Niewyjaśnione historie w służbie gier komputerowych - Czarny Wilk - 17 kwietnia 2015

Niewyjaśnione historie w służbie gier komputerowych

Źródło grafiki: nationalgeographic.com

Choć jako ludzkość szczycimy się naszymi osiągnięciami technologicznymi, wciąż nie wiemy wszystkiego. Niektóre rejony naszego globu pozostały niezbadane, pewnych zagadek nigdy nie rozwiązano. Boimy się nieznanego, ale jednocześnie fascynuje nas ono. Stąd niesłabnąca popularność opowieści o Yeti, potworze z Loch Ness czy Wielkiej Stopie. Niektóre tajemnice są jednak mroczniejsze od innych i fakt, że mimo wielu starań nikomu nie udało się ich rozwiązać, wzbudza niepokój w niejednym sercu. Jest to też wdzięczny temat dla popkultury. Od lat pisarze i filmowcy czerpią inspiracje z prawdziwych historii. Z tematu korzystają też twórcy gier komputerowych, pozwalając graczom spróbować rozwikłać mroczne tajemnice przeszłości. Nadchodzący polski horror Kholat jest jedną z takich produkcji, opowiadając nam własną wizję tragedii, jaka kilkadziesiąt lat temu wydarzyła się na terenie Przełęczy Diatlowa. Tragedii, której przyczyn nigdy nie poznano. Przyjrzyjmy się bliżej prawdziwym tajemnicom, wokół których deweloperzy budują swoje produkcje.

Tragedia na Przełęczy Diatlowa

„Według oficjalnej wersji, przyczyną śmierci członków wyprawy było działanie nieznanej siły.”

25 stycznia 1959 roku grupa dziewięciorga radzieckich studentów Uralskiego Instytutu Politechnicznego w Jekaterynburgu (wtedy nazywanego Swierdłowskiem) pod przywództwem Igora Diatłowa wybrała się na zimową wyprawą, której celem było zdobycie góry Otorten znajdującej się na Uralu. Towarzyszył im doświadczony, 37-letni przewodnik, sami studenci mimo młodego wieku również mieli już sporo doświadczenia zdobytego podczas podobnych ekspedycji, zatem surowe i niebezpieczne warunki nie były im straszne.

Pierwsze dni wyprawy mijały bezproblemowo. 28 stycznia jeden z uczestników, Jurij Judin zachorował i zawrócił, pozostali kontynuowali swoją wędrówkę i 31 stycznia dotarli na krawędź piętra wysokogórskiego. Tam zbudowali mały schron, w którym ukryli część swoich zapasów, mających im służyć w drodze powrotnej. 1 lutego, z uwagi na pogarszające się warunki pogodowe, zboczyli nieco z planowanej trasy i dotarli na zbocze góry w języku lokalnego ludu Mansów nazywanej Chołatczachl (Cholat Sjakl), co znaczy ni mniej, ni więcej, tylko „Góra Śmierci”. Postanowili przeczekać złe warunki pogodowe i rozbili namiot, w którym rozpoczęli ostatnią noc swego życia.

Planowo grupa miała powrócić 12 lutego i skontaktować się ze swoimi znajomymi z uczelni. Kiedy do 20 lutego żaden z członków ekspedycji nie nawiązał jakiegokolwiek kontaktu, zwołano ekspedycję ratunkową, która ruszyła śladem studentów. Po sześciu dniach ratownicy odnaleźli namiot członków ekipy Diatlowa. Był on rozpruty, jak się później okazało – od wewnątrz, tak, jakby próbowano się z niego bardzo szybko wydostać. Dookoła walały się ubrania uczestników wyprawy. Odnaleziono też liczne ślady stóp w śniegu, wszystkie prowadziły w kierunku oddalonego o półtora kilometra lasu. Ratownicy udali się w kierunku drzew i tam odnaleźli szczątki małego obozowiska oraz zwłoki dwóch studentów w samej bieliźnie. Kolejne trzy ciała odkryto w śniegu, w drodze powrotnej do namiotu. Na podstawie badań ustalono, że cała piątka zamarzła na śmierć. Jedna z ofiar miała lekko pękniętą czaszkę, ale nie były to obrażenia zagrażające życiu.

