Guns, Gore & Cannoli 2 (PS4) - eks-gangster bohaterem wojennym
Deus Ex: Rozłam Ludzkości - recenzja gry tylko i aż bardzo dobrej
Sleeping Dogs: sandbox niemal idealny w oczekiwaniu na GTA V
Gry MMO w które grałem i jak się w nich bawiłem (wersja uaktualniona 2014).
Wielka tajemnica - recenzja Kara no Shoujo
The Solus Project (PS4) - w poszukiwaniu drugiej Ziemi...
Gra osadzona w realiach wojny w Wietnamie była chyba równie mocno wyczekiwana, jak powrót do strzelanin w czasie II wojny światowej. Taką dostaniemy wreszcie w nowej odsłonie Call of Duty, natomiast klimat starć w dżungli, śmigłowce Huey i muzyka lat 70. dostępne są już teraz - w sieciowej strzelance Rising Storm 2: Vietnam. Produkcja Tripwire Interactive i Antimatter Games ustępuje może rozmachem i jakością wykonania czołowym tytułom AAA, ale już w kwestii klimatu i frajdy z rozgrywki nie ma się czego wstydzić.
Nieco ponad dwa lata temu ograłem po raz pierwszy Maxa Payne’a i zrecenzowałem go na łamach gameplay.pl. Nowojorski glina oparł się upływowi czasu przyzwoicie i nadal potrafił zaoferować solidną rozrywkę, o ile w ogóle można użyć takich słów w kontekście tak mrocznej historii. Minęło dwadzieścia siedem miesięcy, a ja do czytnika PlayStation 2 wsunąłem płytę z kontynuacją. Obok widzicie już, że Max utrzymał formę, choć za wzór to bym go nie stawiał.
Gdy w 2011 roku na rynku ukazał się Deus Ex: Bunt Ludzkości, potraktowałem go jako znakomitą okazję do zaznajomienia się z serią, której nieogrania zawsze żałowałem. Do tamtego momentu jedynie liznąłem „jedynkę”, grając w nią prawdopodobnie poniżej dwóch godzin. Pomimo tego, Human Revolution kupił mnie totalnie. W moim odczuciu należał do ścisłej czołówki produkcji z 2011 roku. Siłą rzeczy, kolejnej gry w uniwersum Deus Ex wyczekiwałem mocno, więc gdy po pięciu długich latach Rozłam Ludzkości miał wreszcie ujrzeć światło dzienne, kupiłem go w pre-orderze. Tuż po premierze niemożliwy do przewidzenia splot okoliczności sprawił, że jakąkolwiek zabawę musiałem sobie na dłuższy czas odpuścić i Rozłam ukończyłem dopiero w tym roku. Jak Mankind Divided poradziło sobie z wybujałymi oczekiwaniami? To wciąż bardzo dobra gra, ale w porównaniu ze swym wielkim poprzednikiem wypada mniej okazale.
Renegade Ops porwało mnie od pierwszych chwil i sprawiło, że bawiłem się rewelacyjnie przez kilka godzin. Widoczna obok ocena nie może więc dziwić. Ale co w tej prostej pod względem założeń produkcji jest tak urokliwego? Co tak naprawdę sprawia, że chce się raz jeszcze uruchomić konsolę i rozpocząć wybuchowy taniec? Rozpocznijmy wybuchową wyliczankę!
Street Fightery nigdy nie były moimi ulubionymi bijatykami, ale kilkadziesiąt przyjemnych wieczorów przy różnych odsłonach tego cyklu, zwłaszcza przy Alpha 3 oraz Ex Plus Alpha, spędziłem. Stąd autentycznie smuci mnie, co Capcom zrobił z piątą główną odsłoną serii. Gra, która spokojnie mogłaby stać się moim ulubionym „Ulicznym Wojownikiem”, dwoma fundamentalnymi problemami odbiera niemal całą radość płynącą z zabawy.
Super Time Force Ultra pojawiła się na rynku dopiero w 2014 roku. Patrzę na ten projekt Capybara Games i zastanawiam się, dlaczego nikt wcześniej na ten genialny w swojej prostocie pomysł nie wpadł. Wystarczyło wymieszać mechanikę typowej side-scrollowanej strzelanki, w stylu kultowej Contry i dodać do tego koncept zabawy czasem. Wyszedł z tego ociekający miodnością produkt, który jednocześnie wypada stawiać jako wzór produkcji kompletnej. Dlaczego? O tym w dalszej części recenzji.
