Kolejny numer reaktywowanego Secret Service trafił właśnie do swoich sponsorów, a w najbliższy wtorek (2 grudnia) zaatakuje i salony prasowe. Wydanie listopadowo-grudniowe, opatrzone numerem 98, dość mocno różni się od poprzedniego i wreszcie ma realną szansę zainteresować kogoś, kto nie wzdycha z utęsknieniem na dźwięk słów „Secret Service”. Jak wypada treść magazynu i dokąd on zmierza – na te pytania postaram się odpowiedzieć w niniejszym tekście. Ale żeby nie być zbyt pobłażliwym dla czasopisma sfinansowanego za dotacje moje i innych życzliwych duszyczek, zacznę od... teorii spiskowej! Tak, teorie spiskowe zawsze są poczytne. Zapraszam do lektury.
Pegaz (my) Ass
Kiedy po raz pierwszy pisałem o Secret Service, rzuciłem okiem na zawartość 97. numeru i pogdybałem sobie na temat przyszłości. Od tamtej pory zmieniło się sporo, nie tylko w samym magazynie, ale i w ekipie go tworzącej. Dla tych, którzy zaspali: Waldemar „Pegaz” Nowak – jeden z ojców założycieli i sikretowa legenda – ni z gruchy, ni z pietruchy stwierdził na fejsbuku, że tak naprawdę nigdy nie był członkiem wskrzeszonej redakcji i jedynie służył jej personelowi przyjacielską radą (pal licho, że widniał i dalej widnieje jako dyrektor kreatywny na liście płac w piśmie). Sprawa wywołała spore oburzenie wśród społeczności, a nawet sami koledzy redakcyjni wydawali się oświadczeniem „Pegaza” zaskoczeni – w końcu „Pegaz” jest właścicielem praw do marki Secret Service. Więcej o tej sprawie pisałem w GOL-owym newsroomie, więc odsyłam tamże zainteresowanych, aby niepotrzebnie się tutaj nie powtarzać.
Odbiór tej sytuacji jest bardzo indywidualny – niektórych ani to ziębi, ani grzeje, inni zaś poczuli się zawiedzeni, a jeszcze inni wręcz oszukani. Osobiście czuję, że ktoś mi jednak pokazuje środkowy palec, bo wspierałem konkretny projekt z konkretną ekipą, a tutaj takie niespodzianki. Po zobaczeniu creditsów w 98. SS-ie po raz pierwszy poczułem, że „Pegaz” jednak coś kręci. Czy w redakcji niedobrze się dzieje, czy cała ta akcja to jakiś przekręt? Nie wiem, więc nie podejmuję się wydawania żadnych osądów. Nie mogłem jednak o sprawie nie napomknąć, chociażby dlatego, że to pierwszy nowy-stary Sikret, do którego niczego nie naskrobał „Pegaz”. Czas i tak wszystko zdemaskuje, jeśli w ogóle jest co demaskować. Tymczasem porzućmy teorie spiskowe i weźmy się za namacalne dowody działalności drużyny Sikreta.
Forma
Pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy, jest prosty, aczkolwiek nienaganny projekt okładki. Ubolewam jednak nad tym, że zerwano z tradycyjnym logiem i designem, który choć w dzisiejszych czasach może wydawać się mocno przestarzały, a nawet śmieszny, to jednak ma swój czar i jest nie do pomylenia z jakimkolwiek innym (zdarzyło mi się raz, że ktoś mnie zaczepił i zapytał, czy czytam jakiś numer archiwalny; dowiedział się wówczas ode mnie, że wyszedł nowy Sikret). „Kolekcjonerskie” wydanie 97. numeru wyglądało naprawdę ładne w klasycznej oprawie, więc tym bardziej nie rozumiem decyzji o rezygnacji z niej. Wyobrażacie sobie chociażby CD-ACTION bez jego charakterystycznego loga?
Treść
Zawartość 98. Secret Service z pewnością jest o wiele bardziej sensowna od numeru poprzedniego, w którym aż roiło się od tekstów związanych z historią magazynu, a więc dla nowego odbiorcy kompletnie niezrozumiałych. Tym razem mamy znacznie więcej tekstów, powiedzmy, w miarę aktualnych, a mianowicie recenzje takich tytułów, jak This War of Mine, Obcy: Izolacja, Lords of the Fallen, The Evil Within, Wasteland 2 czy Civilization: Beyond Earth. Chciałbym jednak wspomnieć pewną rzecz. Otóż miałem okazję czytać niegdyś dyskusję, w której jakiś „oldskulowy” czytelnik zarzucał współczesnym recenzentom (w tym przypadku chodziło o GRY-OnLine) pisanie w sposób nieciekawy i pozbawiony polotu, a także wytykał im braki w recenzenckim warsztacie. Szczerze mówiąc, to po lekturze np. recki Dragon Age: Inkwizycja w nowym SS-ie, miałem wrażenie, że ja i jej autor graliśmy w jakieś kompletnie inne gry, jeśli autor w ogóle grał. Zabrakło mi w niej chociażby rzetelnych opisów mechaniki, która przecież jest w tego typu tytule bardzo ważna (patrz: taktyczna walka, rzemiosło, zarządzanie twierdzą), a za dużo pisania o tym, jaką legendą jest seria Baldur's Gate (z nudną jak flaki z olejem, w połowie pustą/pełną częścią pierwszą) i jaką słabą grą było Mass Effect 3 ze swoim zakończeniem (ja z kolei sądzę, że ME3 to bezsprzecznie najlepsza gra BioWare). Poziom recenzji w Secret Service jest bardzo nierówny – jedni autorzy piszą wyczerpująco, a inni walą jakimiś wierno-poddańczymi frazesami lub oczywistymi spostrzeżeniami, z których tak naprawdę nic nie wynika. Na metacriticu da się już coś bardziej rzeczowego znaleźć, serio. Śmiem twierdzić, że w Sikrecie powinny pojawiać się wyłącznie recenzje na poziomie tej This War of Mine czy Lords of the Fallen, a miejsce reszty jest... cóż, gdzie indziej. Nie mam zamiaru stawiać komuś piwa wyłącznie za jego pseudonim artystyczny.