(...)obrażenia wyglądały tak, jakby spowodował je wypadek samochodowy. Nie mógł ich spowodować ani człowiek, ani zwierzę

Kolejne cztery ciała udało się znaleźć dopiero po kilku miesiącach poszukiwań, 4 maja w pobliskim jarze. Tym razem ofiary miały poważne obrażenia – jedna strzaskaną czaszkę, dwie kolejne zmiażdżone klatki piersiowe, jeszcze jedna pozbawiona była języka i części twarzy. Zdaniem ekspertów, tego typu obrażeń nie mógł zadać żaden człowiek ani zwierzę, w większości przypadków uszkodzenia były jedynie wewnętrzne – brakowało jakichkolwiek śladów wskazujących ewentualną walkę. Sam jar był zbyt płytki, by takie rany mógł spowodować upadek z wysokości.

Ostatnia klatka z aparatu jednego z uczestników. Do dziś nie wiadomo, co przedstawia.

Nie była to jedyna tajemnicza tragedia związana z Górą Śmierci. W 1964 roku grupa geologów przeprowadzała w tamtejszych okolicach badania.  W pewnym momencie jeden z uczestników doznał nagłego ataku strachu i paniki. Jak twierdził, wydawało mu się, że w jego kierunku zbliża się coś przerażającego. Ukrył się na jakiś czas, a gdy wrócił do swoich kolegów, okazało się, że ci nie żyją. Jeden z nich owinięty był płonącym namiotem, kolejny leżał twarzą do ziemi z pistoletem w dłoni, jeszcze inny znajdował się przy drzewie, ostatniego nigdy nie odnaleziono.

Kilka miesięcy później nieopodal odnaleziono ciała trzech turystów. Wszyscy leżeli twarzą do ziemi, mieli też dziwny, jaskrawożółty kolor skóry.

W wyniku śledztwa ustalono, że nad ranem 2 lutego 1959 roku z jakiegoś powodu członkowie wyprawy, mimo temperatury rzędu od -15 do -18 stopni Celsjusza, postanowili szybko opuścić namiot. Tak szybko, że niektórzy z nich nie zdołali się ubrać. Wszyscy oni dotarli do odległej o około półtora kilometra sosny na skraju lasu, gdzie spędzili około dwie godziny, rozpalając ognisko. Prawdopodobnie część z nich wspinała się na drzewo, by zobaczyć, co dzieje się z namiotem – stąd lekkie pęknięcie czaszki jednej z ofiar. Kiedy dwóch uczestników zamarzło z wyziębienie, troje innych zdecydowało się wrócić do namiotu, zginęli jednak po drodze. Pozostała czwórka zdecydowała się skryć głębiej w lesie, gdzie wpadli do jaru. Nie udało się ustalić, dlaczego opuścili namiot ani co sprawiło, że przez dwie godziny nie odważyli się do niego wrócić. Kolejnymi tajemnicami jest źródło obrażeń czwórki znalezionej w jarze. Wreszcie – rodziny ofiar twierdziły, że zwłoki ich krewnych miały dziwny, pomarańczowy odcień, wykryto też na nich ślady napromieniowania.

Namiot odnaleziony przez ekipę ratunkową.

Powstały liczne hipotezy i teorie spiskowe próbujące wyjaśnić to, co zdarzyło się 2 lutego 1959 roku. Jedna z pierwszych zakładała, że członkowie wyprawy zostali zaatakowani przez Mansów, tubylców poirytowanych wtargnięciem na ich terytorium. Przeciw teorii tej świadczyło jednak generalnie pokojowe nastawienie tego ludu do nieuzbrojonych obcych obraz brak jakichkolwiek śladów obecności osób trzecich na miejscu zdarzenia. Kolejna hipoteza zakładała lawinę bądź przelot samolotu wojskowego, który mógłby być zinterpretowany przez studentów jako lawina – doświadczeni przewodnicy górscy rozbili jednak namiot w bezpiecznym miejscu i powinni byli być tego świadomi. Wreszcie, mówi się o eksperymencie wojskowym. Za tą teorią świadczy promieniowanie i dziwny kolor zwłok, znalezione nieopodal części tajemniczego urządzenia oraz fakt, że świadkowie znajdujący kilkadziesiąt kilometrów dalej twierdzili, że widzieli w pobliżu Góry Śmierci dziwne, pomarańczowe kule. Jedna z nowszych teorii twierdzi, że za opuszczenie w pośpiechu namiotu odpowiadają naturalnie wytworzone infradźwięki, które mogły doprowadzić do ataku paniki uczestników wyprawy. Prawda pozostaje jednak nieznana...

