Część z Was spogląda na nową generację z podejrzliwością, czekając na ujawnienie się chorób wieku dziecięcego, obniżki cen, premiery lepszych gier. Inni – w tym ja – za nic mają racjonalne obawy i najchętniej zapadliby w głęboki sen, by obudziwszy się w piątek położyć swe łapska na pierwszej dostępnej w Polsce konsoli nowej generacji. Z pewnym rozrzewnieniem patrzę na półkę gier obejmującą tytuły z ostatnich siedmiu lat, a z dnia na dzień zbiera mi się na wspomnienia i podsumowania. Zanim jednak część z Drogich Czytelników przescrolluje listę na sam dół, by w polu komentarza nabazgrać pospiesznie „a dzie jezd Skyrim/Asasyn/Dark Souls?!?!11”, pozwólcie że przypomnę słowo klucz: subiektywizm. Sam tytuł artykułu sugeruje, że moim celem nie było stworzenie listy gier najlepszych, tylko takich, które zostawiły w branży trwały ślad, bądź to inspirując innych twórców do kopiowania zawartych w nich rozwiązań, bądź to będąc absolutnym „must playem” lub nawet system sellerem konkretnej maszyny. Kierując się takimi pobudkami, otrzymałem listę składającą się z szestastu pozycji. Ostateczna zasada selekcji była wręcz prostacka - wywaliłem tytuły, które mnie nie powaliły. Zostało tylko to, co mam przed oczami, gdy pada hasło "siódma generacja". Lecimy.
10. Gears of War
Cofamy się nieco w czasie, wszak pierwsze Gearsy są w zasadzie rozbiegiem generacji. W zasadzie „rozbieg” można traktować dosłownie – ścieżką wydeptaną przez Marcusa Fenixa i jego kumpli przebiegło dziesiątki shooterów, upowszechniając główny feature gry – (nie)sławny system osłon. Ciężko wyobrazić sobie jak grałoby się w Gears of War, gdyby Cliff Bleszinski nie zagrał któregoś wieczoru w Kill.Switch i nie postanowił zaprosić do współpracy niejakiego Crisa Esaki, pomysłodawcę przyklejania się do ścian i prowadzenia ognia tuż po wychyleniu zza nich. Albo i bez tego ostatniego – na ślepo. To, plus soczyste zażynanie przeciwników i zastosowanie jednego z wiodących silników graficznych generacji zaowocowało powstaniem doskonałej gry. Nawet dzisiaj w Gearsy można zagrać bez zmrużenia oka. Osłony nie cieszą jak kiedyś, ale gra wciąż jest kopalnią dobrej zabawy – zwłaszcza w co-opie. No i ten niezapomniany launch trailer...
9. Bioshock
Gra, którą można tylko kochać lub szczerze nienawidzić. Nie spotkałem dotąd osoby, która na pytanie o Bioshocka odpowiedziałaby mi zdaniem w stylu „hmmm, ano nieźle się grało”. Biegun zachwytu rozpływa się nad najlepszym bodaj twistem w grach tej generacji, sugestywną atmosferą, bogatym, filozoficznym podłożem fabularnym i nowatorskim storytellingiem opartym w dużej mierze na narracji środowiskowej. Przeciwnicy pukają się w głowę, całkiem celnie punktując, że przecież w shooterze strzelanie powinno być zrealizowane przynajmniej dobrze. Tymczasem z tym elementem – dość topornie wykonanym - w Bioshocku różnie bywało. Tak czy inaczej, pierwsza odsłona serii była najwyżej ocenianym shooterem w historii, a hype związany z oczekiwaniem na Infinite sprawnie topił śniegi ubiegłorocznej zimy. Dorobiliśmy się przy okazji nowego „wizjonera” generacji, który w przeciwieństwie do innego jegomościa (hej, Panie Cage!) zdołał wyjść z ostatniej swej batalii obronną ręką.
8. GTA V
Żadna gra nie prezentowała się tak dobrze „w liczbach” jak Grand Theft Auto V – z tego chociażby powodu obecność gry na liście była w zasadzie koniecznością. Dlaczego zatem nie ma podium? Szczerze powiedziawszy, mimo że w żadnym momencie grania nie miałem jej dość, gra w niewytłumaczalny sposób „spłynęła” po mnie zaskakująco szybko. Pamiętam wizyty Michaela u psychologa, pamiętam Trevora, tego trzeciego w zasadzie nie chcę pamiętać… i tyle. Starając się rzecz ująć w miarę obiektywnie; doceniam wielkość tej gry, nie zawiodłem się na niej, ale mimo że dostałem wszystko to czego oczekiwałem – nie do końca mi się to podobało. Mimo wszystko, z całego serca życzę Pecetowcom udanej konwersji GTA V na ich maszynki – sam chętnie wrócę do Los Santos, by doświadczyć jego uroku w wyższej rozdzielczości.
