Trzeci sezon The Walking Dead od Telltale Games migocze już na horyzoncie. Chcąc odpowiednio wczuć się w klimat "samograjki" tego studia postanowiłem przed premierą nowego sezonu przejść jeszcze tegoroczną mini-serię o przygodach Michonne. Niestety historia znanej z komiksów i serialu kobiety nie porywa, a te same schematy w gorszym wykonaniu sprawiają, że ciężko o pozytywne nastawienie w oczekiwaniu na dalsze losy Clementine.
Skromna ekipa z People Can Fly zyskała ogromny rozgłos (zasłużony) i popularność dzięki Painkillerowi. Satysfakcjonująca rozgrywka, fenomenalne otoczenie, realistyczna fizyka i rozwałka w piekielnych klimatach – tylko człowiek pozbawiony duszy nie bawiłby się dobrze przy Painkillerze. Gdy usłyszałem, że zespół PCF będzie pracował nad nową grą w „kolaboracji” z Epic Games, to pomyślałem, że jednak bogowie gameingu wyznają uniwersalną sprawiedliwość. Trzeba przyznać, że załoga ma dar do tworzenia klimatycznych poziomów: piekło, lokacja w średniowiecznym mieście opętanym przez demony, który gra się jak halucynacje z ogni świętego Antoniego. Co prawda były to pojedyncze epizody, a nie cały skonstruowany świat, jak w przypadku Stygii, a o wiele trudniej stworzyć spójne uniwersum stylistyczne niż przeskakiwać z epizodu do epizodu. Jestem zdzwiony, jak niewiele miejsca poświęcono w publikacjach/recenzjach na piękno tej zdewastowanej i opuszczonej planety – być może dlatego, że to wszystko jest opowiedziane subtelnie i delikatnie. Nie wspominając już o nieustającej zmianie rytmu i atmosfery: profanacja miesza się z patosem, wyzwiska rodem z podstawówki z mrokiem wyłaniającym się z czynów bohaterów, humor z egzystencjonalną zadumą, a to wszystko w świecie polanym sosem „Ucieczki z Nowego Jorku” Carpentera w postapokaliptycznej scenerii. Czego chcieć więcej? Przeto wybierzmy się na odyseję przez zrujnowany świat.
Myślicie, że łatwo jest dźwigać na plecach brzemię najbardziej przełomowej gry RPG w historii? Fallout 4 spotyka się ze skrajnymi ocenami, jest obiektem wielu ataków i narzekań. Ja, abstrachując w tym momencie od przyznawania grze oceny, mam do Bethesdy ogromny szacunek. Po takim tytule, jak Fallout 2 i tak znakomitym przeniesieniu marki w nowe warunki w postaci Fallout 3, bałbym się mierzyć z tym kolosem i falą przeogromnych oraz zawyżonych do granic możliwości oczekiwań.
Nieznani reżyserzy, anonimowa obsada, niski budżet, brak kinowej dystrybucji. Co z tego wyszło? Jeden z ciekawszych horrorów ostatnich lat. Nie ma tutaj ostrych scen i taniego straszenia. Jest za to świetny, klaustrofobiczny klimat i nieszablonowa fabuła.
Przed nami „Blackout” – ostatnia część „Przeglądu Końca Świata” Miry Grant. Pierwszy tom był całkiem udany, drugi już mniej, a teraz przyszła pora na ocenę trzeciego. Czy zniżka formy w „Deadline” była tylko syndromem środkowego tomu, czy też trwałą tendencją spadkową?
Swój okres świetności ma obecnie Mad Max, nowy film George’a Millera oparty o zapoczątkowane przez tego samego reżysera, postapokaliptyczne uniwersum z 1979 roku. Oczekiwania były ogromne, bo i twórcy co rusz dolewali oliwy do ognia wznieconego u fanów tego specyficznego świata i spragnionych wartkiej akcji konsumentów kina.
Jeżeli arcydzieła rodzą się w bólach, to nowy Mad Max mógłby owe stwierdzenie sygnować swoim tytułem. Być może pojawią się w tym roku filmy lepsze fabularnie, ciekawiej zagrane i z większym rozmachem. Ale nic nie przebije bombastyczności, jakości zabawy i orgii wizualnej dzieła George'a Millera. Myślicie, że to odważne stwierdzenie? To przeczytajcie to – Mad Max: Na drodze gniewu to najlepsze kino akcji od czasów drugiej części Terminatora.
