Zakochane gry - miłość i spluwy w grach wideo - Rasgul - 14 lutego 2015

Zakochane gry - miłość i spluwy w grach wideo

Miłość – piękne uczucie, które otacza nas dookoła, niezależnie gdzie się spojrzymy. Wystarczy przejść się po swoim ukochanym mieście, by zobaczyć wiele wspólnie spacerujących ze sobą par. Poza ulicą wątki romantyczne znajdziemy też w dziełach kultury, niezależnie od tego, czy jest to książka, film, muzyka, a nawet… gra wideo. Pewnie! Poza masą lejącej się posoki na ekranie, w grach też można znaleźć sporo bardzo dojrzałych i angażujących emocjonalnie historii miłosnych! To uniwersalne opowieści, które poruszają wiele tematów, bez używania natrętnej ilości hollywoodzkich klisz. A kiedy najlepiej przypomnieć sobie o najciekawszych produkcjach dotkniętych przez strzałę Armora, jak nie właśnie w dzień Walentynek? Zestawienie to ma przedstawić troszkę tytułów, które warto ograć ze swoją drugą połówką, by umilić sobie 14 lutego czymś innym niż bzdurną komedią romantyczną. A jeśli jesteście singlami, to tak czy siak będziecie się przy tych grach dobrze bawić!

Osobiście nie jestem fanem historii miłosnych, bo zwykle są one naprawdę mocno naciągane. Największy wpływ ma na to kinematografia, która przez Hollywood, potrafi napchać nam rocznie miliardy takich samych komedii romantycznych. Gry wideo także mają swoje „wyciskacze łez”, którym udało się mnie uwieść, ale twórcy częściej próbują pokazać owe silne uczucie w nieco inny sposób. I tą odrębnością jak jakimś kryterium, starałem się kierować przy wybieraniu produkcji, idealnie nadających się jako tło do kolacji przy świecach… przynajmniej w moim mniemaniu.

Chciałbym jeszcze powiedzieć, że tekst zawiera spoilery i będę zaznaczał ich obecność przy tytułach produkcji. Także czujcie się ostrzeżeni!

Hatoful Boyfriend

źródło: blog.games.com

Gry na walentynki bez visual noveli? Dobre sobie! Dużo japońskich produkcji z tego gatunku ma mocno nietypowe podejście do kwestii miłości. Prawdopodobnie ich lista mogłaby zapełnić inny artykuł, ale nie chcę iść na łatwiznę. Jak dla mnie Hatoful Boyfriend to po prostu ideał, jeśli chodzi o abstrakcję. Mamy tu bowiem opowieść dziejącą się w postapokaliptycznym świecie, gdzie naszą planetą rządzą… inteligentne gołębie. Jako jedyne przetrwały zmutowaną wersję ptasiej grypy, która znacząco przerzedziła ludzkie szeregi. Nasza główna bohaterka trafia do liceum tylko dla gołębi i jak nietrudno się domyślić przychodzi nam z nimi romansować. Słyszałem we wiadomościach przypadki, gdzie niektórzy właściciele kochali się ze swoimi zwierzętami, ale Hatoful Boyfriend to już wyższy poziom. I chociaż mocno zniesmaczony zaczynałem swoją przygodę z tą produkcją, to powiem szczerze, że nie żałuję z nią ani godziny. Z początku faktycznie może to wyglądać jak symulator randkowania ptaszysk, ale im dalej w las, tym fabuła oraz wątki stojące za postaciami zaczynają się rozkręcać. Gołębie jako inteligentne istoty różnią się od siebie charakterem i na pierwszy rzut oka mogą wydawać się dziwne, ale ciężko ich nie polubić. I nawet nie zorientujecie się kiedy, a skończycie w podobnym momencie jak ja, gdy zauważycie, że faktycznie te ptaszyska potrafią być pociągające. Po prostu są tak sprytnie i dobrze napisane, że gdyby nie powstawiane portrety gatunków gołębi, to można by pomyśleć, iż mamy do czynienia z ludźmi. Hatoful Boyfriend to idealny przykład tego, że nie warto oceniać książki po okładce. Z pozoru wygląda to na niesmaczny żart (którym gra w sumie na początku była), jednakże kryje się tu potężna głębia. Tytuł ten powinien dostarczyć w Walentynki sporo uśmiechu, by na koniec pochłonąć nas do reszty w swoją mroczną scenerię. Zresztą, kto nie oprze się możliwości poflirtowania z gołębiem?

