W lipcu tego roku na GOLu pojawił się artykuł mojego autorstwa poświęcony najciekawszym, zdaniem redakcji, serialom mającym zadebiutować w okresie wakacyjnym. Ponieważ był to tekst oparty głównie o materiały promocyjne udostępnione przez stacje telewizyjne, można było się spodziewać, że nie wszystkie spełnią pokładane w nich oczekiwania. A inne, przy odrobinie szczęścia, je przekroczą. Sezon wakacyjny już za nami, część omawianych wtedy tytułów udało mi się już obejrzeć. Dwa okazały się prawdziwymi perełkami i to na nich przede wszystkim skupi się ten artykuł, choć serialom mniej udanym również poświęcę kilka zdań.
Halt and Catch Fire
Propozycja stacji AMC z pewnością wyróżnia się tematyką. Osadzona w latach osiemdziesiątych dziesięcioodcinkowa seria pokazuje widzowi kulisy komputerowej rewolucji, w trakcie której przestały być to urządzenia dla największych korporacji i wojska, a stały się elementem wyposażenia domowego. Wprawdzie jest to opowieść o fikcyjnej firmie tworzącej fikcyjny sprzęt, ale liczne odniesienia do rzeczywistych przedsiębiorstw, postaci i terminologii skutecznie urealniają całe przedstawienie. IBM stanowi dla bohaterów potężnego przeciwnika, czasem w rozmowie przewinie się nazwisko Gatesa, a w jednym z końcowych epizodów zobaczymy nietypową prezentację Macintosha.
Ale, choć komputery są tu osią fabuły i pokazanie całej rewolucji zza kulis stanowi nie lada atrakcje, w rzeczywistości jest to opowieść o ludziach. O Gordonie, typowym podstarzałym nerdzie-geniuszu, który pełen jest kompleksów i którego pasja została zabita przez pewien nieudany projekt oraz obowiązki wobec rodziny. O Joe, doskonałym marketingowcu, który pod maską wizjonera skrywa całą gamę sprzecznych uczuć, wątpliwości i chęci udowodnienia sobie i światu własnej wartości. I o Cameron, młodej buntowniczce, która zaczyna sobie uświadamiać, że to ona jest przyszłością. Te trio tworzy niesamowitą dynamikę, którą napędza całe Halt and Catch Fire. Każde z nich ma własne problemy, z którymi musi sobie radzić, własną wizję odnośnie tego, jak powinien wyglądać tworzony przez nich komputer, a łączy ich przede wszystkim jedno – chcą stworzyć coś, co przejdzie do historii.
HTC Tytułowe Halt and Catch Fire (z angielskiego „wstrzymaj i stań w ogniu”) nawiązuje do komendy HTC języka maszynowego, która, nie wdając się w techniczne szczegóły, odpalona potrafiła doprowadzić do uszkodzenia układów scalonych i w efekcie zepsucia całego komputera. Najpopularniejszym mikroprocesorem umożliwiającym „zapłon” była Motorola 6800. Więcej przeczytacie na Wiki, najlepiej angielskiej, bo polska ma na temat HTC niewiele do powiedzenia: |
Zadanie te jednak jest wybitnie trudne. W zasadzie cały proces tworzenia PieCyka przedstawiony w serialu polega na przezwyciężaniu kolejnych, niemal niemożliwych do rozwiązania problemów. Zarówno technicznych, czasowych, finansowych oraz prawnych – walka z IBM-em nie obywa się bez ofiar. Twórcy doskonale pokazali to, pod jak wielką presją działają bohaterowie – atmosfera jest zawsze napięta i burzliwa, kiedy udaje się rozwiązać jeden kłopot, natychmiast na ich drodze wyrasta kolejny. Serial jest przez to dość ciężki - momentami potrafi naprawdę przytłoczyć, choć dzięki temu nieliczne momenty, kiedy pojawia się nutka optymizmu, stają się mocniej zaakcentowane.
