Gry są podobno coraz krótsze i prostsze, więc szybko i sprawnie powinniśmy je kończyć. Wystarczy jednak nagły natłok obowiązków lub niespodziewany i niepomyślny układ różnych wydarzeń, by ogrywana przez kilkanaście godzin produkcja wylądowała na pewien czas na półce. Aby w glorii i chwale powrócić potrzebny jej będzie dobry „haczyk”.
Wbrew opinii wielu „profesjonalistów” spoza branży, gry potrafią być nie tylko korzystne dla zdrowia (poprawa refleksu, nauka języków) ale i mocno oddziaływać na ludzkie emocje oraz ukazywać rzeczywistą okrutność świata. Wiele gier próbuje wychodzić naprzeciw ważnym problemom jak przemijanie, ludzka bezradność, pogodzenie się z nieuniknionym. Dwie gry wyjątkowo trafnie wpisują się w te kwestie. I obie mnie oczarowały, choć jedna z nich odrobinę mniej.
Gry samochodowe zawsze były dla mnie rodzajem odskoczni od przeładowanego shooterami rynku gamingowego. W pewnym sensie nigdy nie brałem samochodówek na serio, bo co to za gra bez kierownicy? Pamiętając jednak moje początki z tym gatunkiem poważnie stwierdzam, że najlepsze jego lata chyba minęły. GRID 2 zapowiada się trochę nieciekawie (jego poprzednik to był istny szok), ostatni Need for Speed znów nie podołał oczekiwaniom, a porządnych, multiplatformowych samochodówek jakby ubywa. Wróćmy jednak do pięknych czasów Most Wanteda (i nie tylko) i przypomnijmy sobie, jak powinno robić się rasowe ścigałki... z fabułą. A sztuka to tyleż trudna, co prawie nieosiągalna.
Popkultura, kultura masowa, mainstream to rzecz i zjawisko, które dotyczy każdego z nas. Nawet, jeśli ktoś próbuje zgrywać hipstera i tak gdzieniegdzie połapie się, że korzysta z dobrodziejstw mainstreamu. To kolejny element w historii ludzkości, którego dobre i złe strony doświadczy każdy. Jeżeli chcesz być na czasie, obeznany z współczesnymi trendami i technologiami, musisz z nich w miarę regularnie korzystać. Podobnie jest z grami. Ale nie każdy z nas jest typowym graczem masowym, w świetle firm – klientem-ideałem. Bo zaspokoić jego potrzeby jest dziecinnie łatwo, prawda?
Assassin’s Creed III odniósł niebagatelny i niepodważalny na żadnym froncie sukces. 3 500 000 sprzedanych egzemplarzy przeznaczonych na konsole Xbox 360 oraz PlayStation 3 pokazują, jaki sukces odniosła kampania reklamowa produktu oraz jak ważna jest popularność marki kreująca i determinująca późniejszą sprzedaż kolejnych części.
I gra zdaje się krzyczeć - „Haha, matole, dałeś się nabrać!”
UWAGA: Jeśli nie grałeś w BioShocka i Star Wars: Knights of the Old Republic, to czytasz na własną odpowiedzialności. Ostrzegałem.
Rzadko kiedy kończę grę od razu. Wrodzone ADHD sprawia, że napoczynam kilka gier, potem odkładam w kąt i wracam po tygodniu, dwóch albo i miesiącu. Ma to swoje wady, często zwyczajnie zapominam, o co chodzi. Ale wpadłem na pewien pomysł.
TEKST ZAWIERA SPOJLERY.
Jestem jedną z tych osób, która ma dostęp do tak dużej ilości gier, że nie jest w stanie ich ograć w "odpowiednim" czasie, więc na tym blogu bedą się pojawiać takie "kwiatki" jak ten wpis. I tak 4 lata po premierze wpadła w moje łapska czwarta odsłona Grand Theft Auto. Pisanie recenzji czy odczuć dotyczących gameplay'u byłoby śmieszne, więc chociaż parę słów o scenariuszu i o kreacji głównego bohatera.
Przeliczyłem się i zawiodłem. Od początku zabawy z Oni wierzyłem, że twórcy przedstawią interesującą fabułę, wykorzystają do tego wstawki anime i pozwolą mi lepiej poznać atrakcyjną i waleczną funkcjonariuszkę Konoko. Teraz po obejrzeniu napisów końcowych wiem, że Oni w żaden sposób nie broni się fabularnie.
Modele przedstawione w poprzednich częściach są dość proste – by nie powiedzieć wręcz, że powierzchowne. Spróbujmy więc zagłębić się bardziej w interesujące nas zjawisko – a więc w samą formę, jaką przyjmuje fabuła w grach.