Stranger Things, nowa propozycja amerykańskiego giganta cyfrowej dystrybucji materiałów filmowych, Netfliksa, od debiutu pierwszej filmowej zapowiedzi była jednym z najbardziej wyczekiwanych debiutów tegorocznego wakacyjnego sezonu serialowego. Lata osiemdziesiąte, małe amerykańskie miasteczko, zaginiony chłopak, tajemnicza dziewczynka, która pojawiła się znikąd – ośmioodcinkowa produkcja braci Duffer miała uderzać w tony doskonale znajome wszystkim miłośnikom dreszczowców w stylu twórczości Stephena Kinga. Ostatecznie tony te okazały się nieco zanadto znajome, ale mimo to serial potrafi zapewnić całkiem przyzwoitą dawkę emocji.
Poniższe akapity zawierają drobne detale, które co bardziej wrażliwi mogliby uznać za spoilery. Nie są to rzeczy, które moim zdaniem mogłyby komukolwiek zepsuć seans, ale dla spokoju ducha wolę o tym zawczasu wspomnieć – jeśli do serialu wolałbyś zasiąść wiedząc o fabule jak najmniej, to sugeruję przeskoczenie od razu do kolejnego pogrubionego fragmentu.
Najświeższa propozycja Netfliksa to danie złożone z przysmaków doskonale znanych wszystkim smakoszom tajemnic – zaginionego chłopca, będącej ofiarą niemoralnych eksperymentów dziewczynki o nadnaturalnych zdolnościach, ścigających ją bezlitosnych rządowych agentów, alternatywnego wymiaru, tajemniczej istoty polującej na niczego nieświadomych mieszkańców, grupki osób próbujących rozwikłać mnożące się tajemnice. Na szczęście kucharze okazali się znać na rzeczy i całość przyrządzili tak, że choć smak jest dobrze znajomy i wytrawnego smakosza niczym nie zaskakuje, to i tak można się nim delektować, a w wybranych momentach poczuć i dreszczyk emocji.
Podobieństwa, przynajmniej w moim przypadku, nasuwają się szczególnie do dwóch innych dzieł popkultury – „Podpalaczki”, jednej z bardziej udanych książek Stephena Kinga, w której również pierwsze skrzypce grała młoda dziewczynka o wyjątkowych zdolnościach ścigana przez rząd, oraz do gry Beyond: Dwie Dusze, w przypadku której do wspomnianego moment temu wątku na dodatek dochodzą dość wyraźne podobieństwa wizualne między postaciami.
Tu się kończy opis wątków fabularnych
Przez ten recykling nieco siada aura tajemniczości – dość szybko można sobie poukładać poszczególne elementy układanki w jedną całość i na kolejne ujawniane strzępki informacji reagować jedynie wzruszeniem ramion. Twórcy musieli sobie z tego zdawać sprawę (albo nawet celowo stawiać na sprawdzone pomysły, by jeszcze mocniej podkręcić uczucie nostalgii u widzów), gdyż szybko to nie tajemnica, a mroczny klimat, przygoda i okazyjne straszenie odbiorcy zaczynają grać pierwsze skrzypce. A te elementy udały się znakomicie – amerykańskie małe miasteczko lat osiemdziesiątych z Stranger Things niczym nie ustępuje miasteczkom z najlepszych dreszczowców, a sekwencje horrorowe faktycznie potrafią zrobić wrażenie – co jest szczególnie godne uznania, wziąwszy pod uwagę, że przez większość czasu trup wcale nie ściele się gęsto. Całość jest też przepełniona nawiązaniami do kultury lat osiemdziesiątych – czy to w postaci dialogów, plakatów obwieszających pokoje, ścieżki dźwiękowej, czy nawet całych scen. Miłośnicy polowania na „jajka wielkanocne” będą mieć zabawy na tygodnie.
Zwiastuny sugerowały, że serial będzie się głównie skupiać na perypetiach grupki młodziutkich dzieciaków, których kolega gdzieś zaginął. Koniec końców młodziutkie nerdy rzeczywiście znajdują się na pierwszym planie, ale nie są tam osamotnieni – towarzyszy im wyalienowany nastolatek, nastolatka-kujonka starająca się uchodzić za imprezową, świrująca matka zaginionego i policjant-twardziel po przejściach.
