Witam. Historia musi się rowijać, więc tak też się dzieje - odcinek drugi to kolejne kroki na drodze pełnej wybuchów, ciosów i śmiechów opowieści. Lekko zaanonsowane wątki podróżniczo-planetarne będą coraz wyraźniejsze. No i nareszcie autorzy postanowili wprowadzić postać kobiecą. Co prawda teraz tylko będzie, że będzie, ale będzie.
Się narodził. Pełen żądzy krwi i zemsty oraz zniszczonych ambicji. A z wnętrza jego wypływały strugi niematerialnej, czarnej jak smoła nienawiści.
Dzień dobry, wieczór dobry. Droga grupko czytelników, którzy dziwnym zrządzeniem losu polubili pierwszą część opowieści o Camembercie, Goudzie i reszcie serowego towarzystwa. Wola Wasza: przeczytać kontynuację. I oto ona - napisana w jakiś czas po zakończeniu zabawy z "jedynką", odpowiednio rozbudowana i obdmuchana wiatrem świeżości. Przygoda trwa, ale tym razem zabierze ona naszych herosów dużo dalej, niż ostatnio. Jest spora szansa, że pewna podstawowa zmiana (poniższy obrazek nie jest przypadkowy) nie przypadnie wszystkim do gustu, ale dała ona autorom duże pole do popisu w kwestii snucia opowieści. Oczywiście, jako że autorzy są niedoświadczeni, pewnie nie zostało ono (to pole) wykorzystane, ale tak czy siak zachęcam do czytania - błędy proszę wytykać, dobre fragmenty proszę chwalić.
Aha - tym razem nie będę Was zarzucał odcinkami codziennie. Dla zdrowia :)
Dobrnęliśmy do końca. Dziękuję w imieniu swoim i Kuby za cierpliwość i wytrwałość - przed Wami finalne starcie między wszystkimi (no, prawie) zaangażowanymi w konflikt siłami. Czy dobro zwycięży? Pewnie tak, ale aby się o tym przekonać, musicie przeczytać te nieco ponad 1000 słów.
Przy okazji pragnę zapytać wszystkich czytających o opinię za pomocą małej ankiety. Podobało się? Nie podobało się? Nic Was to nie obchodzi, ale lubicie brać udział w internetowych ankietach? Chcecie jeszcze? Dajcie znać!
- O! Pole siłowe znikło! – zachwycił się Sir Camembert.
- No! Dobra robota Bałtycki! – wilkołak poklepał maga po ramieniu.
- To nie ja wyłączyłem pole.
Halo! Gotowi na kolejną część opowieści? Czadowo. Przed Wami odcinek ósmy, w którym okazuje się, co się okazuje i kończy się, jak się kończy. A wszystko, by przygotować pole pod finalną bitwę, która już... jutro? W sobotę? Zobaczymy.
Zastępca zjawił się w komnacie Mistrza.
- Książe de Goffo nie żyje, mistrzu. Przed kilkoma godzinami zakończyła się wielka bitwa, rzeki spłynęły krwią, a tysiące trupów użyźniło glebę, dzięki czemu stała się łakomym kąskiem dla przyszłych pokoleń rolników.
Pomału zbliżamy się do końca. Odcinek 7 jest przed-przedostatnim. A w nim zawarte jest kolejne zagęszczenie intrygi. Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu. W końcu tyle wytrzymaliście, to jeszcze te kilkanaście akapitów dacie radę, hm?
Wnętrze nie było czyszczone od dawna. Nikt tu zresztą najprawdopodobniej od dawna nie zaglądał. Poza tym klasztor nie wyglądał na miejsce jakiegoś miłego kultu. Wręcz przeciwnie. Czaszki, łańcuchy, ohydne rzeźby i wielce wymowny, ochlapany krwią ołtarz, nie wróżyły najlepiej. Drużyna rozproszyła się po budowli. IFEB z Bałtyckim łapczywie dorwali się do żałosnej resztki jakiejś książki walającej się w kącie, wilkołak anihilował stada pcheł skaczących pośród jego bujnej sierści, Miluś zapalał pochodnie, a Camembert z Goudą z zaciekawieniem spoglądali na ołtarz.
Dobry wieczór. Oto odcinek szósty, w którym: rozjaśnia się ciemność, będą wybuchy i wrzaski. I dalsze zagęszczanie atmosfery. Mam nadzieję, że nadal będzie się podobać.
Minuty zamieniały się w godziny. Ledwie kwadrans minął od wyruszenia w ciemność, a dwaj rycerze czuli się jak po całym dniu wędrówki. Podłoże było idealnie gładkie, a głosy rozbrzmiewały dziwnie przytłumione.
Dzień dobry, nieliczna, acz wierna grupko czytelników. Oto odcinek piąty naszej wspaniałej, epickiej (a co!) i szalenie efektownej epopei o herosach. Zdradzę, że herosi w końcu się spotkają. Ale, jak to zwykle bywa, nie tylko "się", ale spotkają też nowe wyzwania. Gotowi?
Tej nocy Sir Camembert znowu miał sen. Straszny. Tak straszny, że bał się opowiedzieć o nim swoim kompanom. Ale jak zwykle po nocy przyszedł dzień i wzeszło słońce.
Dobry wieczór, nieliczna grupko czytelników. Oto, po krótkiej przerwie, czwarta odsłona historii. Czy przyjaciele wreszcie się spotkają? Czy wojna będzie bardzo długa i bardzo straszna? Czy odciśnie piętno na ich zadaniu? Czy autorzy nie przestaną dodawać kolejnych postaci, z których żadna (z jakiegoś dziwnego powodu) nie jest postacią kobiecą? Przekonajcie się po obrazku!
- Daleko jeszcze? – spytał wilkołak.
- Skąd mam to wiedzieć? – odparł rycerz. –Wydawało mi się, że przed nocą zdążymy dojechać, ale najwyraźniej nie zdążymy.
- To wina perspektywy – zaczął smok. – Zdawało się, że jest blisko, a naprawdę jest bardzo, bardzo daleko. Czyli jak to mówią smoki: Raar raa rar ra ra!
Witam, zapraszam, polecam. Odcinek trzeci opowieści czas zacząć. Kilka komentarzy się pod poprzednimi fragmentami pojawiło, co oznacza, że komuś się chce to czytać. Miło mi. Dzisiaj dalsze zagęszczanie akcji, które - jak się okaże - nie zawsze służy autorom. Czasem gubią oni wątki, co na w lekko chaotycznym pisaniu na odległość lubi się zdarzać. Ale generalnie jakiś sens (niewielki, ale zawsze) chyba w tym wszystkim jest.
Gorące oddechy psów gończych były coraz bliżej. Czuł je prawie na plecach. Powietrze przeszywały coraz to nowe strzały. W uszach dudnił stukot końskich kopyt. Pot gęsto spływający z czoła łączył się z pyłem i kurzem piaszczystego pola. Odgłosy pościgu były coraz bliżej.
„Co robić!” wołał w duchu Sir Camembert. „Uciekać jak tchórz czy ryzykować życie walcząc z oddziałem dziesięciokrotnie liczebniejszym? Trzeba podjąć decyzję…”
Zgodnie z obietnicą: przed Wami druga część opowiadania o rycerzach i innych fantastycznych stworach. Zapraszam do lektury po tymże obrazku:
Minęło może pięć minut od czasu, gdy Mr Gouda spieprzył z miejsca zbrodni, gdy coś go ukuło w boku. Komar. Pacnięciem ręki rycerz zabił owada i jednocześnie nabił sobie siniaka.
- Cholera, miecza zapomniałem!