Górę Śmierci, Cholat Sjakl, odwiedzimy w nadchodzącej rodzimej produkcji Kholat, gdzie ruszymy śladem ekspedycji Diatlowa i spróbujemy odkryć tajemnicę tego, co wydarzyło się tam lata temu.

Źródła:

http://wmrokuhistorii.blogspot.com/2014/03/tragedia-na-przeeczy-diatowa.html

http://pl.wikipedia.org/wiki/%C5%9Amier%C4%87_grupy_Diat%C5%82owa

http://strefatajemnic.onet.pl/extra/zagadka-smierci-na-przeleczy-diatlowa-wreszcie-rozwiazana/cr3l6


Katastrofa tunguska

„Z naszego punktu obserwacyjnego nie sposób dostrzec w tym lesie żadnych znaków życia. Wszystko zostało powalone i spalone… To przerażające, widzieć jak olbrzymie drzewa o średnicy metra połamały się jak cieniuteńkie trzciny, a ich korony zostały oderwane i odrzucone wiele metrów dalej, na południe.”

Od 27 czerwca 1908 roku naukowcy na terenie Europy i Syberii zaczęli rejestrować dziwne zjawiska, takie jak srebrzyste obłoki, jasne zmierzchy i intensywne słoneczne aureole. Zarejestrowano również anomalie w polu geomagnetycznym, które trwały do 30 czerwca. Wtedy właśnie „coś” uderzyło w tajgę w środkowej Syberii, nieopodal jeziora Tunguzka. Spowodowało to wybuch widoczny z odległości 650 kilometrów, słyszany z odległości tysiąca kilometrów i zarejestrowany na sejsmografach na całym świecie. Ponadto, po wybuchu w wielu europejskich miastach przez kilka dni obserwowano zjawiska tak zwanych „białych nocy”, podczas których było tak jasno, że możliwe było nawet czytanie książek. Relacje 700 naocznych świadków tego, co się wydarzyło, okazały się kompletnie sprzeczne. Jedni widzieli niezwykle jasny biały „obłok”, inni dostrzegali ogniste, mocno czerwone ciało latające o kształcie samolotu bez skrzydeł lub liścia. Ponoć po „wybuchu” w pobliżu momentalnie rozpętała się gwałtowna burza. Co więcej, z opowieści osób, które widziały wydarzenie, wyłania się kompletnie sprzeczny obraz toru lotu tajemniczego obiektu – niektórzy twierdzili nawet, że zmieniał on swój kierunek i prędkość.

O dziwo, mimo skali wydarzenia, pierwsza ekspedycja naukowa dotarła na miejsce katastrofy dopiero 19 lat po wybuchu. Naukowcy zakładali, że w miejsce katastrofy spadł gigantyczny meteoryt. Nie udało im się tego dowieść – nie odnaleziono jakichkolwiek pozostałości dużego ciała pozaziemskiego ani nawet krateru, jaki z pewnością powstałby po takim uderzeniu. Znaleźli natomiast olbrzymi obszar wypełniony stojącymi pionowo, doszczętnie spalonymi drzewami. Dookoła tego epicentrum rozciągały się drzewa bardziej bądź mniej spopielone i przewrócone w kierunku przeciwnym do „ziemi zero”. Ponadto, na terenie wydarzenia ekipa badawcza odkryła liczne szklane kulki o średnicy jednego milimetra.