16 lutego mija 5 lat od amerykańskiej premiery pecetowej wersji Alana Wake'a (a niemal 7 od momentu debiutu gry na X360). To niesamowicie długi okres w tak zmiennej i pędzącej do przodu branży, jaką jest poletko z grami komputerowymi. Tym ciekawiej będzie zajrzeć do produkcji Remedy Entertainment i ocenić ją na nowo, mając na uwadze upływ czasu.
Recenzowałem pecetowego Alana W. dla Gry-OnLine i wystawiłem tej grze śliczną laurkę, bo na takową wówczas zasługiwała. W 2012 roku przemawiał przeze mnie oddany fan twórczości Stephena Kinga - wszak Alan Wake to najlepsza ekranizacja prozy tego pisarza, nawet jeśli ją tak naprawdę nie była. Niedawno spędziłem z Alanem kilka godzin po długiej rozłące. Czy gra się broni?
Taka ciekawostka - w Motorsport Manager na Steamie w pewnym momencie grało więcej osób niż w Call of Duty: Infinity War. A zapewne o recenzowanej przeze mnie grze nie słyszeliście w ogóle :) Ujmę to tak - gdyby ten tytuł pojawił się 10 lat temu, dzisiaj owiany byłby w Polsce kultem podobnym do legendarnego Deluxe Ski Jump. Pech (a może los?) chciał, że premiera nastąpiła dopiero pod koniec 2016 roku, kiedy w Polsce kibicowska koniunktura na Formułę 1 zeszła do poziomu „tylko dla koneserów”, a i sama Królowa Sportów motorowych przeżywa niemały kryzys związany z odpływem widowni i emocjami, które ulatują po każdym triumfie Mercedesa. Jeżeli więc Formuła 1 wyraźnie dostaje czkawki, może warto wziąć sprawy w swoje ręce i ruszyć na podbój wirtualnych wyścigów jako szef ekipy? W roli nowoczesnej reinkarnacji słynnego Grand Prix Managera omawiany tytuł radzi sobie doskonale.
Motorsport Manager narodził się na urządzeniach mobilnych (w wersję na Androida zagrywałem się godzinami!), ale w przypadku wersji na PC nie mamy wrażenia, iż jest to odgrzewany port z lekko podrasowaną grafiką. Całość została napisana praktycznie od podstaw, na silniku Unity i obudowana w formie „uniwersum”, które zmienia się wraz z upływającym czasem.
Crusader Kings II to jedna z tych gier, których nigdy nie odinstalowuję. Po niemal pięciu latach od premiery, dzisiejsza kontynuacja Mrocznych Wieków jest niemal inną produkcją od wersji premierowej. Najnowszy, dziesiąty z kolei, dodatek The Reaper’s Due rozbudowuje świat przedstawiony o specjalne mechaniki związane z epidemiami chorób, w tym straszliwej Czarnej śmierci, która w czternastowiecznej Europie zabiła – wedle różnych szacunków – od 30 do nawet 60 procent populacji. Paradox Interactive wypuszcza mniej i bardziej udane rozszerzenia do swoich gier typu grand strategy, ale jednego jestem pewien: The Reaper’s Due jest prawdziwie zabójcze!
Wielu z nas tęskni na Portalem. Pierwsza część była małym objawieniem, a kontynuacja obudowała doskonały pomysł większą dawką pierwszorzędnej przygody. Trójki jak nie było, tak nie ma. Mamy za to różnego rodzaju naśladowców i produkcje "inspired by". The Turing Test należy do tej kategorii i jest pozycją, na którą warto zwrócić uwagę z kilku powodów.
Dzieło Bulkhead Interactive to dosyć krótka gra, krótka będzie też jego recenzja. Wcielamy się w Evę Turing i właśnie zostaliśmy przedwcześnie wybudzeni z kriogenicznego snu. Znajdujemy się na pokładzie stacji unoszącej się na orbicie Europy, najbardziej obiecującego księżyca planety Jowisz. Gdzieś pod nami jest zakopana w lodzie baza, w której czteroosobowy personel robi różne strasznie naukowe rzeczy, ale kontakt z nimi się urwał. Trzeba więc założyć skafander, wsiąść do lądownika i słuchać przyjemnego głosu TOM-a, sztucznej inteligencji opiekującej się zarówno stacją, jak i bazą.