Zawsze w zapasie mam jakieś gry stawiające tylko na multiplayer. Stanowią one dla mnie odskocznię od eksploracji wielkich, wirtualnych światów pełnych magicznych smoków. Też często zdarza się, że nie mam czasu na dłuższe posiedzenia z RPG typu Dark Souls czy innym Wiedźminem. Ostatnio jednak zabrakło mi takich tytułów, od kiedy skończyłem maniakalnie rozgrywać kolejne mecze w League of Legends. Zachęcony przez kolegów, sięgnąłem po nowego Counter-Strike’a o podtytule Global Offensive. I to było to, czego szukałem. Odpaliłem i… teraz ciężko mi się od niego odessać, by znaleźć czas na cokolwiek innego. Ale wpierw wytłumaczę Wam w pięciu punktach, co tak bardzo przyciągnęło mnie do grania w te diabelstwo.
1. To po prostu nowy CS
To nie jest tak, że w Counter-Strike’a nigdy nie grałem. Pamiętam jeszcze jak instalowało się go jako moda do Half-Life’a, by później móc umawiać się z sąsiadami na LANowe partyjki wieczorami. Przy samej wersji 1.6 natłukłem mnóstwo godzin, będąc jeszcze gdzieś tam w podstawówce. I powiem, że szło mi naprawdę dobrze. Grałem w jakiś amatorskich klanach, ale nie osiągnąłem z nimi większych sukcesów. Potem moje drogi z samą produkcją się rozeszły, choć często byłem zachęcany do powrotu przez znajomych. Scena CS’a przestała dla mnie cokolwiek znaczyć, a kolejne wersje takie jak Condition Zero czy Source, wydawały się dla mnie jednym wielkim skokiem na kasę.
Później natrafiłem na promocję Global Offensive i zachęcony przez inne towarzystwo, postanowiłem go nabyć. Spodziewałem się, że Valve próbuje ponownie wyrwać pieniążki z naszych portfeli, używając znanej marki sieciowych strzelanin. Nic bardziej mylnego. GO okazało się być czymś nowym, czymś lepszym, a zarazem czymś idealnie oddającym ducha klasycznego 1.6. Strzela się troszkę inaczej, choć nie powiem, że moje wcześniejsze doświadczenie nie pomogło mi w przystosowaniu się do tutejszych mechanik. Mapy zostały przebudowane oraz bardziej zbalansowane. Dodano masę różnych trybów, dających pełno frajdy dla nowicjuszy jak i stanowiących idealną rozgrzewkę przed poważniejszymi meczami dla weteranów. Wszystko wygląda ładniej i działa lepiej. To po prostu idealne przeniesienie klasyka w nasze czasy oraz tchnięcie w niego drugiego życia.
2. Mecze turniejowe i system rang
Lubię, kiedy gra sieciowa pokazuje mi jaki poczyniłem progres. Lubię go też poczuć. I nie chodzi mi tu o jakiś prymitywny system poziomów rodem z Call of Duty. Nie chcę za moje epickie wyczyny zdobywać kolejnych broni. Po co mi to? Ja chcę czuć jak moje umiejętności wzrastają wraz z każdym pokonanym przeciwnikiem, ale nie przez licznik K/D Ratio. Kocham, kiedy gra daje mi możliwość przejścia dwoma susami z rangi żółtodzioba, do możliwości zmierzenia się z najlepszymi. Takie coś oferuje League of Legends ze swoimi dywizjami, StarCraft II to samo. Widzisz tę rangę i wiesz, że ona symbolizuje twoje umiejętności. Zdobywanie coraz lepszych odznak sprawia mnóstwo frajdy oraz zawrotów głowy. Dlatego Valve dorzuciło coś takiego, żeby pomóc tłumiącym się talentom, dostać się do najlepszych drużyn z całego świata i spróbować swoich sił na turniejach. Wygrywając mecze 5v5 możesz być kimś znaczącym na arenie e-sportu. Ale to wszystko zależy wyłącznie od ciebie oraz twoich umiejętności.