Szacuje się, że wybuch w pobliżu jeziora Tunguzka miał siłę około 50 megaton, czyli trzy tysiące razy tyle, co bomba zrzucona na Hiroszimę w 1945 roku. To wielkość porównywalna do najpotężniejszych bomb, jakie kiedykolwiek testowo detonowano w trakcie testów nuklearnych. Taka eksplozja jest w stanie zmieść z powierzchni Ziemi dowolne miasto – dość powiedzieć, że obszar zdewastowanej w 1908 roku tajgi był dwukrotnie większy od aktualnej powierzchni Nowego Jorku.

 Pojawiły się liczne teorie odnośnie tego, co mogło się wydarzyć, żadna jednak nie zdołała do końca wytłumaczyć wszystkich faktów – zwłaszcza braku jakiegokolwiek krateru, kawałków ciał pozaziemskich i sprzecznych relacji. Najpopularniejsza zakłada uderzenie meteorytu bądź innego ciała pozaziemskiego, ewentualnie wybuch tegoż tuż nad epicentrum, popularne jest też stwierdzenie o równoczesnym uderzeniu dwóch takich obiektów, co by tłumaczyło między innymi rozbieżności w relacjach i dość nietypowy kształt rozmieszczenia powalonych drzew, z lotu ptaka przypominający motyla. Bardziej awangardowe hipotezy zakładają antymaterię, katastrofę lub pojedynek jednego bądź dwóch statków kosmicznych, małą czarną dziurę, wybuch gazów bagiennych, a nawet eksperymentalną broń użytą przez Nikola Teslę.

Jezioro Czeko dzisiaj

Choć przez lata kolejni naukowcy badali sprawę incydentu tunguskiego, nie udało się definitywnie ustalić, co tak naprawdę wydarzyło się w 1908 roku. Interesującą hipotezę wysnuli w 2007 roku naukowcy z Uniwersytetu Bolońskiego. Twierdzili oni, że jezioro Czeko znajdujące się 8 kilometrów od dotychczas uznawanego epicentrum w rzeczywistości jest kraterem pozostałym po uderzeniu meteorytu. Świadczyć o tym miał m. in. jego nietypowy kształt, odmienny od innych znajdujących się w rejonie zbiorników wodnych, oraz fakt, że nie było go na żadnej z map regionu sprzed roku 1929. Choć teoria ta wzbudziła liczne kontrowersje wśród naukowców, to kolejne badania dna oraz znajdujących się tam minerałów zdają się świadczyć za prawdziwością tej teorii. Być może w przeciągu najbliższych lat dowiemy się, co rzeczywiście wydarzyło się w 1908 roku nieopodal jeziora Tunguzka.

Najbardziej znaną grą inspirowaną tym incydentem jest oczywiście Tajne Akta: Tunguska, wydana w 2006 roku klasyczna przygodówka 2D studia Fusionsphere Systems. O tajemniczym wybuchu usłyszeć bądź przeczytać można jednak w znacznie większej liczbie tytułów, między innymi Assassin’s Creed, Metal Gear Solid, Resistance: Fall of Men czy Crysis, gdzie odgrywa on większą bądź mniejszą rolę fabularną.

Źródła:

http://odkrywcy.pl/kat,111402,title,Katastrofa-tunguska-rozwiazanie-zagadki-po-104-latach,wid,14529549,wiadomosc.html?smg4sticaid=614aee

http://pl.wikipedia.org/wiki/Katastrofa_tunguska

http://strefatajemnic.onet.pl/extra/tajemnicza-katastrofa-tunguska/8b8bf


Bermudzki lot 19

„…wygląda na to, jakbyśmy… wlatujemy w obszar białej wody… zupełnie zagubiliśmy się…”

5 grudnia 1945 roku pięć samolotów bombowo-torpedowych Grumman TBF Avenger wystartowało z bazy Fort Lauderdale na Florydzie. Załogi miały odbyć typowy lot szkoleniowy nazwany „Lotem nr 19”. Grupą dowodził porucznik Charles Carroll Taylor mający za sobą 2500 przelatanych godzin, wliczając w to loty bojowe. Pozostali piloci mieli na koncie w sumie 300 godzin, w tym 60 w tego typu samolocie. Trening przebiegał prawidłowo, kłopoty zaczęły się jednak, gdy samoloty  niedługo po godzinie 15 rozpoczęły powrót do bazy. Z zapisu łączności radiowej wynika, że porucznik Taylor zagubił się w powietrzu, ponadto kompasy zaczęły wariować i piloci nie byli w stanie określić swego dokładnego położenia. Piloci błąkali się przez kilka godzin po niebie, nim przed godziną dziewiętnastą rzekomo odebrano ostatni sygnał, w którym spanikowany dowódca stwierdził, że wlatują w obszar białej wody.

