Gdy stoisz na polu bitwy jako kilkunastometrowy robot uzbrojony w topór, mając przed sobą jakiś tysiąc wrogo nastawionych maszyn z małym arsenałem atomowym, a za sobą bezkresny kosmos to może oznaczać wiele. Dla mnie zazwyczaj oznacza udany pomysł na grę.
Disclaimer: Nigdy nie posiadałem na własność poprzednich odsłon Dynasty Warriors Gundam. Pożyczałem je, jednak nie jestem ekspertem w przypadku tej podserii wielkiego kolosa jakim jest Musou. Jestem natomiast ekspertem od Dynasty Warriors. Mam świadomość, że opisywana przeze mnie odsłona jest przez wielu fanów uważana za gorszą od poprzednika.
Jak każdy sequel?
Nawalanie się robotem z setkami (lub tysiącami) innych robotów mimo wszystko wydaje mi się bardziej naturalne od idei samotnego woja rozwalającego całe armie. Nie jestem zwykle wśród odbiorców Gundama, nie znam się na serii, nigdy nie oglądałem też żadnego anime. Jestem natomiast niezaspokojnym konsumenten serii Warriors/Musou (wiecie, to moje Call of Duty), więc mając okazję sprawdzić Reborn nie mogłem sobie tego odmówić. I nawet zauroczyłem się tym niezwykłym światem, gdzie mechy uprawiają Kung-Fu, ciosy specjalne polegają na przyzywaniu okrętów powietrznych, a wrogowie zawsze noszą maski...
Zasada pozostała ta sama co zwykle - to chodzona bijatyka z widokiem zza pleców, w której poza ciosami szybkimi i silnymi, ważne jest dobre wykorzystywanie swoich ciosów specjalnych. Jak zawsze - na najniższym poziomie trudności to beztroska wyżynka, gdzie jesteśmy praktycznie nieśmiertelni, a na najwyższych poziomach trudności problemowa walka z czasem, wytycznymi i desperacka ochrona swoich jednostek. Tym razem Koei wydało grę na zachodzie tylko w wersji na PlayStation 3, tylko w wersji cyfrowej i tylko z japońskiomi głosami, co w zależności od preferencji jest ogromnym plusem lub minusem.
Pełne ręce Roboty
W Musou szeregowe pionki od zawsze były tłem dla starcia pomiędzy kapitanami/silnymi wojami/generałami i najnowszy Gundam niczego tutaj nie zmienia. Nie zmienił się również najmocniejszy punkt serii - wiele postaci o różnych stylach walki, które momentami robią wrażenie swoją absurdalnością. Roboty uprawiają sztuki walki, biegają po wodzie i stają przeciwko sobie w rodzinnych dramatach, walcząc o sprawiedliwość za pomocą arsenału, który najczęściej kojarzył mi się z robocim średniowieczem.
Niestety grafika tym razem nie cieszy cell-shadingiem, co usprawiedliwiono chęcią zwiększenia ilości jednostek na ekranie. I mimo odarcia gry z tego posmaku anime ucieszył mnie fakt, że ta nie tylko wygląda przyzwoicie, ale utrzymuje płynną animacje nawet w czasie większych starć. Plusem są również różnorodne projekty robotów (i to tych będących pionkami), ich ilość oraz bardzo efektowne wstawki filmowe, które często przerywają misje w trybie fabularnym.
Zresztą jeśli o wstawki chodzi jestem pewien, że fani serii przeżyją tutaj wiele miłych chwil, nie tylko dzięki sporej ilości grywalnych postaci, ale również zbieraniu kart, odkrywaniu sekretów, czy encyklopedii.
Na blachę
Zaskoczyła mnie również - bardzo pozytywnie - ilość wytycznych. Przeważnie nawet najlepsze/najnowsze odsłony serii skupiają się głównie na misjach typu ochroń/zabij szefa.
Reborn odrobinę modyfikuje sprawę - nie tylko wracają bardzo skomplikowane, zmienne wytyczne, które widziałem po raz ostatni na taką skalę w pierwszym Samurai Warriors, ale również wariacje takie jak zniszczenie danej ilości wrogów, czy ochranianie bohatera, którym zaczynaliśmy misję.
Dzięki takiej, a nie innej licencji misje rozgrywają się nie tylko w miastach i bazach, ale też w kosmosie, czy na wodzie, czasami mieszając sprawnie ze sobą te środowiska. Urozmaiceniem jest też możliwość sterowania gigantycznymi mechami (rozdeptujesz wtedy mrówki-roboty) i kooperacja, zarówno online, jak i offline. Purystów zapewne rozdrażni to, że w przypadku multi kanapowego spada jakość animacji oraz oprawy (co przekłada się częściowo na rozgrywkę), ale dla mnie wspólne naparzanie się robotami było najprzyjemniejszą chwilą z grą.