3. System dropu
Gabe Newell kocha pchać w swoje gry mikropłatności. Albo przynajmniej jakiś system pozwalający graczom handlować między sobą. Niech dobrym – a raczej złym przykładem będzie – Team Fortress 2, który ze swoimi czapeczkami poszedł już troszkę za daleko. W Global Offensive na koniec meczu (online) wypadają kamuflaże do broni lub skrzynki. Te zaś przy otwarciu (kluczem, który można nabyć za prawdziwe pieniążki) mogą wypluć z siebie niezwykle drogocenny przedmiot, albo zwykły złom. Kamuflaże stanowią fajne usprawnienie graficzne, jeżeli oczywiście bawi nas, kiedy poczciwy kałaszek ma na sobie różne ciekawe wzory. Jeżeli nie to skórki bez problemu można sprzedać na rynku Steam za małe czy też niemałe pieniążki, aby później kupić sobie za nie inne gry. Oczywiście samo Valve dostaje przez to wszystko mnóstwo kasy, dlatego często usprawnia produkcję różnymi patchami. Zawierają one również kolejne nowe kamuflaże i tak krąg się zatacza. Maszyna szmalu i przy okazji kupa zabawy dla użytkowników. Oby tylko nie poszło to w stronę Team Fortressa 2.
4. E-sport
Jeżeli mam być szczery to e-sport Global Offensive’a ogląda się lepiej niż jakikolwiek inny. Tutaj wszystko jest nieprzewidywalne, a jeden gracz potrafi obrócić szalę zwycięstwa na swoją stronę w dosłownie kilka sekund. Nie ma czegoś takiego jak w League of Legends, że jeżeli drużyna stworzy sobie lekką przewagę na początku spotkania, to później stara się ją tylko powoli eksploatować, żeby wygrać. Counter-Strike dostarcza wrażeń cały czas. W dodatku serwis csgolounge pozwala na obstawianie meczy swoimi skórkami. To zaś sprawia, że jeszcze bardziej kibicujemy niektórym drużynom. W końcu stawką są nasze pieniądze.
5. Miło jest podenerwować polaczków
Homo Cebulus Sapiens to nowy rodzaj człowieka, który został zrodzony właśnie w naszym kraju. Jego środowiskiem naturalnym stał się ostatnio Counter-Strike: Global Offensive. W co 3 meczu jest wysokie prawdopodobieństwo, że trafisz na reprezentanta gatunku. A jeśli to zrobisz, udawaj Anglika i nie wdawaj się z Cebulusem w zbędne dyskusje. W ekstremalnych sytuacjach rekomenduję blokowanie możliwości komunikacji. Dłuższa interakcja może zaszkodzić twojej psychice, a także poszarpać nerwy.
Niestety, ale Polacy to chamska plaga, za którą jest mi niezwykle wstyd. Nie potrafią zachować minimum kultury i szacunku wobec oponenta lub towarzysza. 80% grających z naszego kraju po prostu cały czas klnie i wyzywa wszystkich dookoła. Najczęściej robią to na początku meczu, by później często odnieść tylko sromotną porażkę i z płaczem wrócić z powrotem do łóżeczka. Wygrywanie z takim świństwem satysfakcjonuje niemiłosiernie. A denerwowanie ich przez trolling sprawdza się jeszcze lepiej. Warto poświęcić czasem dla tego stratę rangi.
Valve trafiło idealnie ze swoim CS:GO. Ostatnio nie mam większej ochoty na granie w Call of Duty, League of Legends porzuciłem, a o Battlefieldzie mogę zapomnieć na swoim komputerze. Planuję jeszcze pierwsze ruchy w DotA 2 i powrót do World of Warcraft, ale wątpię czy starczy mi na to wszystko czasu. Global Offensive sprawia mi za to mnóstwo zabawy i w najbliższym czasie ciężko będzie mi się z nim rozejść. Może zrobię to, kiedy wbiję rangę Global Elite. Może…
Czy macie jakieś doświadczenie z nowym CS’em? A może bawiliście się dobrze przy starszych odsłonach. Jak wrażenia, albo wspomnienia? Dajcie znać w komentarzach!
Zachęcam do odwiedzania mojego fanpage na facebooku oraz ćwierkacza. Znajdziecie tam sporo różnych przemyśleń, głupot i dowiecie się co słychać u Rasgula. Pozdrawiam!