Według (bardzo) nieoficjalnych źródeł, ponoć jeszcze jedna transmisja została otrzymana od Taylora, odebrana przez pewnego radioamatora: …nie podążaj za mną… wyglądają, jak gdyby przybyli z przestrzeni kosmicznej… Ponadto, baza wojskowa w Opa Locka później miała również odebrać fragment sygnału rozpoznawczego „Lotu nr 19” – gdy już dawno paliwo w samolotach powinno się wyczerpać.

PBM-5

Na wieść o kłopotach grupy Taylora wojsko wysłało na morze oddziały ratunkowe. O 19:27 na poszukiwania wyruszył samolot PBM-5 BuNo 59225. O 19:30 wysłał standardowy sygnał radiowy... i był to ostatni ślad jego istnienia. Maszyna zaginęła. O 21:15 tankowiec SS Gaines Mills zgłosił zauważenie płomieni najprawdopodobniej pochodzących z eksplozji, która mogła mieć miejsce w miejscu, gdzie znajdował się PBM-5. Łącznie zaginęło 6 samolotów z 27 osobami na pokładzie. Mimo zakrojonych na szeroką skalę poszukiwań, wraków ani ofiar nigdy nie odnaleziono.

Historia „Lotu nr 19” została spopularyzowana w 1964 roku przez magazyn Argos, w którym po raz pierwszy pojawił się zwrot „Trójkąt Bermudzki”. Choć było to czasopismo zajmujące się głównie zmyślonymi, fantastycznymi opowieściami, to historia grupy Taylora spotkała się z olbrzymim zainteresowaniem, rozpalając wyobraźnię wielu fanów niewyjaśnionych zdarzeń i unieśmiertelniając legendę o pechowym trójkącie rozpościerającym się między Stanami Zjednoczonymi, Karaibami i Bermudami. Z feralnym miejscem zaczęto też wiązać inne zaginięcia – na stronach polskiej Wikipedii w tej chwili można doliczyć się 48 incydentów mających tam miejsce między rokiem 1840 a 1971.

USS Cyclops, kolejna z „ofiar” Diabelskiego Trójkąta

Zdaniem naukowców, zła sława Trójkąta Bermudzkiego jest mocno przesadzona i statystycznie na jego obszarze wcale nie ginie więcej obiektów niż w innych rejonach Atlantyku. Pojawiły się też liczne hipotezy wyjaśniające zaginięcia, spośród których najpopularniejsza zakłada, że winne są podwodne erupcje metanu, który wypływając na powierzchnię miesza się z wodą i staje się olbrzymich wielkości cieczą mającą znacznie niższą od wody gęstość. Wpływające na jej teren statki tracą wyporność i toną. Duże stężenie metanu może też mieć negatywny wpływ na lot samolotów i prowadzić do katastrof.

Będąc jednym z najsłynniejszych tajemniczych miejsc na świecie, Trójkąt często stawał się inspiracją dla twórców wszelkich historii. W przypadku gier warto wspomnieć o FPSie The Triange, wydanym na automaty Bermuda Triangle czy nieco świeższym Dark Void.