Metal Gear Solid 3: Snake Eater

źródło: twinfinite.net

Ciężko nie znaleźć inspiracji kinematografią w grach Hideo Kojimy. W pierwszych trzech głównych Metal Gear Solid zawsze pojawiał się wątek miłosny. Wszystkie były napisane całkiem nieźle, ale to ten z „trójki” najbardziej mi się spodobał. Głównie dlatego, że widzę w nim sporo podobieństw do relacji jakie miał z kobietami James Bond w swoich filmach. Tutaj uczucie rozkwita pomiędzy głównym protagonistą – Solid Snakem oraz rosyjską agentką o kryptonimie EVA. W trakcie trwania fabuły MGS3 wygląda to właśnie na typowy, bondowski związek dwóch wyszkolonych szpiegów. Z początku patrzą na siebie dosyć chłodno, ale po kilku dosyć dziko ustawionych spotkaniach, ta dwójka zaczyna czuć motylki w brzuszku. Jest jednak jedna mała różnica pomiędzy grą, a przygodami Bonda. Ja i wielu innych fanów gier Kojimy, kochamy tego producenta za to, że wychwytywanie drobnostek w jego dziełach, znacznie polepszają nasze doświadczenie z nim. W tym przypadku wszystko czai się w codecu. Z początku EVA zapewnia nam przez niego tylko informacje o terenie, co jest bardzo kluczowe dla rozgrywki, ale później Snake wchodzi z nią w dialogi typowe dla par. Pojawia się nawet w ich rozmowach pytanie ze strony kochanki, czy jej partner nie uważa, iż jest gruba. Jak dla mnie to właśnie takie pojedyncze smaczki stanowią dużą siłę tego związku. Pomimo tego, że akcja dzieje się na froncie, to para ta wydaje się ze sobą idealnie zgrywać, nie obchodzą ich rzeczy dziejące się dookoła… liczą się tylko oni. Duża namiętność została tu uchwycona przez Hideo perfekcyjnie. Co więcej nasz protagonista po wydarzeniach z MGS 3, szuka po świecie EVY, która zniknęła w nieco tajemniczych okolicznościach, ale nie będę wdrążał się w szczegóły, ponieważ chcę uniknąć spoilerów (chociaż tutaj). To tylko podkreśla wyjątkowość tej pary i ich przywiązanie do siebie. Osobiście sądzę, że to dobra propozycja na dłuższe, walentynkowe posiedzenie. Oprócz romansów przemyca też sporo epickich bitew z bossami i ambitnych, filozoficznych myśli. Pamiętajcie o tym, gdy Wasza druga połówka będzie krzyczała, jak będziecie patrzeć cały czas na odsłonięte, wirtualne piersi rosyjskiej pani szpieg.

Army of Two

źródło: videogamewriters.com

Nie, Rios i Salem nie są homoseksualistami. Wręcz przeciwnie, ociekają męskością i przypominają bohaterów granych przez Bruce’a Willisa, Sylvestera Stallone czy Stevena Seagal. Gdybym miał wskazać prawdziwy bromance w grach, to jaka inna opcja pozostaje mi poza protagonistami Army of Two? Nie są to żołnierze z bagażem pełnym ciekawych historii. Nie są to też specjalnie ciekawe postacie. Ale kogo to obchodzi? Rekompensują to wszystko czynami na polu walki. Na froncie zachowują się jak bracia, wyrzuceni z tego samego jajnika matki i we dwoje stanowią armię nie do pokonania. Wiecznie wzajemnie się kryją, odwracają od siebie ogień przeciwnika, pomagają sobie, gdy jeden z nich padnie, liczą na siebie bezgranicznie. To właśnie przez gameplay pokazana jest braterska chemia obydwu bohaterów i zbędne są tu jakiekolwiek dialogi czy cut-scenki. Razem zabijają, razem giną, bromance jak znalazł!

Gears of War 2 [Spoiler alert!]

