Chyba ze świecą szukać kogoś powyżej dwudziestego roku życia, kto w pewnym momencie swego życia nie obejrzał przynajmniej kilku odcinków Z archiwum X. Serial ten to prawdziwy kulturowy fenomen, na dodatek, co się rzadko zdarza, równie silny za granicą, co i w Polsce. Stąd wieści o powrocie duetu Mulder i Scully po kilkunastu latach od pierwszej emisji ostatniego odcinka i po ośmiu wiosnach od rozczarowującego drugiego filmu kinowego wywołały niemałe poruszenie. Kolejnym spotkaniem z X-Files zainteresowanie wykazali zarówno ortodoksyjni fani, którzy po kilka razy obejrzeli każdy odcinek doszukując się odpowiedzi na ciągnięte latami tajemnice, jak i całe rzesze osób po prostu miło wspominających wieczory przed telewizorami sprzed kilkunastu lat.
Do tej drugiej grupy zaliczam się i ja – moje ostatnie spotkanie z duetem agentów FBI miało miejsce na tyle dawno, że niewiele z niego pamiętam, zaś w głównym wątku inwazji obcych rozeznania nie mam najmniejszego. Patrząc zaś po tym, jakich rewolucji w mitologii całego serialu dokonuje pierwszy odcinek najnowszej miniserii, chyba powinienem się z tego cieszyć – nowe rozdanie zaczyna się od bardzo kontrowersyjnego trzęsienia ziemi.
Choć pierwszy odcinek jest tzw. odcinkiem mitologicznym, czyli rozwijającym ciągnącą się przez całą historię serialu intrygę związaną z kosmitami, brak pełnej znajomości poprzednich dziewięciu sezonów i „kinówek” okazuje się w żaden sposób nie przeszkadzać w oglądaniu – jeszcze przed pojawieniem się czołówki z kultowym motywem muzycznym Mulder streszcza nam najważniejsze informacje, do tego już podczas samego odcinka sprytnie dobrane sytuacje wkładają w usta bohaterów zdania uzupełniające ewentualne inne braki. Ekspozycja pozwali na odnalezienie się w sytuacji nawet osobom, które jakimś cudem nie miały dotąd styczności choćby z jednym odcinkiem serialu. Jednocześnie nie przesadzono w drugą stronę – wyjaśnienia w żadnym momencie nie wydają się być łopatologicznie wciśnięte na siłę i drażniące dla osób, dla których fakty z życia Muldera czy Scully są doskonale znane.
Sama intryga początkowo wydaje się wpisywać w popularny schemat bezpiecznych telewizyjnych powrotów po latach – dobrze nam znani, ale podstarzali już bohaterowie ostatnie lata próbowali sobie ułożyć w miarę normalne życie, jednak w wyniku splotu wydarzeń ponownie spotykają się i wyruszają badać niezbadane, paranormalne i z wielkim spiskiem w tle. Szybko jednak twórcy wypływają na nowe wody, serwując wspomniane już przeze mnie trzęsienie ziemi.
Żeby nie zdradzać za wiele, powiem tylko tyle, że bardzo wielka układanka, której kolejne elementy były bardzo skromnie serwowane przez wcześniejsze dziewięć sezonów i która nigdy nie została do końca skompletowana, sama okazuje się być fragmentem nowego, jeszcze większego sekretu. Który nie powiem, intryguje i ostrzy apetyt na ciąg dalszy, choć sposób zaprezentowania tej rewolucji jest dość rażący – Mulder dowiaduje się kilku nowych faktów i nagle na ich podstawie układa teorię obalającą niemal wszystkie jego dotychczasowe domysły. Wyciąganie aż tak daleko idących konkluzji na podstawie mogących wskazywać równie dobrze na naście innych rzeczy przesłanek wyszło wyjątkowo naciąganie. Zwłaszcza, że podobna sytuacja w odcinku wystąpiła dwukrotnie – za drugim razem Mulderowi towarzyszyła jeszcze jedna postać kreśląca niewiarygodne teorie ze zbyt dużym zaangażowaniem na bazie zbyt skromnych informacji, przez co wyjątkowo ciężko jest takie wersje wydarzeń kupić. Ale chyba właśnie tak miało wyjść, bo również Scully reaguje sceptycznie na teorie Muldera (nie to, żeby Scully nie reagowała sceptycznie na każdą teorię Muldera...).
Kiedy już się przyjmie sposób prezentacji intrygi (być może w starych odcinkach również było to tak naiwne, a moja pamięć to wyparła, stawiam jednak na to, że wtedy robiono to jednak ciut subtelniej), nowe Z archiwum X ogląda się z przyjemnością – akcja rozwija się bardzo szybko, co krok raczeni jesteśmy jakimś interesującym wątkiem czy dialogiem. W odcinku aż kipi też od nawiązań do wcześniejszych przygód agentów FBI – jeśli ja, dysponując bardzo ograniczoną wiedzą o serialu, zauważałem je co chwile, to zapaleni fani zapewne poczują się tak jak miłośnicy Nowej Nadziei na Przebudzeniu Mocy.
O dziwo, mam dość poważne zarzuty do aktorstwa Davida Duchovny’ego, który wypada tak, jakby ani przez moment nie chciało mu się grać. Można by to było kupić jako próbę przedstawienia Muldera w charakterze podstarzałego i zmęczonego życiem bohatera, ale w pewnym momencie on i Scully uczestniczą w dość burzliwym dialogu, również podczas którego Duchovny wypowiada swoje kwestie bez jakichkolwiek emocji. Dziwne, bo aktora tego stać na znacznie więcej, na dodatek co jak co, ale postać Muldera powinien mieć on opanowany do perfekcji. Gillian Anderson ponowne wcielenie się w skórę Scully wyszło znacznie lepiej. Pozostali aktorzy tego odcinka, między innymi Mitch Pileggi powracający jako Skinner oraz zaliczający prawdopodobnie jednorazowe występy Joel McHale i Annet Mahendru, wypadli solidnie, choć nie oszukujmy się – to nie dla nich ogląda się ten serial i jakby nie wyszli, nie miałoby to większego znaczenia.
Pierwszy odcinek nowego Z archiwum X nie jest może rewelacyjny, ale daleko mu też do bycia spektakularną porażką. Trochę zaskakuje kiepska forma Duchovny’ego, wywracanie do góry nogami mitologii całej serii zapewne podzieli fanów i wywoła wielką burzę wśród społeczności, mnie tymczasem bardziej nie zachwycił sposób dokonania tego wywrócenia. Fani serii znajdą tu jednak od groma nawiązań do poprzednich odcinków, nowi widzowie natomiast zostaną gładko wprowadzeni do tego świata. Jest to solidny nowy początek, który jak najbardziej daje nadzieje na rozwinięcie się w coś ciekawszego. Co zdają się zresztą potwierdzać pierwsze recenzje ze Stanów drugiego i trzeciego odcinka - oba oceniane są znacznie wyżej od pierwszego.