7. Uncharted 2: Among Thieves
Dla mnie była to pierwsza gra na PS3, dzięki której doświadczyłem legendarnego „opadu szczęki”. Miałem ochotę wszystkich niegrających kumpli sprowadzić przed konsolę i ostatecznie przekonać ich do grania krótką sesją z najlepszym action-adventure ostatnich lat. Przy okazji, drugi Uncharted po raz kolejny udowodnił, że Naughty Dog nie robi słabych gier. Obecny w pierwszej części gry pamiętny moment z latającym jeepem w roli głównej zainspirował twórców, by – jak sami przyznali – po lepszym zapoznaniu z narzędziami programistycznymi PS3 maksymalnie wykorzystać filmowy potencjał serii. Udało się z nawiązką, twórcy podnieśli poprzeczkę na poziom absurdalnie wysoki. Przeskoczyć ją mogli tylko oni sami i chociaż nie udało się to przy okazji trzeciego Uncharted, kolejna próba podjęta kilkanaście miesięcy później okazała się wielkim sukcesem…
6. Batman: Arkham Asylum
Bezkonkurencyjny zwycięzca kategorii „największe zaskoczenie”. W momencie, gdy co drugi bardziej ogarnięty gracz z uśmiechem politowania śledził najnowsze doniesienia o supergównianych produkcjach na licencji filmowych (s)hitów, okazało się że najnowsza gra od nieznanych gości, którzy kiedyś zrobili grę o niewiele mówiącym tytule „Urban Chaos” totalnie zniszczyła system. Piekło zamarzło. Batman miażdżył szczęki wrogom z potężnym impetem dzięki najlepszemu systemowi walki, jaki powstał dotąd w grach akcji - Sleeping Dogs i Assassin’s Creed, mimo że mają mechanizm oparty na tym samym patencie, mogą Mrocznemu Rycerzowi jedynie pozazdrościć flow. Przy okazji, szczęka gracza również była mocno obita, gdy ten skonfrontował się z bezkompromisową dbałością o szczegóły w każdym możliwym aspekcie gry. Dosłownie spod ziemi wyrosła jedna z silniejszych marek siódmej generacji – czapki z głów.
5. The Walking Dead
Długo zastanawiałem się, czy aby na pewno powinienem w to miejsce wrzucić nieumarłych, czy może jednak zostawić stołek dla Heavy Rain. Mimo swej wysokiej jakości, ten ostatni popadał momentami w tani, teatralny dramatyzm. Historia Clementine nie tylko się tego ustrzegła – zdołała w relatywnie krótkich epizodach wykreować przywiązania graczy do postaci na ekranie w stopniu rzadko wcześniej spotykanym. O ile losy Madison pod koniec Heavy Raina faktycznie mnie obchodziły, nie pomyślałbym nigdy, że będę w stanie żałować śmierci osoby, którą w grze spotkałem maksymalnie dwie godziny wcześniej. Walking Dead ostatecznie udowodnił również sens istnienia gier epizodycznych. Pokazał, że niekonieczne jest ładowanie w projekt grubych milionów dolarów, a stosunkowo niewielkie środki są w stanie wygenerować świetnie zarabiający produkt. Okazało się, że zwrot w kierunku „emołszyns” o którym deweloperzy zaczynają coraz odważniej gadać między sobą faktycznie może znaleźć odzwierciedlenie w potrzebach statystycznego gracza. I że ten ostatni cechuje się – wbrew pozorom - całkiem rozwiniętą inteligencją emocjonalną!