źródło: moderatelygeeky.com

Gearsy tak samo jak Army of Two nie skupiają się na opowiadaniu ambitnej historii. Faktycznie, sama planeta Sera i trwające od dawna batalie z Szarańczą to ciekawe tematy, ale nikt nie myśli o dobrej fabule, gdy na ekranie biegają mu kolesie z obwodami bicepsów większymi niż głowy. W gąszczu bezbarwnych postaci jest jedna, która zaintrygowała mnie najbardziej, a mianowicie Dominic Sandiago. To człowiek, którego przy życiu na wojnie trzyma nadzieja oraz miłość do swojej zaginionej żony. Wykonanie całego wątku jest wybitne, a największe wrażenie pozostawia dokładnie jeden moment, który obraca świat Doma do góry nogami. Gdzieś w 75% Gears of War 2, podczas szturmu na gniazdo szarańczy, Dominic i Marcus brutalną siłą dostają się na statek z niewolnikami na pokładzie. W jednej z tych klatek znajdują nie kogo innego jak Marię, ukochaną Dominica, ale nie kończy się to happy endem. Kobieta ta przez lata była torturowana i zmuszana do ciężkich prac, co skutkuje tym, że jej mózg zmienił się w warzywo. Ledwo kontaktuje ze światem, nie pamięta nawet własnego męża, wcale go nie rozpoznaje. I właśnie wtedy dochodzi do krytycznego momentu, kiedy jej ukochany własnymi rękoma postanawia ukrócić jej cierpienie, zabijając ją jednym celnym strzałem z rewolweru. Cliffy B razem z ekipą przyciska bohatera i gracza do muru w potężny sposób. Bowiem wymierzenie śmierci bliskiej osoby to coś, co zrobić jest niewiarygodnie ciężko. Scena ta spowodowała u mnie opad szczęki, ale dała mi też porządny pretekst do wybijania Szarańczy w brutalny sposób.

Max Payne 2 [Spoiler alert!]

źródło: operationsupplydrop.org

Miłość Mony Sax i Maxa Payne’a nie należy do typowych. Płatna zabójczyni i pełny nienawiści oraz chęci zemsty detektyw. Zdecydowanie, brzmi to jak naprawdę zgrana para. Max poznaje ją w ogniu walki i ślepo podąża za nią przez cały przebieg fabuły. Pcha ona głównego bohatera co chwilę w różne tarapaty, włącznie z wpuszczeniem go w konflikt z rosyjską mafią. Jak się później okazuje, Mona Sax została wynajęta właśnie przez wrogów Payne’a po to, by go zabić. Ostatecznie mając naszego protagonistę na muszce, nie pociąga za spust i sama ginie od postrzału. Miłość zwycięża i to pokazuje siłę całego tego romansu. Mona to prawdziwa femme fatale przyciągająca gracza oraz Maxa wdziękiem, ale pozostawiająca ich po każdym spotkaniu z myślą, czy aby na pewno można tej kobiecie ufać. Ale jest w niej coś magicznego, coś co każe nam biec za nią nawet na koniec świata. Choćby były to nawet i czeluści piekła.

Shadow of the Colossus [Spoilery! Uwaga!]

źródło: zerochan.net

Osobiście nie jestem jakimś wielkim fanem ICO, bardziej wolę właśnie Shadow of the Colossus, które według mnie bije na głowę swojego duchowego poprzedniczka. I to nie tylko pod względem mechaniki rozgrywki, ale przede wszystkim fabuły. Motywem głównym opowieści w SotC jest poświęcenie dla osoby, którą się kocha. Celem Wandera od początku gry jest wskrzeszenie swojej miłości – Mono i by go spełnić, musi on pokonać 16 niewinnych kolosów. Niestety ceremonia wskrzeszenia okazuje się być niewypałem. Wander umiera w skutek opanowania przez złego ducha, zaś Mono powstaje ze zmarłych, zdana sama na siebie. Zakończenie Shadow of the Colossus pozostawiło mnie w sporym niesmaku, bo po prostu nie jest kolejnym happy endem. Finał udowadnia, że szczęście i miłość często wymagają potężnych poświęceń. Nawet, gdyby Wander wiedział co go czeka (a pewnie się tego domyślił w toku rozwoju wydarzeń), to i tak dalej brnąłby w ciemność, by tylko oddać swojej miłości dłuższy żywot. Cały motyw bardzo mi się spodobał i myślę, że przypadnie on do gustu wszystkim parom, które dadzą radę wysiedzieć przy grze kilkanaście godzin.

