Z prywatnej encyklopedii eJaya: Deus Ex – gra, której brak w dowolnym zestawieniu TOP 10 wszech czasów to prowokacja i jawny wyraz hejtu wobec cyberpunku.
Pierwsza część Deus Exa to niekwestionowany majstersztyk mieszający cyberpunk ze skradanką, strzelaniną i opcjami rozwoju postaci. Fenomen nieplanowany, zaskakujący, rozbudzający nadzieje na kapitalne kontynuacje i uniwersum science-fiction. Jak było później? Sequel okazał się zakalcem z mnóstwem uproszczeń, który przyczynił się do klęski oraz likwidacji studia Ion Storm. Sporo wody w Wiśle upłynęło zanim odważono się na zrobienie następnej odsłony. W tym miejscu chciałbym pogratulować odwagi ludziom z Eidos Montreal oraz Square Enix. Zmierzenie się z oczekiwaniami fanów oraz legendą Deus Ex to przecież zadanie nietuzinkowe, wymagające potężnych nakładów finansowych oraz pracy.
Kiedy przeczytałem wstęp do newsa o którym będzie mowa, pomyślałem sobie: „No nieźle, Japończycy konsultują nawalankę z białasem – i to z Kanady”. Fakt, konsultantem jest niebyle kto, bo sam Georges St-Pierre, ale i tak wydało mi się to dość znaczącym wydarzeniem. To była zmyłka, bo jedynie wydawca Sleeping Dogs jest azjatycki - Square Enix. Studio które tworzy grę Sleeping Dogs - United Front Games - mieści się w Kanadzie – i tym samym wszystko stało się jasne. Tak czy inaczej, informacja nie straciła na ciekawości - przynajmniej dla mnie.
Po DS-owym Re:coded, przyjętym przez prasę grową dość chłodno, przed kolejną przenośną częścią Kingdom Hearts stanęło ciężkie zadanie ponownego zdobycia zaufania fanów serii.
Pomimo kilku wpadek można powiedzieć, że cel ten został osiągnięty i Kingdom Hearts 3D: Dream Drop Distance bliżej jest do świetnego Brith By Sleep, niż niedawnego portu z komórek.
W recenzji ograniczę do minimum opis fabuły, więc osoby cierpiące na spoilerofobię nie mają się raczej czego obawiać. Historia jest zresztą na tyle pokręcona, że bez odświeżenia sobie wcześniejszych wydarzeń ani rusz. Ale o tym za chwilę…
Zacznę może niezgodnie ze sztuką recenzencką, tzn. od złego nastawienia do omawianego tu Deus Ex: Bunt Ludzkości (Deus Ex: Human Revolution), ale tym razem posłuży to tylko dobitnemu zaakcentowaniu z jak dobrym produktem mamy do czynienia. Od czego by tu zatem… no tak… Nie lubię zbytnio w grach RPG klimatów sci-fi. Od pierwszych filmów, gdzie prezentowano gameplay dosłownie odrzucał mnie ohydny sraczkowo-buro-żółty filtr, jaki występuje w całej grze. W zasadzie w ogóle olałbym ten tytuł ciepłym moczem, gdyby nie osoba UV, który swoim zachwytem nad Deusem zmotywował mnie do sprawdzenia, co tam jest takiego super. Okazało się, że mało nie pominąłem jednej z najlepszych gier tego roku. Deus Ex: Bunt Ludzkości to pierońsko dobra gra RPG i choć nie jest bez skazy, to poleciłbym ją każdemu.
Vagrant Story był i jest wielkim tytułem. To japoński RPG w starym stylu, choć konwencją daleko mu do dziesiątek konkurencyjnych pozycji wydanych na pierwsze PlayStation. Dzisiaj dla wielu może być jednak niestrawny. Tak jak ludzie przyzwyczaili się do gotowanych dań, tak i gracze przywykli bowiem do pewnych rozwiązań.
Wspominałem o tym w jednym z poprzednich tekstów. Wiele się zmieniło i grając w Vagrant Story nie sposób tego nie zauważyć. Mimo to nie można powiedzieć, że dzieło Square Enix się brzydko zestarzało i stało się niegrywalne. Jeśli ma się pewne podejście do tej formy rozrywki to wciąż trzeba Lea Monde odwiedzić.
SquareEnix zapowiedziało najnowszą, już dziesiątą, odsłonę popularnej serii RPG-ów na Wii i WiiU. Wydany na te platformy Dragon Quest będzie teraz MMORPG-iem, co jest dla mnie wiadomością trochę w stylu ogłoszenia World of Warcraft na konsolach...
Kilka godzin temu ukończyłem swoją przygodę w Lea Monde. Na liczniku ponad 25 godzin gry, a w głowie kilka wniosków na temat ewolucji wirtualnej rozrywki. Nasze hobby naprawdę się zmieniło.
Pomimo, że jestem jeszcze jedną nogą w poprzedniej generacji konsol i najczęściej bawię się z tytułami na PlayStation 2 to i tak na przykładzie Vagrant Story dostrzegam ogrom zmian jakie zaszły w oferowanych nam tytułach. Przyjrzyjmy się może tym bardziej znaczącym lub rzucającym się w oczy.
Tylko kwestią czasu była chwila kiedy w sieci pojawią się pierwsze filmy pokazujące nam jak mogłoby prezentować się, wydane w tamtym tygodniu, japońskie demo Final Fantasy Type-0, gdyby trafiło na duże konsole wspierające grafikę HD.
Square-Enix udostępniło dziś do ściągnięcia japońską wersję dema bodaj ostatniej „dużej” gry na PSP – Final Fantasy Type-0. Jako, że z niecierpliwością czekam na premierę, postanowiłem niezwłocznie je przetestować. Tutaj zapoznać możecie się z przetłumaczonym schematem, w rozwinięciu natomiast znajdziecie moje wrażenia z wersji próbnej.
Na PlayStation Store znajdziemy kolejne kostiumy dla sackboyów do Little Big Planet 2. Tym razem wszyscy fani będą mogli poprzebierać szmacianki za postacie z Final Fantasy 7.
Kult tego japońskiego RPG-a jest trudny do podważenia. W swoich czasach była to gra genialna, długa, wymagająca, rozbudowana, fantastyczna pod względem oprawy audiowizualnej. Dla wielu była przygodą życia i jednym z najlepszych tytułów jakie powstały w ostatnich trzydziestu latach na dowolną platformę. Do dzisiaj tysiące ludzi wyczekuje aż SquareEnix ogłosi prace nad remake’m ukochanej części.