Halt and Catch Fire świetnie oddaje klimat lat osiemdziesiątych i nadchodzących zmian, cechuje się fantastycznie nakreślonymi charakterami postaci – i to nie tylko wspomnianą trójką, ale również postaciami pobocznymi, ma też oryginalną tematykę i gamę smaczków, które wychwycą i docenią sprzętowi zapaleńcy. Zdecydowanie warto się z nim zapoznać. Zwłaszcza że mimo niezadowalającej oglądalności, AMC dało zielone światło drugiemu sezonowi i za rok Gordon, Cameron i Joe powrócą.
Tyrant
Tyran to dla mnie przypadek mocno specyficzny. I nie chodzi mi o sam serial, ale o reakcje Internetów na niego. Otóż werdykt zbiorowej społeczności jest jednoznaczny – to są dolne stany średnie, potencjał zmarnowany przez naiwną, uproszczoną fabułę i beznadziejne aktorstwo. A tymczasem mi się to podobało. Bardzo. Żeby jeszcze sprawa rozbijała się o to, że po prostu doceniam inne elementy, które są dla mnie mniej ważne od widocznych wad. Ale właśnie nie. To, w czym inni widzą słabość tego serialu, u mnie punktuje jako bardzo mocne atuty.
Bassam "Barry" Al-Fayeed jest synem dyktatora Abbudin, fikcyjnego państwa na Bliskim Wschodzie. Nie mogąc zaakceptować metod swojego ojca, jako nastolatek zdecydował się na dobrowolne wygnanie i wyruszył do Ameryki. Tam został lekarzem, znalazł sobie piękną żonę i razem z nią założył rodzinę. Dwadzieścia lat później, on, jego żona i dwójka dzieci przyjeżdżają do Abbudin na wesele bratanka Barry’ego. Krótkie wakacje zamieniają się w znaczni dłuższy pobyt, gdyż po Barry’ego zaczyna upominać się przeznaczenie. Widząc, jak działa jego kraj, postanawia go zmienić, pomagając swemu bratu, Jamalowi, w sprawowaniu rządów.
Motyw przewodni mocno przypomina historię Michaela z Ojca Chrzestnego ukazaną w orientalnej stylistyce. Barry, podobnie jak Michael, nie godzi się ze swoim przeznaczeniem, ale te nieubłaganie kieruje go na tory, które chciał odrzucić. Jest też stanowiący przeciwieństwo głównego bohatera brat, na relacje z którym położono bardzo duży nacisk. Jamal początkowo przypomina zło wcielone – prosty, bezlitosny, okrutny i krótkowzroczny. Z czasem zyskuje nieco więcej głębi, okazuje się też, że ma w sobie pewne dobre cechy, przede wszystkim wielką miłość i szacunek do swojego brata. Jednak zupełnie różne światopoglądy prowadzą do nieuchronnego konfliktu między rodzeństwem.
Najwięcej krytyki za Tyranta zbiera Adam Rayner bezpłciowo wcielający się w Bassama. Tymczasem, moim zdaniem, jego kreacja jest świetna. Bassam okazuje się bardzo zręcznym manipulatorem, który, by osiągnąć swój cel, potrafi skutecznie okłamywać nawet najbliższych. Stąd to, że zachowuje się identycznie, gdy rozmawia ze swoją żoną, jak i gdy okłamuje swego brata, jest całkiem zrozumiałem. Rayner skutecznie też ukazał, że Barry, mimo szczytnych idei, ma w sobie mroczną stronę, którą przez lata starał się w sobie stłumić, a która teraz, w domu, zaczyna odżywać ze zdwojoną mocą. Serialowi obrywało się też za przedmiotowe traktowanie kobiet, co już w ogóle wydaje mi się bezsensownym zarzutem. Jak na serial o dwóch braciach osadzony w kraju, w którym kobiety mają bardzo ograniczone prawa, to ich rola jest wręcz całkiem konkretna. Molly, żona Bassama, okazuje się być bardzo silną i wyrozumiałą towarzyszką, ale z każdym kolejnym dniem, każdą następną intrygą zaczynają nią targać coraz większe wątpliwości. Leila, żona Jamala, to niebezpieczna kobieta, która, choć traktowana źle przez męża, potrafi skutecznie pociągać za swoje własne sznurki i zapewnić „po swojemu” dominacje nad państwem swego męża. Nawet Nusrat, która początkowo wydaje się być pokorną, złamaną dziewczyną, jedną sceną pokazuje odwagę i siłę, której zawsze brakowało jej tchórzliwemu ojcowi.