The Walking Dead

źródło: normallyrascal.com

Pierwszy sezon The Walking Dead jakby nie patrzeć też uwzględnia wątki miłosne. Ten najbardziej widoczny to miłość rodzicielska. Lee Everett, czyli główny bohater gry, postanawia pomóc w opresji małej Clementine, której rodzice zaginęli podczas epidemii. Lee pomaga przetrwać jej w brutalnym, postapokaliptycznym świecie z cichą nadzieją, że kiedyś odprowadzi ją do jej prawowitych rodzicieli. Jednak w miarę postępu w fabule, więź pomiędzy tymi dwoma ewoluuje w coś nowego. Lee staje się dla małej Clem kimś w rodzaju ojca, by potem z dużą determinacją być w stanie poświęcić wszystko dla tejże istotki, wliczając w to nawet swoje życie. Jak dla mnie ciężko znaleźć lepszy przykład miłości rodzicielskiej w grach. Chociaż obie postacie nie są ze sobą połączone biologicznie, to stają się rodziną mimowolnie. Rodziną żyjącą w bardzo specyficznym środowisku, która pomimo przeciwności losu jest w stanie przetrwać wszystko.

Final Fantasy X

źródło: deviantart.net

Czemu dziesiąty Final zamiast siódmego? Nie kocham „dziesiątki” tak bardzo jak „siódemki” i związek z Aeris wydaje mi się czymś ciekawszym niż ten z Yuną, ale FF VII zostało dotknięte przez chorobę starości. Tak, to gra kultowa często przebijająca jakością te tworzone dzisiaj, ale jej przestarzała oprawa i masa dialogów do czytania, raczej nie pasuje do walentynkowych nocy z ukochaną. FF X jest za to bardziej przystępny technologicznie (głównie dzięki remasterowi) i nawet dziś potrafi zadziwić wykonaniem niektórych cut-scenek. Tidus i Yuna oraz ich śmiech z początku skazują graczy na cierpienie, ale da radę przywyknąć do tej pary. To w końcu młodzi ludzie, których miłość rozkwita bardzo szybko, ale obydwoje cały czas wiedzą, że Yuna musi poświęcić swoje życie, by ocalić świat przed Sinem. I ten fakt ciąży nad bohaterami jak fatum i dodaje to pikanterii wielu scenom miłosnym z udziałem dwojga. Można mówić wiele o samych postaciach, ale miłość między nimi jest czysta, piękna i pod tym względem ciężko ich nie polubić. Ale i tak śmiać mogliby się nieco inaczej…

O romansach w grach od BioWare słów parę

źródło: dualshockers.com

Gry na Walentynki bez Mass Effecta, Dragon Age’a czy Knights of the Old Republic? Tak! Bo chociaż romanse we wszystkich tych produkcjach się pojawiają, to jak dla mnie wydają się być mocno naciągane, sztuczne i ogólnie nudne. Po prostu niewarte uczestniczenia w nich. Faktycznie, postacie, z którymi się wiążemy są arcyciekawe, ale same związki mają praktycznie zerowe odbicie w rozgrywce i dodają tylko kilka opcji dialogowych. Poza tym same sceny „romantyczne” są pozbawione jakiejkolwiek pikanterii, jakby dopchane na siłę. W pamięć zapadł mi wyłącznie moment, w którym Garrus uczy komandora Sheparda tanga, poza tym w moim umyśle panuje pustka. Miłość w nich po prostu jest bardzo niewiarygodna i to skazuje wszystkie te tytuły tylko na honorowe wspomnienie.

Oto kilka gier, które według mnie warto sprawdzić w samotny lub mniej samotny wieczór walentynkowy. Mam nadzieję, że spędzicie przy nich kilkanaście godzin oraz docenicie romanse, które przygotowali dla nas twórcy. Postarałem się zróżnicować zestawienie, żeby każdy gracz znalazł coś dla siebie, niezależnie, czy szuka napompowanej akcją strzelaniny z miłosnym akcentem czy spokojniejszej przygodówki z dobrą opowieścią. Ciężko znaleźć w tych tytułach sztampowe, pisane na kolanie wątki miłosne, a nawet jeśli się takie trafiają, to bardziej angażują gracza i są wiarygodniejsze, naturalne. Oby ich kluczowe sceny sprowokowały u Was jakieś emocje, które później możecie zamienić na łzy, albo na romantyczny pocałunek z drugą połówką. Życzę Wam oczywiście tego drugiego.

Rasgul
14 lutego 2015 - 13:21