Michael Jackson - Xscape - Recenzje(30). - Bartek Pacuła - 19 maja 2014

Michael Jackson - Xscape - Recenzje(30).

Hajs się musi zgadzać. Musi. Nie ma znaczenia czy ten hajs wyrażany jest w liczbie dwucyfrowej, za jakiś filmik na YouTube, czy też mówimy o wielu, wielu milionach, które wpłyną po wypuszczeniu jakiegoś dzieła na duży ekran, poczytnej książki czy też płyty. Bo ten hajs się MUSI zgadzać. Wiedzą o tym wszyscy, w tym ludzie mający pieczę nad spuścizną Michaela Jacksona. 9 maja tego roku do sklepów na całym świecie (i 13 maja w Polsce) trafiła, druga już!, płyta zawierająca utwory Jacksona, która została wydana po jego śmierci. I wiecie co? Ja wiem, że kasa musi płynąć – akceptuję to, kupuję rocznicowe remastery, książki i filmy o artystach – i lubię to. Ale trudno nazwać Xscape inaczej, niż ultra-chamskie wyciągnięcie kasy. A przynajmniej w wersji standardowej tego albumu.  

Z płytą Xscape jest pewne zamieszanie, które wymaga wyjaśnienia. Krążek ten wyszedł w dwóch wersjach – zwykłej i deluxe. Wersja „normalna” zawiera osiem utworów. Piosenki te są kawałkami Jacksona z lat 1983-1999, które potem zostały poddane post-produkcji, w niektórych wypadkach całkowicie zmieniającej ich oblicze. Wersja deluxe wzbogacona jest o dodatkowe dziwięć piosenek – tych samych, które znalazły się w zwyczajnej edycji Xscape. Gdzie więc należy szukać różnicy (a raczej różnic, bo są dwie)? Po pierwsze te bonusowe utwory (prócz jednego, ostatniego Love Never Felt So Good) są wersjami oryginalnymi, czyli takimi, jakimi pozostawił je sam Jackson. Po drugie różnica jest w cenie – edycja zwykła kosztuje nieco ponad 40 zł, edycja deluxe – już ponad 80. Nie nawykłem do specjalnego oszczędzania na muzyce – z samych płyt Jacksona mogę pochwalić się japońską rocznicową edycją Thrillera, mogę także z dumą pokazać zremasterowany z okazji 25-lecia album Bad na picture dicsu. Czułem coś jednak, że krążek Xscape nie porwie mnie tak, jak jego wielcy poprzednicy, dlatego też poprzestałem na zakupie wersji zwykłej. I to był chyba błąd – z tego co zdążyłem się zorientować to wersje, które pozostawił Jackson są po prostu dobre, a to, co dostaliśmy w wersji zmienionej należy raczej pominąć milczeniem.

Gdy tak sobie słuchałem Xscape i słuchałem, to już nieustannie myślałem, gorączkowo poszukiwając źródła słabości tej płyty. Diagnoza nie była łatwa, ale wydaje mi się, że zlokalizowałem źródło problemu. Michael Jacskon był geniuszem muzyki. To nie ulega wątpliwości. Chociaż był czas, że był wrogiem publicznym nr 1 za rzekome molestowanie dzieci, oskarżano go także o plagiaty i wątpiono w jego zdolności, to obecnie nie ma chyba żadnego człowieka, który próbowałby podważyć umiejętności tego artysty. Jacksona można nie lubić, nie można za to nie szanować. Jego kawałki, które weszły w skład Xscape powstawały, jak już wyżej wspomniałem, w latach 83-99. Oznacza to, że Król popu komponował część z nich podczas swoich wyżyn artystycznych (taki Thriller został wydany w 1982 roku, a więc tylko kilkanaście miesięcy wcześniej, a Bad w 1987). Jego dzieła, wtedy nowoczesne i wyprzedzające swoją epokę, wzięto potem, oddano w ręce ludzi, którzy nijak nie mogą się równać z Jacksonem, a oni przerobili je w taki sposób, by odpowiadały obecnym trendom w muzyce rozrywkowej. I tutaj, tak mi się wydaje, leży przyczyna słabości tej płyty. Kawałki niby są nowoczesne, ale nie jest to nowoczesność w stylu Jacksona – nowatorska, śmiała i przyszłościowa. Jest to ta pop-papka, którą jesteśmy obecnie bombardowani przez Lady Gagę, nową Madonnę czy Katy Perry. Na dodatek utwory Jacksona zostały w pewien sposób „skażone” przez ludzi od niego mniej utalentowanych, co również wpłynęło na jakość finalnego produktu.