Co z resztą zawartości? Tutaj również poziom jest nierówny: część tekstów jest interesująca – np. o komputerze ZX Spectrum, konfliktach religijnych w grach czy odbiorze Half-Life w prasie tamtejszego okresu (troszkę przypominający pracę licencjacką) – inne zaś to zwykłe pierdu-pierdu o niczym, jak chociażby felieton Dr Destroyera o... no właśnie, nawet nie wiem, o czym. Na uwagę zasługują jednak wywiady z twórcami gier (Muriel Tramis i Brian Fargo), których pojawienie się w magazynie to zdecydowanie dobry pomysł i myślę, że w przyszłych Sikretach powinno się znaleźć dla nich więcej miejsca. Jest też kilka całkiem przyjemnych, choć mało odkrywczych czasozabijaczy, np. wywody o historii serii Civilization i Gobliiins, a także felieton na temat kultury w grach MMO. Ot, w sam raz do poczytania w czasie oczekiwania na jakże punktualne, polskie pociągi.
Teorii spiskowych ciąg dalszy...
Mając za sobą treść, chciałbym się przyczepić do rzeczy, która mierziła mnie w numerze poprzednim: dlaczego, do cholery, teraz udało się wydać Sikreta tylko z trzema reklamami, a wcześniej nie?! Co więcej, tylko jedna z nich pochodzi od zewnętrznego podmiotu. Idea Ahead to firma wydająca Secret Service, a Pixel Heaven to impreza, której pomysłodawcą był Łapusz, też zresztą wydawca. Moja „kolekcjonerka” numeru 97. była przepakowana bzdurnymi reklamami, którymi chyba tylko nabito kolejne strony. Oczywiście możliwe, że to jednak bardzo zły znak, a mianowicie reklamodawcy mogli stracić zainteresowanie magazynem lub zwyczajnie przy fundowaniu reanimacji SS-a upatrzyli tanią reklamę i stąd mnogość spamu w wydaniu poprzednim. Nie wiem, czy ma to związek ze sprzedażą 50-tysięcznego nakładu (warto dla pewnego odniesienia spojrzeć na ostatnie wyniki miesięczników komputerowych i zobaczyć, jak sobie radzą), ale trochę nie chce mi się wierzyć, że redakcja kierowała się dobrem czytelnika. Twórczość twórczością, lecz zarabiać na czymś trzeba, nikt do interesu nie będzie dokładał. Na razie pewnie nadal podporę stanowią fundusze ze zbiórki, tylko co będzie dalej?
Z Sikretem po wsze czasy?
Czas odpowiedzieć na kluczowe pytanie: czy warto kupować Secret Service? Niestety, nadal muszę unikać udzielenia konkretnej, jednoznacznej odpowiedzi, bo widać, że redakcja wciąż szuka swojego stylu i miejsca. Sikret przeleżał pod lodem 13 lat, nie dziwota więc, że dostosowanie się do obecnych czasów nie jest zadaniem łatwym. Widzę natomiast postęp, kroki w dobrym kierunku, a to daje mi podstawę do nabycia 99. wydania SS-a. Aktualny numer, choć z nóg nie zwala, w podróż albo do poczekalni warto zabrać, jeśli osobisty budżet nie zmusza do wyborów i/lub wyrzeczeń. Swoją drogą: byłem zaskoczony, gdy się okazało, że w czasie zbiórki funduszy zapłaciłem jednak za dwa numery, a nie za jeden. Cóż, następnym razem wstępnie przejrzę zawartość czasopisma zanim je kupię, a że kota w worku nigdy nie biorę, to strzeż się, redakcjo, bo piwa za byle co nie postawię. ;-)
Przy okazji: czy tylko ja zauważyłem, że zdjęcie Micza przy wstępniaku obrobił jakiś mistrz Painta?
Źródło zdjęcia okładki: https://www.facebook.com/secretservicemagazine/photos/a.1435687273369576.1073741828.1429156460689324/1506438156294487/?type=1&theater