Przeginam? Proszę bardzo – Fury Road to kapitalne połączenie wszystkich mokrych snów miłośników pustkowi z genialnie zaaranżowanymi scenami destrukcji. Gdy w pierwszej minucie zarośnięty jak menel Tom Hardy przydeptuje butem dwugłową jaszczurkę, a następnie wcina ją jak spaghetti – wiedziałem, że mam do czynienia z czymś maksymalnie odświeżającym pośród wszystkie hitów ostatnich lat.
Czytając książkę Metro 2033, prekursora całego Uniwersum, które liczy obecnie 52 książki*, zastanawiałem się, czy często poruszany przez mieszkańców metra wątek dotyczący prawdopodobnego istnienia innych ośrodków ludzkości, która jakoś przetrwała nuklearny kataklizm, zostanie kiedykolwiek rozwinięty. Metro 2034 do końca sprawy nie rozwiązało, jednak z czasem stało się jasne, że na dwóch dziełach się nie skończy. Strzałem w dziesiątkę było utworzenie całego Uniwersum Metro 2033, w ramach którego pod wspólnym sztandarem jednej historii publikować swoje książki mogli różni autorzy, z lepszym bądź gorszym skutkiem dla całego świata z książki. Dziś krótkiemu prześwietleniu poddam książkę „Do światła” Andrieja Diakowa, w której przeniesiemy się do petersburskiego metra.
"Humanity is no more. A just end to thousands of years of exploitation, destruction, and war. We deserve this fate. As in all things nature will exact her revenge without a thought, and devastating consequences".
The New York Times, 2037, The Final Headline
Po raz pierwszy grałem w RAGE dawno temu i jakoś gra nie zrobiła na mnie wrażenia. Po skończeniu przygód w zdewastowanym świecie miałem całkiem standardową opinię o „nowej” grze ID Software – zmarnowany potencjał. Nie jest to jednak sprawiedliwy werdykt, bo RAGE ma w sobie coś hipnotycznego. Skończyłem grę po raz drugi i moja opinia nieco się zmieniła. RAGE był prześladowany przez niedoróbki, błędy graficzne i eratyczne tekstury, co wpływało na przyjemność z rozgrywki. Po kilku łatkach RAGE wygląda obecnie fenomenalnie. Jestem fanem post apokaliptycznych klimatów, ale kto nie jest dzisiaj? Mad Max 2: Wojownik Szos jest kwintesencją wielu słynnych gier – jeżeli się nie zgadzacie to: ”Just walk away. Give me your pump, the oil, the gasoline, and the whole compound, and I'll spare your lives. Just walk away and we'll give you a safe passageway in the wastelands. Just walk away and there will be an end to the horror”. Moja entuzjastyczna ocena RAGE bierze się właśnie z zamiłowania do klimatu, bo wbrew pozorom, nie ma zbyt wielu „czystych” (Borderlands, nowy Fallout, Metro) FPS-ów zanurzonych w tej konwencji.
No i stało się! W końcu drugi sezon The Walking Dead od Telltale Games dobiegł końca. Nastąpił kres domniemywania i snucia przypuszczeń! Nadszedł czas refleksji! Wreszcie produkcję tę ocenić można za całokształt, a co najważniejsze, w końcu powiedzieć można jak kontynuacja jednej z najlepszych gier 2012 roku wypada na tle swojej poprzedniczki.
Pierwszy epizod drugiego sezonu The Walking Dead zadebiutował 18 grudnia 2013 roku. Przez kolejnych kilka miesięcy gracze, czasem dłużej a czasem krócej, czekali na kolejne części tej podzielonej na epizody gry. 27 sierpnia, a zatem ponad 8 miesięcy po premierowym epizodzie, wszyscy śledzący przygody Clementine mogli poznać zakończenie drugiego sezonu. Jak wypadło? Cóż...zanim przejdę do ogólnej recenzji i oceny gry to, jako że nie robiłem recenzji poszczególnych odcinków, powiem pokrótce co nieco o każdym z nich (bez spoilerów!). A zatem zaczynamy!