Recenzja filmu Eurovision Song Contest: Historia zespołu Fire Saga - fsm - 27 czerwca 2020

Recenzja filmu Eurovision Song Contest: Historia zespołu Fire Saga

Są takie piątkowe wieczory, że chcesz wyłączyć wyższe funkcje umysłowe, rozwalić się na kanapie, otworzyć piwo i obejrzeć zabawny, niezobowiązujący, dobrze zrealizowany film. W standardowym weekendowym wydaniu tego typu potrzeba byłaby zapewne zrealizowana za pomocą wieczornego seansu w multipleksie, po którym będzie miała miejsce wizyta w pubie. Albo odwrotnie. Wielu z nas jednak zostanie w domu, wpasuje się w to dobrze znane wgłębienie po prawej stronie kanapy, uruchomi Netfliksa i wybierze np. film Eurovision Song Contest: Historia zespołu Fire Saga. I nie będzie to wcale taki najgorszy wybór.

Jaka Eurowizja jest, wszyscy wiecie. Bardzo europejska i bardzo kiczowata. I jako taka ma wielu fanów - jedni lubią ten konkurs ironicznie, a inni są prawdziwymi fanami. W tym roku z wiadomych przyczyn Eurowizja się nie odbędzie, ale z pomocą przychodzi reżyser Polowania na druhny, który razem z tytanem współczesnej komedii, Willem Ferrellem, zaprasza na fabularyzowaną wersję wydarzenia.

Historia zespołu Fire Saga to opowieść o marzeniu narodzonym w 1974 roku. Mały Erik i mała Sigrit zobaczyli występ ABBY i zapragnęli zwyciężyć Eurowizję dla swojego kraju, Islandii. 40 lat później, mimo niewielkiego szacunku, jakim darzą ich twórczość rodzice, znajomi i sąsiedzi, duet Fire Saga zdobywa szansę wystąpienia przed milionową publicznością. Scenariusz filmu zbudowany jest całkiem klasycznie - to taka muzyczna wersja "od zera do bohatera", którą wyróżnia wykorzystanie lubianej na Starym Kontynencie marki.

Dzieło Davida Dobkina jest durnowatą komedią, która w wielu miejscach bawi bez większego wysiłku (szczególnie, jeśli jesteście dobrze zaznajomieni z klimatem Eurowizji), w innych miejscach zaskakuje dobrym wykorzystaniem absurdu, a jeszcze gdzie indziej okazuje się filmem za długim i wymuszonym. Emocjonalne centrum historii to wątek miłości Erika i Sigrit, który nigdy nie staje się choćby odrobinę wiarygodny, ciągle pozostaje w krainie komediowej niemożliwości (bo Will Ferrell udaje młodszego i przystojniejszego mężczyznę, niż jest w istocie - ha, śmieszne).

Na szczęście gotowa produkcja nie ma zbyt wielu momentów, które u fana tego typu filmów wywołają zgrzytanie zębów. Tempo jest dobre, żarty trafne, eurowizyjne występy idealnie oddają atmosferę tego wydarzenia, Will Ferrell (choć od od kilku lat już nie jest wspomnianym wcześniej tytanem komedii) robi to, co umie najlepiej, Rachel McAdams znowu pokazuje komediowego pazura, a cały film kradnie Dan Stevens jako wcale-nie-gejowski macho z Rosji, faworyt Eurowizji. I tak to sobie leci od gagu do gagu, na chwilę zwolni (czasem aż za bardzo), potem przyspieszy, dorzuci wspaniałe kostiumy i dekoracje, plastikową muzykę i niewymuszony luz. Szkoda tylko, że piosenka Volcano Man pojawia się jedynie na samym początku...

Eurovision Song Contest: Historia zespołu Fire Saga to dobry przykład piątkowej komedyjki ze znanymi twarzami, która kin by nie zawojowała, ale idealnie odnajduje się na Netfliksie. Solidna, rzetelna robota, bez żadnych przebłysków komediowego geniuszu. Zasługuje na mocne 6/10 i poświęcenie jej 2 godzin Waszego czasu.

fsm
27 czerwca 2020 - 13:29