 

Źródła:

http://pl.wikipedia.org/wiki/Lot_19

http://en.wikipedia.org/wiki/Flight_19

https://pl.wikipedia.org/wiki/Tr%C3%B3jk%C4%85t_Bermudzki

http://gadzetomania.pl/3586,trojkat-bermudzki-wielka-tajemnica-czy-wielkabzdura

http://polishfightingteam.blogspot.com/2013/08/tajemnica-lotu-nr-19-nad-trojkatem.html


Zaginiona załoga Mary Celeste

 Zbudowana w 1861 roku brygantyna Mary Celeste nie przyniosła szczęścia swoim kapitanom. Pierwszy zmarł już w 9 dni po rozpoczęciu dziewiczego rejsu w wyniku zapalenia płuc. Kolejny zderzył ją z kutrem rybackim, gdy zaś doprowadzał statek do portu na naprawy, na pokładzie wybuchł pożar, pogłębiając uszkodzenia. Kolejny zderzył ją z inną łodzią w kanale La Manche, przez co stracił stanowisko. Mimo kiepskich początków przez kolejne lata brygantyna radziła sobie całkiem nieźle, aż do listopada 1872, kiedy to doszło na jej pokładu do wydarzeń, które wstrząsnęły ówczesną społecznością.

5 listopada Mary, wraz z ośmioosobową załogą i ładunkiem liczącym 1701 beczek spirytusu, wyruszyła z portu w Nowym Jorku w kierunku Genui. Z powodu kiepskiej pogody rejs szybko został wstrzymany i odczekano dwa dni, nim go wznowiono. Osiem dni później, w podobną trasę wyruszył inny statek, Dei Gratia. 4 grudnia, około 400 mil od Gibraltaru, załoga Dei Gratia dostrzegła statek z częściowo uszkodzonymi żaglami dryfujący po morzu. Po wejściu na pokład okazało, się, że jest to właśnie Mary Celeste. I że wszystko na pokładzie jest w idealnym porządku. Z jednym ale – nigdzie nie znaleziono ani jednego członka załogi. Ładunek, rzeczy osobiste, zapasy żywności – wszystko pozostało na swoim miejscu. Również szalupy ratunkowe były nietknięte (według niektórych źródeł, inne mówiły o braku pojedynczej łodzi). Na pokładzie znaleziono niedopalone papierosy, niedopitą herbatę. Jedyne, co według niektórych źródeł zniknęło, to dokumenty pokładowe. Ostatni wpis w dzienniku pokładowym datowany był na dziewięć dni wcześniej i wskazywał, że wówczas statek znajdował się niemal 400 mil morskich od miejscu, w którym odnalazła go Dei Gratia.

Tak prawdopodobnie wyglądała Mary Celeste gdy została odnaleziona.

Statek został odprowadzony do Gibraltaru, gdzie rozpoczęto szczegółowe oględziny. Śledztwo wykazało jedynie opróżnienie 9 beczek ładunku (spirytusu). Poza tym – nic. Żadnych śladów walki czy uszkodzeń, które mogły wyniknąć pod wpływem czynników inne niż te regularnie spotykane na morzu. Do dziś nie powstała żadna teoria mogąca w sensowny sposób wytłumaczyć, co się stało na pokładzie Mary Celeste.

Ta niewyjaśniona historia, podobnie jak wydarzenia na terytorium Przełęczy Diatlowa, stała się inspiracją dla polskiego studia deweloperskiego– wydanej w 2009 roku przez City Interactive przygodówki The Mystery of the Mary Celeste, czasem nazywanej Brain College: Mary Celeste.

Źródła:

https://en.wikipedia.org/wiki/Mary_Celeste

https://pl.wikipedia.org/wiki/Mary_Celeste

http://strefatajemnic.onet.pl/duchy/tajemnica-statku-mary-celeste/n7h2e

 

W artykule skupiłem się na wydarzeniach, których istnienie zostało jednoznacznie udowodnione i udokumentowane, choć niekoniecznie wyjaśnione. Pominąłem historie, co do których wciąż istnieją wątpliwości, że w ogóle miały miejsce, takie jak eksperyment Filadelfia czy incydent w Roswell. Postanowiłem też zignorować tematy tak wyeksploatowane i skomercjalizowane, że osadzenie ich w konkretnym punkcie w czasie albo nawet przestrzeni jest niewykonalne – mowa tu chociażby o Yeti czy Potworze z Loch Ness. Zainteresowanych tematem zachęcam jednak do samodzielnych poszukiwań, są to tematy równie niepokojące, po prostu nie tak silnie osadzone w rzeczywistości.

Czarny Wilk
17 kwietnia 2015 - 12:17