Część z Was spogląda na nową generację z podejrzliwością, czekając na ujawnienie się chorób wieku dziecięcego, obniżki cen, premiery lepszych gier. Inni – w tym ja – za nic mają racjonalne obawy i najchętniej zapadliby w głęboki sen, by obudziwszy się w piątek położyć swe łapska na pierwszej dostępnej w Polsce konsoli nowej generacji. Z pewnym rozrzewnieniem patrzę na półkę gier obejmującą tytuły z ostatnich siedmiu lat, a z dnia na dzień zbiera mi się na wspomnienia i podsumowania. Zanim jednak część z Drogich Czytelników przescrolluje listę na sam dół, by w polu komentarza nabazgrać pospiesznie „a dzie jezd Skyrim/Asasyn/Dark Souls?!?!11”, pozwólcie że przypomnę słowo klucz: subiektywizm. Sam tytuł artykułu sugeruje, że moim celem nie było stworzenie listy gier najlepszych, tylko takich, które zostawiły w branży trwały ślad, bądź to inspirując innych twórców do kopiowania zawartych w nich rozwiązań, bądź to będąc absolutnym „must playem” lub nawet system sellerem konkretnej maszyny. Kierując się takimi pobudkami, otrzymałem listę składającą się z szestastu pozycji. Ostateczna zasada selekcji była wręcz prostacka - wywaliłem tytuły, które mnie nie powaliły. Zostało tylko to, co mam przed oczami, gdy pada hasło "siódma generacja". Lecimy.
W okresie szumu informacyjnego w którym przyszło nam żyć, ciężko jest znaleźć nawet jeden dzień podczas którego o nasze uszy nie obiłby się news o atakach, podpaleniach, mordach, czy kryzysie. Dzisiejszej nocy wpis nietypowy - ten z gatunków przywracających wiarę w ludzkość. Nie o grach, chociaż z pewnością o suberbohaterach. W zasadzie to jednym, wyjątkowo niepozornym. Gdy kończę pisać te słowa, 5-letni Miles świętuje swoje zwycięstwo nad złem w Gotham i - miejmy nadzieję - zwycięstwo nad swoją chorobą.
Czytam recenzje (głównie zagraniczne) o najnowszym Batmanie i naprzemiennie nękają mnie dwa odczucia. Pierwsze: autor w ogóle nie chciał tej gry, bo mu się Batman znudził, ale ktoś przyłożył mu nóż do gardła i kazał pisać. Drugie: autor grał w inną grę lub napisał recenzję po godzinie rozgrywki, żeby mieć „to” z głowy.
Ale zacznijmy od początku, bo w nową grę o Batmanie w ogóle nie wierzyłem. Zaczęło się od innych aktorów podkładających głosy, zmiany studia, wciskanego na siłę trybu multi itp... W skrócie, postanowiłem Arkham Origins nie kupować. No i nie kupiłem.
Po nowym Batmanie nie należało spodziewać się rewolucji. Nikt jej poza tym nie obiecywał – materiały promocyjne były bliźniaczo podobne do tych z poprzedniej odsłony, a kilka z zapowiadanych nowości każdy nieco bardziej doświadczony gracz z miejsca sklasyfikował jako ciekawostki. Nie mniej jednak były przynajmniej dwa powody, by na Arkham City spoglądać z zaciekawieniem – raz, że za produkcję prequela nie odpowiadało zasłużone Rocksteady a dwa, że bazą gry miała być jedna z najlepszych (o ile nie najlepsza) gier akcji mijającej generacji. Zepsucie trylogii na finiszu byłoby niemałą katastrofą. Całe szczęście niczego nie sknocono. Pytanie tylko, czy formuła poznana w Arkham City wytrzymała próbę czasu?
Chociaż aktualnie trwająca i jak najbardziej wysłużona już generacja konsol lada moment ustąpi miejsca swoim wielkim następcom, jej ostatnie (?) tłuste hity w dalszym ciągu prężą swoje wirtualne muskuły, za wszelką cenę starając się wyrwać z naszego portfela przeznaczone na next-geny pieniądze. Standardowym obietnicom o miodnej rozgrywce i dopieszczonej oprawie graficznej dumnie towarzyszą więc równie oklepane bajery głoszące zajedwabistość bogatszych edycji tytułów „Tripel Ej”, ponownie zalewając nas morzem figurek, steelbooków i książek z grafikami koncepcyjnymi. Za niecały tydzień dokładnie w ten sposób nasz zdrowy rozsądek zaatakuje nowy, piracki członek rodziny Asasynów, na chwilę obecną oddając pierwszeństwo szturmu samemu Mrocznemu Rycerzowi. Lecz czy lubujący się w gadżetach Batman przytargał ze sobą wystarczającą ilość zabawek, by wygrać nasze serca w odwiecznej bitwie o oszczędności?
Filmy o superbohaterach przeżywają swoisty boom. Na kinowych ekranach niepodzielnie rządzi Marvel i kolejne przygody bohaterów z grupy Avengers, zaś po piętach depczą im postaci z DC, wraz z Batmanem i Supermanem na czele. Jednak jeszcze niedawno, trafiło nam się naprawdę wiele gniotów. Przed Wami lista ośmiu najgorszych filmów o superbohaterach.
Informacja o tym, że Ben Affleck zostanie nowym Batmanem, odbiła się naprawdę wielkim echem w internecie. Już dawno nie widziałem tyle hejtu i zabawnych memów w sieci. A co jeśli to naprawdę dobry wybór? Emocje już nieco opadły, a ja mam dla Was kilka przykładów, które być może spowodują, że spojrzycie na ten wybór Warner Bros. w nieco inny sposób.
W końcu poznaliśmy nazwisko aktora, który wcieli się w Batmana w nadchodzącym sequelu "Człowieka ze stali". Internet zawył, internauci krzyczą a ja całą sprawę widzę zupełnie inaczej.
Moje zainteresowanie filmami animowanymi z superbohaterami skończyło się gdzieś jeszcze w dzieciństwie i trwało to aż do zeszłego roku. Obejrzałem sobie wtedy ostatnią część trylogii Nolana "Mroczny Rycerz powstaje", skończyłem grę Batman: Arkham City i rozbudziło to we mnie chęć poznawania dalszych losów człowieka-nietoperza. Postanowiłem przyjrzeć się dokładniej jak wygląda sytuacja z filmami animowanymi.
Trylogia o Batmanie od Christophera Nolana na stałe wpisała się w kino superbohaterskie. Christian Bale, który wcielił się w Człowieka Nietoperza okazał się lepszym odtwórcą tej roli niż pierwotnie się spodziewano. Zapowiedział również, że więcej do tej postaci nie wróci. Kto przejmie pałeczkę po nim? Kandydatów jest kilka.