przyszłym sezonie pokażą na co ich stać.
Ogólnie ostatni epizod tego sezonu uważam za udany. Jedyny minus to lekko nudne retrospekcje, ale muszę przyznać, że dobrze było raz jeszcze zobaczyć Hershela. W porównaniu z nudnością innych odcinków to był jednak pikuś. Spodziewałem się również, że pożegnamy w finale jakiegoś ważnego bohatera, ale tutaj twórcy również mnie zaskoczyli i udało im się wprowadzić dużo emocji bez zabijania któregokolwiek z protagonistów.
Podsumowując, autorom telewizyjnej wersji "The Walking Dead" ponownie udało się stworzyć emocjonujący finał rekompensujący wiele słabych odcinków, którymi ostatnio byliśmy karmieni. Po nudzie i irytacji przyszedł czas na wielką dawkę emocji. Warto było nie stawiać kreski na serialu z żywymi trupami, jednak dalej będę miał nadzieję, że twórcy w piątym sezonie przestaną rzucać nam ochłapy i zaczną starać się nie tylko przy finałach.
Zapraszam do śledzenia mojego profilu na Facebooku.