Ciężko jest mi przejść obojętnie koło nowej odsłony Call of Juarez. Zastanawiałem się jak Techland chcę przebić Call of Juarez: Bound in Blood i po kilkunastu godzinach spędzonych na przygodach Silasa Greavesa otrzymałem odpowiedź.
Branża gier wideo w naszym kraju jest ostatnimi czasy jedną z lepiej prosperujących. O tym, że produkcje z kraju nad Wisłą są całkiem niezłym znakiem rozpoznawczym mogliśmy przekonać się już dwa lata temu - wtedy właśnie Barack Obama otrzymał od Donalda Tuska drugiego Wiedźmina. Poza CD Projekt RED całkiem przyzwoicie radzą sobie inne studia, m.in. CI Games, People Can Fly (wykupione przez Epic Games) czy też Techland, czyli główny bohater tego tekstu.
Dead Island Riptide przyszło do mnie z oferty pre-orderowej. I to w dodatku jako edycja kolekcjonerska. Szkoda, że EK Riptide reprezentuje ten gorszy typ kolektorek. Tutaj trzeba przyznać rację osobom, które stwierdziły, iż tę bogatszą wersję po brzegi wypakowano przecenionym towarem z bazaru. Bo tak w istocie jest. Niby klimatycznie, bo mamy i siekiero-otwieracz i specjalną kartę ratunkową w skórzanym futerale (11 funkcji w jednym), ale to tak po prawdzie jedyne „nastrojowe” elementy. Pozostała część to efekt uboczny domowej wyprzedaży przeprowadzanej w domu obok siedziby firmy.
Tematyka zombie w ostatnich latach przeżywa istny renesans. Nie sposób nie wspomnieć ile powstało gier z umarlakami w roli głównej, ale część z nich z pewnością zasłużyła na uznanie. W temat idealnie i bardzo nietypowo wpasowało się studio Telltale Games wypuszczając na świat genialną przygodówkę na podstawie komiksu The Walking Dead. Ale czy do takich tytułów należał również Dead Island? Cóż... i tak, i nie. To gra, którą trudno ocenić i choć z jednej strony naszpikowana jest niedociągnięciami, z drugiej w krótkich sesjach może się podobać. Przed premierą samodzielnego dodatku do survival horroru (?) wrocławskiego Techlandu postanowiłem zmierzyć się z podstawką. Kto z tego starcia ostatecznie wyszedł cało?
Yo. Jestem Sam B. Wiesz który? Tak, ten od Who Do You Voodoo, Bitch. Co z tego, że nie mam kolejnego hitu? Goń się. Nie po to tu jestem, dosyć mam usprawiedliwiania się. Mam historię, która wysadzi cię z butów, ziomek. Cholera, może nawet napiszę o niej jakiś tłusty kawałek. Dead Island to dobry tytuł, co? A co ty tam wiesz... Więc słuchaj, człowieku, bania ci zmięknie. Agent wysłał mnie na jakąś chałturę, bo z flotą krucho, czaisz? Chałtura na tropikalnej wyspie - pomyślałem, że spoko. Ciepło, gołe laski, alkohol i zajęty jeden wieczór, a potem balowanie. Co może pójść nie tak?
Polacy nie gęsi i swoje gry także mają. Tymi słowami pozwolę sobie zacząć tekst poświęcony Dead Island, czyli najnowszej produkcji studia Techland. Bez wątpienia stwierdzam, że obok Bulletstorm, Call of Juarez i Wiedźmina jest to najlepszy rodzimy tytuł, w jaki do tej pory miałem okazję zagrać.
Wrocławski producent Techland, znany z takich gier jak Call of Juarez i Dead Island, pracuje nad nowymi wyścigami, które trafią na Xbox LIVE w przyszłym roku. Produkcja nosi tymczasową nazwę Project Haste i będzie skupiała się na quadach.
To już oficjalne - Dead Island zostanie zaadaptowane na potrzeby wielkiego ekranu. Na Facebookowym profilu polskiej gry pojawiła się informacja, iż prawa do marki wykupiło słynne studio Lionsgate (jakby ktoś nie kojarzył - wyprodukowali serię Piła, a także takie obrazy jak Niezniszczalni, Punisher, 3:10 do Yumy czy Adrenalina). Do kooperacji przy pracach nad filmem zaproszono podobno Seana Daniela, czyli producenta Mumii, Wilkołaka oraz Tombstone, mającego również dobre kontakty z takimi tuzami Hollywood jak J.J. Abrams, Michael Bay oraz Gore Verbinski (szanse na angaż którgoś z nich oceniłbym jednak na "poniżej zera"). Na razie nie znamy daty premiery, ani nazwiska reżysera, ale już sam fakt inwestycji tak poważnej instytucji daje powody, by do kinowego Dead Island podejść z większym optymizmem niż do spazmów Uwe Bolla. Cieszycie się? Bo ja tak.
Po tak znakomitym zwiastunie jaki miał Dead Island, żadna gra nie ma prawa mieć łatwego życia przed premierą. Nakręcony hype i oczekiwania, a także świeże podejście do tematu walki z zombie dały znać o sobie w liczbach sprzedanych egzemplarzy. Moje pierwsze starcie z tytułem Techlandu rozpoczęło się od ujrzenia soczystej sieki, a po przewinięciu napisów końcowych licznik na Steamie stanął na 20 godzinach z kawałkiem. Dead Island wessało mnie na amen. Jednak wraz z postępem gra pokazuje swoje nieco mniej atrakcyjne oblicze, co w sumie może zostać nadrobione w Dead Island 2 - zakończenie historii otwiera Techlandowi szerokie pole do popisu i jestem niezmiernie ciekaw, czy polska ekipa skorzysta z popularnej zasady "bigger, faster & better".
Wyspa Banoi to raj dla turystów z każdego zakątka świata. Piękne plaże, ekskluzywne ośrodki wczasowe, doskonałe warunki pogodowe, malownicze plenery, profesjonalna obsługa i...tajemniczy wirus, który zmienia dotychczasowy ład w piekło. W takiej gehennie budzi się gracz, który nagle zdaje sobie sprawę, że sąsiedzi z pokoju obok zamienili się w krwiożercze istoty. Problemy nawarstwiają się z każdą minutą i jak się okazuje - wszyscy dookoła chcą skosztować twojej głowy, ręki, nerki lub wątroby. Na szczęście znajdujesz kilku ocalałych wczasowiczów, którzy podobnie jak Ty szukają drogi ucieczki z zalanych krwią ulic Banoi. Pytanie brzmi - komu możesz ufać, a komu nie?
W drugiej i ostatniej części Dead Island bez tajemnic odpowiadam na Wasze kolejne pytania. Chcieliście się dowiedzieć czy gra jest tylko zwykłą sieczką oraz jak prezentuje się fabuła. Oprócz tego, pojawiały się pytania o regenerację zdrowia, maksymalny poziom doświadczenia, system zapisu, liczbę błędów i kilka innych aspektów rozgrywki. Zapraszam do lektury.