4. Mass Effect
Naczelna trylogia generacji, często wzbudzająca skrajne emocje. Pierwsza część sprawnie wprowadziła w kompleksowe uniwersum, szturmem zdobywając rzeszę fanów. Trzeba przyznać, że seria od początku miała ambicje pogodzić bardzo wymagającą grupę miłośników RPGów z mało wymagającymi miłośnikami gier akcji, przy czym ta pierwsza społeczność nigdy nie zwykła witać z otwartymi ramionami kompromisów w swym ulubionym gatunku. Sam niestety odbiłem się od pierwszej część w wyniku nagromadzenia irytujących bugów i w świecie gry utonąłem dopiero przy okazji sequela, ale dobrze wspominam dreszczyk emocji wyzwalany podczas pierwszych rozmów z napotkanymi rasami. Dni pozostałe do premiery ostatniej odsłony odliczałem sumiennie, a po zakończeniu trylogii zrobiło mi się… pusto.
3. Call of Duty 4: Mordern Warfare
Zanim zaczniecie miotać we mnie gromami za wrzucanie do tego nobliwego zestawienia pierwszej wersji automatycznej dojarki przyssanej do portfela graczy, postarajcie sobie przypomnieć rynek shooterów przed premierą Modern Warfare. Gracze w sporej większości mieli powyżej uszu drugowojennych wariantów (do których, nawiasem mówiąc cholernie tęsknię), a nowa generacja zwiastowała nową jakość. Rzeczywiście, demo „czwórki” przechodziłem raz po raz, przecierając oczy ze zdumienia i czułem się tak samo zniszczony jak wtedy, gdy przesiadłem się z „Medala” na pierwsze Call of Duty. Mimo krótkiej kampanii, większość z Was może wymienić przynajmniej dwie misje, które dla serii pozostają niedoścignione do dnia dzisiejszego, o multi nawet nie wspominając. Chcemy tego, czy nie – Modern Warfare zdefiniował rozwój mainstreamowych shooterów na długie lata. Być może za długi jest to okres, a sam rozwój nie zmierza w stronę, jakiej byśmy sobie życzyli – ale ogromnego wpływu Call of Duty 4 na branżę odmówić nie można.
2. The Last of Us
Klasyczna petarda na zakończenie generacji, której huk niesie się w eterze aż do teraz i niósł będzie jeszcze bardzo długo. Nad „setą” w recenzji nie zastanawiałem się długo, bo mimo że w grze można dopatrzyć się paru wad, w ogólnym rozrachunku nie pozostawiają po sobie żadnego niesmaku. Warstwa emocjonalna nie została podana na tacy, nikt nie wskazuje momentu w którym mamy się wzruszać, ani nie rzuca oklepanymi monologami. Bohaterowie są ludzcy jak nigdy dotąd, chociaż do końca obawiałem się, czy twórcy będą potrafili nagle zrezygnować z wariackiego efekciarstwa znanego z Uncharted. Dodajmy, że kategorii „najlepszy soundtrack”, gra może z powodzeniem konkurować z Deus Ex: Human Revolution, oraz że sporo ludzi jest obsesyjnie uzależnionych od bardzo pomysłowego trybu multiplayer. W moim rankingu zdecydowanie najlepszy exclusive generacji.
1. Red Dead Redemption
Niekwestionowany lider zestawienia, triumf absolutny idei sandboxu. Jedyna gra tego typu, której fabułę po latach przypomnieć sobie mogę bez większych trudności, zaś samo miażdżące zakończenie pamiętam w każdym szczególe. Przed premierą nadzieje graczy były wielkie, ale podobnie duże były obawy. Po delikatnym zawodzie, jakim było świetnie oceniane GTA IV patrzyłem na oceny przyznawane RDR ze sporą dozą podejrzliwości. Niepotrzebnie, tym razem branżunia się nie pomyliła. Co ważne, RDR nie uległ modzie wrzucania do gier przesadnej ilości absurdalnych znajdziek i chociaż gra nie rozpieszczała zadaniami pobocznymi uchroniła się dzięki temu przed fabularnym rozwodnieniem. Niepowtarzalna atmosfera wylewała się z ekranu siłą wodospadu i gdybym wahał się przy przesiadce generacji, czy zostawić sobie wysłużone PlayStation 3 – Red Dead Redemption byłoby koronnym argumentem. Najważniejsza gra generacji? Jak najbardziej. Najlepsza? Prawdopodobnie tak.
Feedback jest ważny! Jeśli uważasz, że nie straciłeś czasu czytając ten wpis, daj temu wyraz w komentarzu- chętnie poznam Twój punkt widzenia. Jeśli chcesz pogadać ze mną o grach, uderzaj na fanpejdża! Polecam - to naprawdę przekozacki fanpejdż.