Płyta Xscape w oryginalnej wersji trwa niecałe 35 minut. Zwykle się zarzekam, że jest to bardzo dobra długość trwania płyty – tym razem muszę powiedzieć, że jest to stanowczo za długo. Te osiem utworów wymęczyło mnie niemiłosiernie – pomijając jeden utwór (za chwilkę o nim wspomnę) żadna z piosenek nie była w stanie wywołać u mnie przyśpieszonego bicia serca – choćby na chwilę. Raczej sukcesywnie pomagała mi zmniejszyć tętno, pozwalając udać się w krainę snów. Nie ma znaczenia, czy moje kolumny grały właśnie Love Never Felt So Good, Chicago czy Blue Gangsta (które na dodatek jest perfidnie słabe) – za każdym razem reagowałem ziewaniem i zniecierpliwieniem. Każda piosenka cierpi na tę chorobę, o której wyżej napisałem – niby jest zrobiona nowocześnie, ale przez to staje się kolejnym popowatym szajsem, który od innych różni się tylko tym, że śpiewa w nim Michael Jackson. Nie uświadczymy tutaj jakiejś jacksonowskiej wizji, świeżych rozwiązań, nie znajdziemy nawet jakiś fajnych, dobrze przemyślanych odwołań do stylu, w którym Jackson się poruszał w latach 80. (czemu tego tak nie zrobili?!? Czemu nie mógł powstać album retro?). Jedynym momentem, które pozwoliło mi w ogóle dotrwać do końca płyty był kawałek A Place With No Name. Oryginalnie był to utwór piosenki grupy America, która nagrała go w 1972 roku. Najprawdopodobniej w latach 90. Jackson nagrał własną wersję tego kawałka, a w 2013 roku został on przerobiony na potrzeby Xscape. I, muszę to przyznać, zostało to zrobione bardzo dobrze. Utwór zyskał nową energię, a także lepszy feeling. I to zarówno w stosunku do oryginału, jak i do wersji Jacksona. Jednak jedna jaskółka wiosny nie czyni – A Place With No Name to zdecydowanie za mało, by zaliczyć ten album do udanych.

Bardzo lubię Michaela Jacksona. Chociaż obecnie nie słucham go już tak dużo jak kiedyś, to jego dzieła w znaczący sposób kształtowały moje upodobania muzyczne jeszcze w gimnazjum. I to chyba dlatego krążek Xscape tak bardzo mnie zabolał. Nie spodziewałem się po tym niczego szczególnego, ale nie sądziłem też, że z dziełami Jacksona zrobią coś, z czym on sam swoim geniuszem walczył – że uczynią jego utwory pseudo-nowoczesnymi, bez żadnej „iskry boskiej”, bez żadnego polotu i nade wszystko bez żadnej prawdziwiej nowatorskości.

I jak tu to w ogóle można podpisać tym samym nazwiskiem?

Aha – na koniec chciałbym dodać jeszcze dwie rzeczy. Raz - jest to recenzja płyty Xscape w edycji standardowej. Wiem, że te dodatkowe kawałki mogą zmienić całkowicie odbiór tego dzieła, ale płyta ta została niestety wydana w dwóch wersjach – i ja oceniam po prostu jedną z nich. I dwa – płyta została nagrana przyzwoicie, bez żadnych szczególnych zgrzytów, ale miałem czasami wrażenie, że pan odpowiedzialny za masterowanie materiału był szczególnym wielbicielem basu i chórków, które czasami potrafią przysłonić resztę elementów budujących utwór – nie wyłączając z tego głosu Jacksona

Mój fanpage na FB – Music to the People.

Recenzja Xscape w wykonaniu Kameo.

Poprzednie recenzje:

Luxtorpeda – A Morał Tej Historii Mógłby Być Taki, Mimo Że Cukrowe, To Jednak Buraki

David Crosby – Croz

 

Bartek Pacuła
19 maja 2014 - 11:03