Moja opinia dotycząca dwóch sezonów "Detektywa" nie jest szczególnie popularna, więc może od niej zacznę, by juz później do tego nie wracać. Właśnie zakończona historia moim zdaniem jest lepsza od tego, co zostało pokazane rok temu. Ten sezon ma swoje minusy i daleko mu do czegoś wybitnego, ale nadal jest ciekawszy od historii Rusta i Marty'ego. Największą różnicę na korzyść Colina Farrella i spółki widać w zakończeniu.
Ostatni, wyjątkowo półtoragodzinny, odcinek zaczyna się prezentacją tego, co twórcy Pizzolatto ewidentnie nie wychodzi - mowa o dialogach, tak łamanych i pretensjonalnych, że czasem aż śmiesznych. W pierwszym sezonie były to monologi Rusta, teraz podobne rzeczy wygadywane są przez kilka osób. W otwierającej scenie Ray i Ani odbywają oczyszczającą rozmowę - każde z nich opowiada o swojej traumie z przeszłości. Niewiele później Frank ma równie kiepsko napisaną wymianę zdań ze swoja żoną. Na szczęście wraz z upływem czasu odcinek robi się coraz lepszy.
Cała zagadka morderstwa, a właściwie układu trzymającego władzę, zostaje rozwiązana gdzieś po pierwszym kwadransie. Tutaj warto się na chwilę zatrzymać. Historia, jaką wymyślił Pizzolatto, jest moim zdaniem zbyt skomplikowana. To nie kryminał w stylu "kto zabił?" - i całe szczęście. Jednak liczba zaangażowanych w przestępczą działalność jest na tyle duża, że można się w tym pogubić. Twórca zdaje sobie z tego sprawę, bo w pewnym momencie wkłada w usta bohaterów teksty tłumaczące, co sie właśnie stało i kto jest kim w tej intrydze. Nie przeszkadza to jednak znacząco w oglądaniu serialu, bo w "Detektywie" nigdy nie chodziło o zagadkę, a o samych bohaterów i klimat całej opowieści.
Po samym rozwiązaniu kryminalnej historii następuje godzinna opowieść o zemście i ucieczce. Ray, Ani i Frank doskonale zdają sobie sprawę ze swojego położenia. Już nie walczą o skazanie winnych, a o własne życie, bo na sprawiedliwość w świecie drugiego "Detektywa" nie mogą liczyć. Kolejne powiązania mafiozów, władz i policji przypominają polski "Układ zamknięty". To sieć wzajemnych kontaktów i haków nie do rozerwania. I nawet jeśli ktoś naruszy tę strukturę, to zostanie ona szybko odbudowana i zaatakuje ze zdwojoną siłą. Ciężko nie kibicować Frankowi i Rayowi, gdy atakują dom rosyjskiego mafioza, wybijają jego ochronę, a na koniec mordują szefa. W tym momencie serial przypomina gangsterskie kino z charakterystycznymi dla gatunku one-linerami. To z jaką łatwością udaje im się pokonać przeciwnika i przy okazji wzbogacić się o kilka milionów zwiastuje, że coś później pójdzie nie tak.
I bardzo dobrze! "Detektyw" nie miał prawa się skończyć inaczej jak triumfem "układu". Pokonanie go było nierealne. Twórcy mogli oszczędzić życie bohaterów i jedynie skazać ich na emigrację, ale zdecydowali się na jeszcze mocniejszy krok. Frank i Ray zginęli, bo każdy z nich w krytycznym momencie dał za wygrana swoim słabościom. Ray umiera z powodu syna, którego tak bardzo chciał jeszcze raz zobaczyć, a Frank decyduje się na niemal samobójczy krok z powodu pieniędzy, których nie chciał oddać. Można by rzec, że obydwaj giną w pięknych okolicznościach przyrody. Velcoro ucieka po lesie, chowając się za sekwojami, by ostatecznie zrezygnowany wyskoczyć wprost na przeciwnika. Frank ginie po długim marszu na pustyni, mając po drodze liczne halucynacje. Z całej czwórki nie umiera tylko Ani, która z kolei zostaje skazana na wieczną ucieczkę i ukrywanie się wraz z żoną Franka.
W mieście Vinci bez zmian - ludzie z układu dalej się bogacą. Niektórzy zginęli, ale nie wywarło to wielkiego wpływu na pozostałych. Ray nadal uznawany jest za zabójcę Woodrugh, a Ani poszukiwana przez policję. Tylko Paul doczekał się właściwego upamiętnienia. I chociaż w epilogu dziennikarz dostaje informacje o przestępczej działalności władz i policji w Vinci, to coś mi mówi, że zginie zanim zdąży cokolwiek napisać.
Drugi sezon "Detektywa" spotkał się z tak mocną falą krytyki, chyba głównie dlatego, bo nie ma w nim drugiego Rusta. Może błędem jest, że twórcy nie zdecydowali się na zupełnie nowy tytuł, bo drugi sezon kompletnie nie jest powiązany z pierwszym. O ile w takim "American Horror Story" historie były zupełnie różne, to powtarzali się aktorzy. Tutaj jest to zupełnie coś nowego. Może ludzie od marketingu w HBO stwierdzili, że nie ma co promować nowego serialu skoro "Detektyw" tak dobrze się przyjął? To już wiedzą tylko oni. Myślę, że gdyby jednak zdecydowali się na nową markę, to i niezadowolonych widzów byłoby mniej. Nadal serial ma swój specyficzny klimat, a tacy aktorzy jak Colin Farrell i Vince Vaugh grają lepiej niż sądziłem. Podobno będzie trzeci sezon i też pewnie nie będzie w nim Rusta. Hejt powróci.