Halologia #17: Kronika Halo - Walka ewoluowała
W co gracie w weekend? #301 - Fallout 4 i Halo: Reach
Esencja Destiny 2 - najważniejsze cechy gry, o których nie dowiesz się z testów beta
Wyścigi zawitały do Destiny - oto Sparrow Racing League
Odyseja, by wyjaśnić największą tajemnicę Destiny właśnie się zaczęła*
Halologia #6 - Dlaczego w Polsce nie istnieje kult Halo?
Na Destiny zrobił się super hype, który prawie miesiąc od premiery nakręca się coraz bardziej. Również się na niego złapałem, głównie przez osoby, które obserwuję na twitterze. Sama zapowiedź gry i jej koncepcja mi się spodobały, ale czytanie wychwalań jakiegoś tytułu, potrafi narobić ogromnego apetytu. Beta została otwarta, choć wcześniej była dostępna dla szczęśliwców z kodem i wszystkich tych, którzy złożyli pre-order. Myślę, że dzięki niej dokonałem porządnej wymiany z Activision. Oni przetestowali serwery, a ja nie będę musiał marnować ponad 200 złotych na ich produkcję. I wszyscy żyli długo i szczęśliwie...
Długo zbierałem się do napisania recenzji Oni. Sporo już o tym tytule dowiedzieliście się z moich poprzednich wpisów. Głównie było to w negatywnym kontekście i w tonie sporego rozczarowania. Tak to już jednak jest, gdy na grę bardzo liczy, a ona cię rozczarowuje. Postanowiłem jednak dać się Oni obronić. A że to produkcja nastawiona w dużym aspekcie na walkę wręcz, więc przyjmuję postawę obronną i spróbuję zbić ofensywne argumenty nieco mniej znanego dzieła Bungie.
Wspominałem już wcześniej, że historia Konoko nie jest porywająca i nie brakuje w niej niedomówień. Niestety oznacza to, że słabo zarysowani i przedstawieni są też główni wrogowie zmodyfikowanej genetycznie policjantki. Ale może chociaż ciekawie się z nimi walczy? Sprawdźmy to.
Uwaga, spojlery!
Przeliczyłem się i zawiodłem. Od początku zabawy z Oni wierzyłem, że twórcy przedstawią interesującą fabułę, wykorzystają do tego wstawki anime i pozwolą mi lepiej poznać atrakcyjną i waleczną funkcjonariuszkę Konoko. Teraz po obejrzeniu napisów końcowych wiem, że Oni w żaden sposób nie broni się fabularnie.
Ułatwienia na każdym kroku. Wiele osób na nie narzeka w grach, bo przez to nie czuje wyzwania, a tym samym nie ma tego dreszczyku emocji przy pokonywaniu kolejnych poziomów. Starsi gracze przypominają tytuły sprzed lat, w których poziom trudności był wyższy i przez to podobno bawiło się lepiej. Gdy tak sobie jednak nadrabiam zaległości i napotykam takie produkcje jak Oni, to zastanawiam się, z czego w ogóle się w przypadku wyśrubowanego poziomu trudności cieszyć?
Wyobraź sobie, że przez chwilę jesteś producentem gry. Masz już koncept swojej nowej produkcji, w którym piekielnie skuteczna, ubrana w obcisły mundur policjantka stawia czoło mafii w świecie przyszłości. Gdzie byś ją rzucił w jej pierwszej misji i jednocześnie zaczął swoją grę? I ani się waż powiedzieć, że w magazynie.
Legendarne Halo: Combat Evolved ma zostać odświeżone, dopakowane efektami graficznymi, być może kooperacją multiplayer i trafić w 2011 roku na X360. Jest powód do radości?
Społeczność graczy zrzeszona wokół docenionej przez światowe media strzelaniny Halo: Reach pokazała po raz kolejny, że nie ma na nią mocnych. Udało jej się w wyjątkowo krótkim czasie zrealizować zadanie ukończenia 117 milionów dziennych oraz tygodniowych wyzwań, postawione przed nią w połowie października przez studio Bungie.
Najważniejszą premierą tego tygodnia bez wątpienia jest Halo: Reach. To ostatnia gra z tego uniwersum tworzona przez zasłużone również dla rynku pecetowego studio Bungie. Firma podpisała dziesięcioletnią umowę na wydawanie swoich produktów z koncernem Activision, wobec czego Reach jest niejako prezentem pożegnalnym dla fanów serii. Dlatego też gra musiała być wyjątkowa nie tylko pod względem rozgrywki, ale również wydania. Tym razem w naszym skromnym "unboxingu" bierzemy na tapetę najdroższe wydanie gry, tzw. Edycję Legendarną. Zapewniam Was, że jest ona taka nie tylko z nazwy.