Będę to powtarzał zawsze: chodzone bijatyki wyeoluwoały nie tylko w gry takie jak Bayonetta, ale również w serię Musou. (Pomijając już fakt, że nadal powstają klasyczne gry tego gatunku - na dodatek część nie jest nawet zabijana przez niepotrzebny grind). Musou są grami prostymi w budowie, trochę trudnymi do pokochania, ale ogromnymi i wbrew pozorom całkiem głębokimi. Reborn nie jest tutaj wyjątkiem i jako taki sprawia ogromną frajdę w przypadku przechodzenia w grupie.
Złomowisko
Niestety, nowy Gundam ma sporo wad. Poza trybem fabularnym oraz trybem przeznaczonym dla fanów serii, nie ma tutaj odpowiednika Free Mode - czyli wyboru dowolnego bohatera i dowolnej misji. Nie ma też żadnego trybu pseudo-RPG (popularnego w dodatkach do Dynasty Warriors), ani żadnej formy zajmowania ogromnych map, co mocno wpływa na monotonię rozgrywki. Na domiar złego interfejs rozbudowy mechów, zmiany pilotów, czy czegokolwiek innego jest niezwykle nieprzystępny, przez co trudno połapać się czasami kim możemy w ogóle grać. Także pomimo wspaniałych przerywników prowadzenie fabuły jest w najlepszych przypadkach przeciętne, co nie wydaje się winą materiału źródłowego.
I jest jeszcze jedna rzecz, która z Reborn czyni dla mnie tytuł gorszego typu. Architektura etapów, a raczej jej brak. Podczas gdy inne Musou zaczynają mieć coraz lepszy projekt etapów, tak tutaj najczęściej dostajemy nudne, płaskie tereny, bez pomysłu, urozmaicenia oraz jakieś iskry bożej. Równie dobrze mogłyby to być losowo generowane etapy, co w przypadku gry akcji jest ogromnym zarzutem. I nawet nie porównując do braci i sióstr, wystarczy spojrzeć na Armored Core, które pokazuje, że można znacznie lepiej, ciekawiej i więcej w temacie pól bitwy dla ogromnych mechów.
Zatem mam mieszane uczucia. Nawet bardzo, bo z jednej strony bawię się dobrze i jaram się mechami, z drugiej zaś mam problem z małą różnorodnością produkcji. Więc komu bym ją polecił?
Fanom mechów. Szaleńcom, którym za mało Musou. Komuś kto chciałby sprawdzić serię, a ma awersję do historii Chin/Japonii. Ludziom, którzy tęsknią za chodzonymi bijatykami i zarazem rozumieją, że Double Dragon Neon to bardzo niedobra gra z bardzo dobrym soundtrackiem. Graczom szukającym lekkiej produkcji w konwencji anime.
Chociaż można zarzucić co nieco tytułom Koei na cudzych licencjach to uważam, że są potrzebne. Istnieje cała rzesza graczy, która ignorowała Musou bo “HEHE CHIŃCZYCY NIKOGO HEHE IKSDE”, zarazem płacząc za grami rozrywkowymi (jak gry Koei), innymi niż AAA (jak gry Koei) lub z dobrą fabułą (jak Dynasty Warriors 7, będące jedną z moich ulubionych fabuł w grach wideo, co piszę jako fan prac Matsuno, serii Legacy of Kain i Kojimy). Do nich też Gundam mógłby przemówić, ponieważ rozumiem, że dla kogoś walki robotów mogą być bardziej strawne kulturowo.
Ale jeżeli chcecie zacząć z serią od najlepszej strony - i nie przeszkadzają wam gry, w których sterujemy ludźmi - to znacznie lepiej rozpocząć swoją znajomość od Warriors Orochi 3, lub Dynasty Warriors 7/8 (7 - dla przedstawienia fabuły, 8 - dla całej reszty). Reborn jest zbyt zachowawczy i zbyt odarty z zawartości, żeby konkurować z najlepszymi grami Koei.
Mimo wszystko mój pierwszy Gundam sprawił mi przyjemność. To taka gra na przerywnik, przyjemny średniak, coś do wrzucenia na ząb na chwilę lub na odwrót - do grindowania i nerdzenia, żeby się odprężyć. Dobrze wygląda, dobrze brzmi, dobrze odpręża i nawet lekko zainteresował mnie światem przedstawionym. Nie jest to z pewnością ani najlepsza gra na bazie Gundama (to miano należy do fantastycznego fightera od Namco - Gundam Extreme VS), ani najlepsza odsłona Musou. Być może nie jest to nawet najlepszy Dynasty Warriors Gundam.
Jednak mam wrażenie, że jakoś będę z tym żył.
Warto zajrzeć - Recenzja osoby, która grała we wszystkie cześci Dynasty Warriors Gundam [ENG]