Sama fabuła, moim zdaniem, toczy się idealnie wyważonym tempem. Mamy wystarczająco wyeksponowany świat Abbudinu, jego mieszkańcy pokazani zostali wiarygodnie, z różnymi frakcjami i poglądami, a akcja jednocześnie płynnie porusza się do przodu, bez większych zastojów. Kilka postaci mogłoby otrzymać nieco więcej czasu antenowego i ich charaktery zostać lepiej nakreślone (córka Barry’ego, jego matka Amira, Ahmed Al-Fayeed), ale nie jest to wada dyskwalifikująca. Zatem, moim zdaniem, to najlepszy debiutant sezonu wakacyjnego. Zdaniem większości, w najlepszym wypadku średniak. Jak te gusta się potrafią różnić.
Rozczarowania i średniaki Power Serial wyprodukowany przez 50 Centa miał jako jedyny ze znajdujących się w tej ramce szansę na nazwanie go czarnym koniem. To solidne kino sensacyjne o czarnoskórym gangsterze próbującym wyrwać się z przestępczego światka za pomocą otworzonego przez siebie klubu nocnego. Sporo akcji, solidne postacie, nienajgorsza intryga, ciekawy wątek miłosny w tle – z grubsza wszystko jest na swoim miejscu. Zabrakło jednak czegoś, co by wyniosło ten tytuł ponad otoczenie. Jest jednym z wielu podobnych sobie i choć ogląda się go bardzo przyjemnie, to nie prezentuje sobą niczego, co czyniłoby go wyjątkowym. Pozostawieni Nowy serial produkcji HBO miał być wielkim hitem. Niestety, okazał się wielkim rozczarowaniem. Jak na historię o ludziach, którzy przeżyli niewyjaśnione zniknięcie najbliższych, całość okazała się spektakularnie… nudna. Tak nudna, że obejrzałem pierwszy odcinek i z zobaczeniem kolejnych zdecydowałem poczekać na recenzje. Te mówiły, że dalej też jest nudno. Tym razem magiczne trzy literki nie okazały się wystarczająco magiczne. The Last Ship Serial Michaela Baya okazał się dokładnie tym, czego wszyscy oczekiwali – niedorzeczną historyjką o dzielnych amerykańskich żołnierzach ratujących niewinnych przy akompaniamencie wybuchów, patosu, wybuchów, podniosłych przemów i wybuchów. Plusem jest to, że Bay odpuścił sobie żałosny humor znany z Transformersów, dzięki czemu Ostatni Statek nawet da się bezboleśnie oglądać. Da się, no ale po co, skoro są lepsze tytuły? Dominion Robienie serialu na podstawie filmu, którego prawie nikt nie pamięta, a ci co pamiętają, woleli by zapomnieć. Nie wiem, kto wpadł na tak genialny pomysł, ale efekt jest taki, jakiego można się było spodziewać – przewidywalne kino sci-fi, które razi głupotą i mocno nierównymi efektami specjalnymi. Przynajmniej w pierwszym odcinku – więcej nie wytrwałem. |
Nie ma tu oczywiście wszystkich wakacyjnych premier, nie ma zresztą również kilku ważniejszych, ze Strain na czele. Z prostego powodu – nie miałem jeszcze czasu, by je obejrzeć. Ale nadrobię, więc, o ile wśród nich znajdą się jakieś czarne konie, możecie spodziewać się drugiej części tego artykułu.
Jeśli spodobał Ci się mój wpis, byłoby miło, gdybyś zalajkował/a moją stronę na FaceBooku. Pojawia się tam sporo zawartości, która Jaskinię omija. Za korektę odpowiada Polski Geek, zachęcam też do odwiedzenia jego serwisu.