Andriej Diakow "Do światła" - Uniwersum Metro 2033
O sensie inwestowania w PC natchniony wymaganiami Wiedźmina 3
"Podatek od Google" właśnie wchodzi w życie w Hiszpanii.
O dziwnym pomyśle z Kickstartera związanym z ludzką krwią.
Ubisoftu metoda na piratów, a brawa dla 11 bit studios
Interstellar? Po prostu genialne!
Alien: Isolation to nic innego, jak nowe, świeże spojrzenie na filmową klasykę sci-fi, w myśl której obcy stwór, bądź też cała rasa takich dziwadeł, zagraża w bezpośredni sposób ludzkości bądź jej konkretnym przedstawicielom, a my, odgrywający rolę głównego bohatera całego seansu, staramy się zaradzić zaistniałemu problemowi. Gra sama w sobie nie jest niczym nadzwyczajnym, a według wielu jest też tworem nie pozbawionym solidnej porcji bardzo ważnych w rozrachunku ogólnym wad, ja jednak postarałem się doszukać chociaż jednej zalety, która będzie na tyle silna, iż uznam, że w nowego Aliena zdecydowanie warto było zagrać.
Z roku na rok mamy coraz mniej czasu na własne rozrywki. Ot, takie życie, że każda kolejna wiosna, odciskająca piętno na naszej twarzy i podejściu do życia sprawia, że musimy stawić czoła z goła mniej przyjemnym sytuacjom aniżeli miało to miejsce jeszcze względnie niedawno. Dla tych, którzy weszli w pełną dorosłość, jest to rodzina, dom i praca, z kolei dla tych, którzy rozpoczęli swoje niezależne, samotne życie, jest to zdobycie niezbędnych umiejętności do funkcjonowania z dala od domu rodzinnego. Gdzie więc czas na gry? Czas może i się znajdzie, ale wybawieniem dla takich osób będą gry stosunkowo krótkie, o których dziś chcę trochę napisać.
Względnie niedawno zaczął się dla mnie już czwarty rok na studiach, a to nie mogło oznaczać niczego innego, jak chwilowego nadmiaru wolnego czasu. Każdy bowiem wie, że październik to niejako przedłużenie wakacyjnego okresu, a typowa orka zaczyna się dopiero od listopada. Musiałem więc głębiej rzucić się w świat seriali tak, aby nadrobić zaległości długością równe całym wakacjom, a do tego znaleźć dla siebie coś zupełnie nowego. Długo trwał rekonesans, który w ostatecznym rozrachunku okazał się bardzo udany. Wobec powyższego chciałem podzielić się z wami opinią na temat serialu Gotham, który wygrzebałem gdzieś przypadkiem, a który jest oczywiście nawiązaniem do całego uniwersum związanego z postacią Batmana.
Przemoc w grach to chleb powszedni. Największe hity powstały w oparciu o ideę niczym niezmąconej brutalności, dając graczom to, czego, jak się okazuje, chcą prawdopodobnie najbardziej, czyli możliwości zaspokojenia rządzy zabijania. I nie ma w tym nic złego czy też nadzwyczajnego, bowiem gry od zawsze były po to, by zabierać w nie grających ludzi do innego świata, dając szansę stać się na chwilę kimś innym, oderwać się od aktualnego stanu rzeczy i po prostu odreagować. Gliwickie, świeże studio postanowiło wyjść ze śmiałym projektem, o którym już teraz jest głośno za sprawą bezpardonowego pomysłu na grę opartego na brutalności i śmierci.
Seriale to najlepsza forma rozrywki dla mnie. Odpowiednio dawkowane, potrafią starczyć na bardzo długo, a rozwinięte wątki, których zakończenia nie poznajemy zaledwie chwilę po rozpoczęciu przygody z oglądaniem (co tyczy się filmów), potrafią wzbudzić w nas zdroworozsądkową ciekawość, która sprawia, że oczekiwanie 7 dniu na kolejny odcinek zdaje się być wiecznością. Jeszcze gorzej ma się sprawa, gdy musimy czekać na kolejny sezon, co zazwyczaj oznacza minimum półroczny odwyk od ulubionego serialu. Fani The Walking Dead z pewnością z uśmiechem na ustach wrócili w poniedziałki do domów, bowiem w ich zasięgu jest już pierwszy odcinek nowego, piątego sezonu – odcinek, który zwiastuje dobry bieg historii na najbliższe parę godzin przygody z żywymi trupami.
Z kolejnymi odsłonami FIFY jest tak, że żadna nie jest w stanie utrzymać się przy swoim „życiu” dłużej niż rok, bowiem producent ma taki plan wydawniczy, który uniemożliwia takiej grze istnienie, gdy na rynku dostępne jest nowsze wydanie, z zaktualizowanymi składami i odrobiną nowości, które choć niewiele wnoszą do samej gry, to jednak są na tyle kluczowe dla zainteresowanych futbolem, że zawsze my, fanatycy, sięgamy po najnowszą wersję. Tak też musiało być z FIFA 14, bowiem „piętnastka” jest już z nami od kilkunastu dni. Na pożegnanie więc z czternastym wydaniem gry od EA Sports chciałbym Wam opisać mój cel, którego realizacja zajęła mi równy rok.
Gdy mijam wejście do kina, przy którym wiszą plakaty zapowiadające najbliższe seanse nowych filmów i widzę wśród nich polską produkcję, nawet nie silę się na zwrócenie uwagi na nią. Pomijam ją odruchowo, zakładając przy tym z uprzedzeniem, że polski, popularny film nie będzie czymś, co może mi się spodobać, ani też że będzie jakkolwiek różnił się od chłamu, którego w ostatnich latach pełno spod polskiej bandery w kinach, gdzie role obsadzane są przez ciągle tych samych aktorów. „Służby specjalne” wstępnie też mnie nie zaciekawiły jakoś mocno, niemniej jednak przypadek sprawił, że pojawiłem się na przedpremierze filmu, a teraz mogę się z Wami podzielić moimi wrażeniami.
Od premiery The Sims 4 minął prawie miesiąc, więc jest to okres, który uznaję za odpowiedni na to, aby zapoznać się z daną grą w sposób pełny, a nie wyrywkowy, co może przecież wpłynąć na ostateczną ocenę. Miałem więc możliwość zaznajomić się z większością nowości, choć to słowo może znajdować się w tym zdaniu odrobinę na wyrost, a także ze wszystkimi drobnymi zmianami zarówno w rozgrywce, jak i w kwestiach wizualnych, zaspokajających artystyczną część naszego „ja”. W ogólnym rozrachunku niby jest dobrze, jednak pojawiają się pewne „ale”.