Już jesteście zakolegowani z tematami tygodnia, prawda? Gdy w naszej tajnej gameplayowej bazie padło kilka propozycji z tematami na kolejny tydzień, tylko ten nazwany "gry, które nam się podobały, a do których wstydzimy się przyznać" wyglądał na godny przerobienia na teksty. No ale temat to jedno, a sam tekst... Po głębszym zastanowieniu się odkryłem, że nie potrafię sobie przypomnieć żadnej naprawdę słabej, godnej wstydzenia się, gry do opisania. Tzn. jedna pojawiła się od razu - Dink Smallwood, ale o niej wpis powstał jakiś czas temu. A więc, a zatem - moi kandydaci do miana "słaba gra, w którą mi się dobrze grało, ale troszkę wstyd" najbardziej pasują dwie polskie produkcje sprzed niemal dwóch dekad - Autka i Target.
Żeby nie było wątpliwości - żadna z tych gier nie jest górą wzdętych foczych trucheł, jaką jest np. City Bus Simulator. To nie są totalne kaszany, w które nie da się grać. To są po prostu nieprzyzwoicie skromne produkcje, które pojawiły się w czasach, gdy ekrany pecetów były zajęte masą dużo lepszych i dużo bardziej zaawansowanych produkcji. Skoro sobie to wyjaśniliśmy, przejdę do właściwej części tekstu, w którym co i dlaczego.
Zacznę od Autek, dzieła firm Tatanka/LK Avalon z roku 1997. Grafika składała się z 18 pikseli, animacja z dwóch klatek, a zawartość produkcji całej produkcji mieściła się w 20 megabajtach. Widok z góry, śmieszne samochodziki, proste tory oraz miny i pociski do urozmaicania wyścigu. Brzydkie, nudne, wtórne, a przecież w tym samym roku pojawił się Need for Speed II czy (nieco bliższa klimatem) po dziś dzień niezawodna gra Ignition. Ale jednak grało się w te Autka. Mimo wszystko. Dlaczego?
Bo granie we dwóch przy jednym komputerze zawsze daje radę. I tak też przy demonstracyjnej wersji gierki, która zawierała chyba dwa tory, ale pozwalała na solidną, multiplayerową walkę, spędziłem długie godziny. Prosta dawka grywalności upchana w tym małym czymś skradła na chwilę moje trzynastoletnie serce. I to wystarczyło - apeluję więc do twórców: split-screen forever!
Teraz skaczemy o kilka(naście) miesięcy do przodu i znajdujemy się we wspaniałym dla gatunku FPS roku 1998. Wtedy miał premierę przełomowy Half-Life, a rzesze zagrywały się też w Quake'a II czy Unreala. Tymczasem ja, poza ślinieniem się do drukowanych w CDA i Resecie screenshotów traciłem czas grając w Target, wypasioną polską strzelaninę, którą zapewne wielu z Was pamięta.
Produkcja firmy De Lyric Games wrzuca graczy do realistycznie odwzorowanej Polski, w której polityczne nastroje są mocno rozchwiane - po upadku Układu Warszawskiego grupy przestępcze osiągnęły bardzo mocną pozycję, a zadaniem gracza, jako płatnego najemnika, było pokazać gangsterom, gdzie raki zimują. I pokazywał, a ja wraz z nim. Tabuny pikseli, wszechobecna kanciastość i dwuwymiarowi przeciwnicy nie byli w stanie mnie zniechęcić do zabawy. A dlaczego?
Tak jest. Split-screen, panie i panowie. Podzielenie mojego cudnego, jasnego monitora CRT (chyba była to jeszcze czternastka marki Hyundai) na pół sprawiło, że Target okazał się być równie magiczną grą, co Autka. Swojskie realia, wybór klasy postaci, możliwość zastrzelenia kolegi siedzącego obok, a wszystko jakieś takie cudownie przaśne (a tam - po prostu jeszcze nie znałem zbyt dużej ilości naprawdę dobrych gier, więc łatwo było mnie zadowolić). Zresztą, o nostalgicznym zjawisku grania we dwóch w Targeta w zeszłym roku napisał myrmekochoria.
Czyli tak naprawdę to nie trzeba się wstydzić ani Autek, ani Targeta. W końcu nostalgia, oldskul i inne takie. Gry słabe też potrafią być dobre... Chyba popsułem temat tygodnia. Sorry.
PS Bardzo mocno zastanawiałem się nad tytulami pasującymi do tematu tygodnia... Na liście był pecetowy Lost (wcale nie taki najgorszy, ale gdyby nie serial, to pies z kulawą nogą by na tą grę nie spohrzał), fajny-niefajny stary FPS Chasm, a także southparkowe wyścigi South Park Rally (gra ze wszech miar słaba, ale licencja "bajki" z Comedy Central swoje zrobiła). Wybrałem jednak ten nieco oszukany polski akcent.