Czy potraficie wyobrazić sobie sytuację, w której każda nowa produkcja trafia tylko i wyłącznie do elektronicznej dystrybucji, a edycje pudełkowe sukcesywnie zostają wyprzedawane w tradycyjnych sklepach? Ja od jakiegoś czasu rozmyślam na temat kierunku, w którym zmierza dystrybucja gier, a ostatnie doniesienia tylko te obawy potwierdzają. Czy taki scenariusz jest w ogóle możliwy?
Moje podejście do gier i grania w nie zmieniło się diametralnie w ostatnich, mniej więcej, dwóch latach. Jego przekształcenie z mocno zaangażowanego w zdecydowanie zdystansowane jest następstwem zmian w innych dziedzinach mojego życia. Do pewnych rzeczy się dorasta – tak przynajmniej się mówi – a z wiekiem przychodzą też nowe obowiązki, zachcianki i potrzeby, a w wielu przypadkach pierwszą z ‘zajawek’, którą się ogranicza, jest właśnie granie. Wobec powyższego model subskrypcji, zamiast kupowania każdego tytułu osobno, mógłby być dla mnie swego rodzaju ratunkiem, jeśli tylko chcę nadal móc w gry od czasu do czasu zagrać.
Współcześnie gracze mają coraz mniej praw i przywilejów. To absolutne przeciwieństwo w stosunku do wcześniejszych lat i zasad logicznego myślenia. Krótko i szczerze podzielę się z wami argumentami, które sprawiają, że czuje się oszukiwany przez producentów, wydawców i wszelkich firm branżowych.
20 lat temu, wyobrażałem sobie gry jako wielkie produkcje, pełne filmików oraz wypasionej grafiki. Przepełnione po brzegi akcją i lokacjami nie z tej ziemi. Tak też się stało. Nie spodziewałem się jednak, że po tylu latach, zamiast gonić za tym całym nextgenowym szaleństwem, wolę zapłacić kilka dolców i kupić grę, która powinna zostać wydana za czasów komuny. Oniken zabrała mnie w przeszłość i przypomniał, dlaczego kocham stare pikselowe gry. Zapraszam na Kolorowe Piksele.
Chciałoby się krzyknąć - nareszcie! Dopiero teraz sprecyzowano czym jest Early Access i jakie wiążą się z tym systemem konsekwencje. A zrobił to nie kto inny, jak sam Steam. Te można by rzec oczywiste wyjaśnienie przekreśliło jednocześnie całą idee wczesnego dostępu.
Widząc ostatnie doniesienia na temat nowych usług dołączanych do Steam, zastanawiam się, czy aby na pewno jest to krok w dobrym kierunku. Przypomnijcie sobie, w jakim celu powstał Steam? No, tak, powstał po to, aby ułatwić instalację, patchowanie, aktualizację i zarządzanie elektronicznymi wersjami gier.
Była to, nie oszukujmy się, usługa która dawała użytkownikom PC namiastkę gry na konsoli. Nie martwiliśmy się o framworki, driver, dajrektiksy. Po prostu wybieraliśmy grę, ściągała się, i do tego sama się w tle aktualizowała. Dodatkowo wkrótce wzbogacono steam o funkcje, które znano np. z Xbox Live - czyli znajomych, czat, osiągnięcia.
Nie mam w zwyczaju sięgać po sieciowe gry free-to-play. Na ogół mam potąd rozgrywek dla wielu graczy, a co oryginalniejsze tytuły potrafią skutecznie zniechęcić obecnością agresywnych mikrotransakcji. Jednak Fistful of Frags to wyjątek, bo mamy do czynienia ze strzelaniną w klimatach dzikiego zachodu, a obok takiej produkcji nie potrafię przejść obojętnie. I ta właśnie gra przeszła moje najśmielsze oczekiwania, okazując się nie tylko porządnym kowbojskim FPSem, ale także naprawdę dobrą zabawą dla fanów klasycznego deathmatchu w starym stylu.
Kilka miesięcy temu opisywałem (KLIK) niezłą grę na tablety: Breach & Clear. Symulator taktyki CQB otrzymał sporo głosów na STEAM Greenlight i niedawno pojawiła się również wersja na PC Windows, MAC OSX i Linuxa. Gra kosztuje 15 euro - dużo drożej niż na Androida czy iOS. Czym różni się edycja na komputery desktop i czy warto ją kupić?
Temat w głównej mierze powstał dzięki OsK i jego tekstowi. W gąszczu informacji umknął mi wpis Cliffa Harrisa, założyciela Positech Games, który... No właśnie nie wiem jak to najlepiej określić. Próbuje wciskać czytelnikom prawdy objawione?
Zdarza mi się przeglądać różne strony dotyczące gier, często nawet tych, w które sam nie gram z jakiegoś powodu. Czasami też dostaję od znajomych jakieś ciekawe tematy do rozpatrzenia, bowiem wiedzą, że takie „kąski” bardzo chętnie przeglądam a potem, choćby na łamach tego serwisu, komentuję. Tym razem na stół trafia zagadnienie, co do którego przez ostatnie parę miesięcy narosło wiele niedomówień, szczególnie takich, co do których ma się wrażenie, że podobne nawet nie powinny kiedykolwiek zaistnieć. Świat gier pełen jest różnych odbiorców, młodszych czy starszych, głupszych bądź mądrzejszych, a przez to też rodzą się różne teorie, które potem, dzięki dobrze znanej podatności sieci na różne głupoty (w tym plotki), rozprzestrzeniają się i utrwalają w głowach internautów jako prawda, bo przecież „w sieci kłamstw być nie może” (sic!). Pomówmy więc o ostatniej modzie, jaką jest idea Early Access.