Lost Girl – solidny serialowy popkorniak - Czarny Wilk - 28 kwietnia 2014

Lost Girl – solidny serialowy popkorniak

Pomiędzy poważniejszymi, wypełnionymi intrygującą fabułą serialami dobrze czasem odprężyć się przy czymś prostym, co można spokojnie obejrzeć przy obiedzie, dobrze się bawiąc i dając szarym komórkom odpocząć. Problem w tym, że zrobić dobrego popkorniaka wcale tak łatwo nie jest, o czym przekonali się chociażby twórcy Marvel: Agents of SHIELD. Twórcy Lost Girl na szczęście z zadaniem sobie poradzili, tworząc niezobowiązujące kino sci-fi wypełnione przyjemnym humorem i całą plejadą barwnych postaci, a zakończony niedawno czwarty sezon okazał się jednym z lepszych w kilkuletniej historii tego szoł.

Poznajcie Bo. Bo spędziła dużą część swego życia na tułaczce po świecie i ukrywaniu przed światem. Bo Bo (heh) jest sukkubką, stworzeniem żywiącym się energią seksualną i potrafiącą zauroczyć w sobie każdego, co ją dość konkretnie przerażało. Do czasu, aż odkryła, że nie jest jedynym wybrykiem o nadnaturalnych mocach i że istnieje cała rasa ukrywających się przed ludźmi Fae, istot obdarzonych niezwykłymi zdolnościami. Te dzielą się na mrocznych oraz jasnych Fae, który to podział determinuje, w jaki sposób obcują ze śmiertelnikami – jaśni pomagają, mroczni wykorzystują. Choć dołączenie do którejś z grup jest obligatoryjne, a sami mroczni i jaśni utrzymują ze sobą zimnowojenne stosunki, nasza sukkubka postanawia wypiąć się na odwieczne zasady i pozostać niesprzymierzona, tym samym wywołując żywe zainteresowanie obu stron swoją osobą. A że ma złote serce, zaczyna pomagać innym Fae oraz śmiertelnikom w rozwiązywaniu wszelkiej maści kłopotów natury nadnaturalnej. Okazyjnie ratując świat i znacznie mniej okazyjnie dając upust swej sukkubowej naturze, seksiąc się na prawo i lewo.  

Brzmi sztampowo i dość banalnie? Takie w gruncie rzeczy jest, co ma swój urok. Oglądając Zagubioną Tożsamość, trzeba przymykać oko na liczne głupotki i banały, serial na szczęście z nawiązką wynagradza to humorem i postaciami, których nie da się nie lubić. Bo jest pewna siebie i powabna, ale to jej towarzysze są tu gwiazdami. Sukkubka ma swojego sidekicka, Słowiankę Kenzi, która choć pozbawiona supermocy, z nawiązką nadrabia to bezczelnością, poczuciem humoru i charyzmą. Jest też Dyson, wilkołak pokazujący lalusiom ze Zmierzchu, jak powinien wyglądać prawdziwy zwierz, Lauren, równie piękna co genialna pani doktor, Hale, będący, jak by to dziwnie nie brzmiało, syreną (czy może syrenem, jak podpowiada mi korektor), mogący kontrolować innych ludzi i mający cokolwiek dziwny gust jeśli chodzi o modę, Vex, uroczo nikczemna i wredna przywódczyni mrocznych Morrigan i sporo innych, których łączy jedno – są świetnie zarysowani i bez względu na to, czy źli, czy dobrzy, nie da się ich nie lubić.

Serial ma staroszkolną strukturę, poszczególne sezony składają się z zamkniętych fabularnie odcinków, w tle których przewija się jakiś większy motyw przewodni znajdujący kulminację w finałowym epizodzie. Bo najczęściej pomaga w rozwiązywaniu zagadkowych przestępstw, za które zazwyczaj odpowiadają inni Fae. Sprowadza się to do odrobiny główkowania, picia, jakiejś większej rozróby, znowu picia, od czasu do czasu szybkiego numerka i serii humorystycznych sytuacji. A następnie picia. Dużo tu piją. Humorystyczne sytuacje są tu najlepsze, zwłaszcza w późniejszych sezonach, gdy już ekipa na planie się konkretnie ze sobą dogrywa i chemia płynącą z relacji między nimi jest po prostu fenomenalna. Odcinek, w którym bohaterowie pozamieniali się ciałami i będąc w cudzych postaciach, przedrzeźniali się nawzajem, był fenomenalny. Podobnie jak ten z czwartego sezonu, gdy znaleźli się w pętli czasowej i powtarzając w kółko te same przyjęcie, dość niecnie wykorzystywali zaistniałą sytuację.

Gorzej wypadają sceny walk i efekty specjalne. Te pierwsze często są ucinane i najlepsze dzieje się poza ekranem, co się zaś tyczy drugich… cóż, dość powiedzieć, że na studiach miałem kolegów, którzy potrafili zrobić ładniejsze CGI. Budżetowość niestety widać tu wyraźnie i trzeba mieć silne zawieszenie niewiary, by to przełknąć.

Jako że sukkubka, jak to sukkubka, swoją egzystencję opiera w dużej mierze na seksie, tego też tu jest sporo, choć nigdy nie wykracza to poza poziom miękkiej erotyki. Jest też sporo romansów i wątków miłosnych, na szczęście zgrabnie wplecionych w akcję i nie tak męczących jak w tytułach zmierzchopodobnych. Widz szybko przywiązuje się do postaci i zaczyna martwić o ich losy, co sprawia, że finały poszczególnych sezonów wzbudzają realne emocje.

Choć fabuła często kroczy niebezpiecznie blisko kiczu, nigdy nie przekracza granicy i całość ogląda się bezboleśnie. Główne wątki czasem są rozwlekane zbyt długo, zwłaszcza kwestia tajemniczego ojca Bo, który gdy już miał zostać w końcu ukazany, koniec końców przeciągnięto to do kolejnego sezonu. No i przeskoki między poszczególnymi seriami nie zawsze trzymają się kupy, widać, że wiele pomysłów było wprowadzanych na szybko i bez większego planu na całość. Mimo to, przy odpowiednim zawieszeniu niewiary, Lost Girl ogląda się bardzo przyjemnie i ani człowiek się zorientuje, a mimo głupkowatości i tandetnych efektów specjalnych na kolejne odcinki czeka z niecierpliwością. Warto dać szansę, czasem dobrze obejrzeć coś lżejszego od Gry o Tron czy Synów Anarchii.

Jeśli spodobał Ci się mój wpis, byłoby miło, gdybyś zalajkował/a moją stronę na FaceBooku. Pojawia się tam sporo zawartości, która Jaskinię omija. Za korektę odpowiada Polski Geek, zachęcam też do odwiedzenia jego serwisu.


Czarny Wilk
28 kwietnia 2014 - 19:47