Przed premierą niektórzy wyrażali obawy, czy aby duża ekranowa obecność młodziaków nie sprawi, że serial skieruje się za mocno na tory familijne, ale nic takiego nie miało miejsca. Co więcej, to właśnie młodzi chłopcy okazują się być najciekawszymi bohaterami Stranger Things – podczas gdy dorosła obsada jest dosyć stereotypowa (a w wypadku postaci drugoplanowych wręcz ekstremalnie stereotypowa), dzieciaki są wręcz niesamowicie realistyczne – posiadają coś w rodzaju własnego kodu honorowego między sobą, jarają popkulturą tamtych czasów, prezentują nieco naiwne, ale przy tym czasem znacznie sensowniejsze od dorosłych spojrzenie na świat. Wnoszą też humor rozładowujący we właściwych momentach napięcie. Z jednej strony są odpowiednio dziecinni jak na swój wiek, z drugiej scenariusz nie potraktował ich infantylnie jak to często bywa, gdy dorośli starają się pisać zachowania postaci w wieku, którego sami już dawno nie pamiętają. W niektórych momentach ich zachowania sprawiały, że aż sam uśmiechałem się, gdy ich czyny przypominały mi o moich własnych, dawno już zapomnianych.
Na tle młodej obsady reszta wypada dość blado, choć jest to bardziej kwestia scenariusza niedającego im zbyt wielkiego pola do popisu niż braków aktorskich. Dość częstym zarzutem w netfliksowych serialach są okazyjne dłużyzny wywołane sztywną, trzynastoodcinkową formułą. W Stranger Things postanowiono zmieścić się w odcinkach ośmiu, dzięki czemu dłużyzn faktycznie nie ma i akcja cały czas gna do przodu, ale okupiono to właśnie mniej rozbudowanymi charakterami bohaterów. Coś za coś. Przynajmniej żadna z postaci specjalnie nie irytuje, może prócz kilku sytuacji, gdy wykazują się niewiarygodną wręcz głupotą i brakiem instynktu samozachowawczego – i żeby było śmieszniej, zarzut ten dotyczy postaci starszych, nie dzieciarni.
Wspomniałem już nieco o doskonale uchwyconym klimacie lat osiemdziesiątych w Ameryce, ale jest to tak udany element, że warto napomknąć o nim raz jeszcze. Rozmowy o Gwiezdnych Wojnach, plakaty klasycznych horrorów, pełna niezapomnianych hitów ścieżka dźwiękowa (jest nawet Elegia zespołu New Order, którą „odkryłem” przy Metal Gear Solid V i odtąd uwielbiam) – to wszystko sprawia, że z łatwością możemy przenieść się do świata, którego sami nigdy nie zaznaliśmy, ale który doskonale znamy z seriali zalewających telewizyjną ramówkę w naszych latach dziewięćdziesiątych.
Świetną robotę wykonali też twórcy tych straszniejszych lokacji – niektóre miejsca spokojnie mogą konkurować z miejscówkami znanymi z serii Silent Hill. Jedyny zarzut odnośnie warstwy technicznej mam do końcówki, gdy już karty zostają wyłożone na stół, a główne zagrożenie zostaje ukazane w całej okazałości. Która to okazałość niestety stworzona została przez dość plastikowe efekty specjalne, raczej śmieszące niż robiące wrażenie. To produkcja telewizyjna, cudów oczekiwać nie można, ale mimo wszystko po naprawdę klimatycznie stworzonych lokacjach następuje moment dość bolesnego zejścia na ziemię. Myślę, że można było to zrobić znacznie lepiej, nawet biorąc pod uwagę ograniczenia finansowe – choćby i poprzez pokazanie znacznie mniej.
Sporo ponarzekałem, ale to nie tak, że Stranger Things mi się nie podobało. To sprawnie zrealizowany serial, przy którym plus minus siedem godzin mija bardzo szybko i przyjemnie. Przez większość czasu jest klimatycznie, momentami intrygująco (choć głównie w pierwszych odcinkach), bywa też i strasznie. Wielu z wad podczas seansu się nie zauważa i dopiero po wszystkim, analizując co się obejrzało na chłodno, zaczyna się na nie zwracać uwagę. Duże znaczenie w odbiorze ma też stosunek do amerykańskich lat osiemdziesiątych, gdyż reżyserski debiut braci Duffer to przede wszystkim list miłosny do tych czasów i fani tego okresu będą się bawić zdecydowanie lepiej od innych. Osobiście z netfliksowych produkcji wyżej stawiam Daredevila, House of Cards czy Jessicę Jones, ale czasu spędzonego przy ośmioodcinkowej opowieści na pewno nie uznaję za straconego. I bardzo chętnie wrócę do Indiany roku 1983 w niemal pewnym przyszłorocznym sezonie drugim.