W co gracie w weekend? #354: Final Fantasy XIII i Guilty Gear Xrd Revelator 2 - squaresofter - 25 kwietnia 2021

W co gracie w weekend? #354: Final Fantasy XIII i Guilty Gear Xrd Revelator 2

Witajcie gracze. Kolejny weekend powoli dobiega końca. Mam nadzieję, że dobrze się bawicie z aktualnie ogrywanymi przez Was grami. Ja zupełnie nie wiem w co grać po zrobieniu wszystkiego w Horizon Zero Dawn, ale spróbuję napisać cokolwiek o tym, co zajmuje mi teraz najwięcej czasu.

Final Fantasy XIII – Paradygmat grindu

Final Fantasy XIII to tytuł, przez który zwątpiłem na lata w serię życia. Czekałem z wielkimi nadziejami nowego Finala na PS3. Później okazało się, że twórcy muszą przesunąć premierę Trzynastki tylko po to, aby wydać ją też na X360. Ten fakt mocno mi się nie spodobał, a gdy w końcu dostałem produkcję Square Enix w swoje ręce, to poczułem wielki zawód. W FFXIII nie przeszkadzał mi jej korytarzowy charakter, ale to, że większość gry wygląda jak opuszczone cmentarzysko, w którym nie ma żadnych npców i w zasadzie żadnych zadań pobocznych, które budowały klimat starszych części cyklu było dla mnie nie do zaakceptowania.

Podczas gdy z takim FFXII spędziłem 100 godzin przez 7 dni od pierwszego uruchomienia gry, FFXIII znudził mnie do takiego stopnia, że pożyczyłem go koledze na pół roku za inne gry i zupełnie nie tęskniłem. Cos takiego było wcześniej nie do pomyślenia w moim przypadku. Trzynastkę skończyłem w wielkich bólach i do dziś zupełnie nie interesują mnie dwie kolejne części dotyczące historii Lightning.

Zamiast tego wyśmiewałem przez wiele lat Square Enix na internetowych forach, twierdząc, że ich gry nie są warte żadnych pieniędzy. Nie musiałem chwalić tej firmy i jej prezesa, który później przepraszał wszystkich graczy na świecie za katastrofę zwaną Final Fantasy XIV w wersji 1.0.

Rynek gier odmienił w tym czasie Hidetaka Miyazaki za sprawą Demon’s Souls, a wydany na Wii Xenoblade Chronicles, przy którym maczał palce pracujący kiedyś w Squaresofcie Tetsuya Takahashi, na każdym kroku pokazywał mi, że Final Fantasy to już jedynie pusty termin, pozbawiony jakiejkolwiek głębi.

Rozczarowany i zawiedziony, skreśliłem serię Final Fantasy na wiele lat. Dlatego też bardzo się cieszę, że jakieś pięć lub sześć lat po ukończeniu FFXIII w moje ręce wpadł FFVI, przy którym pracował kiedyś wspomniany autor Xenoblade. Szóstka okazała się niczym balsam dla mojej duszy. Później zapomniałem o całym świecie, ogrywając FFXI, a więc pierwszego mmorpga w serii Final Fantasy, którego deprecjonowałem przez kilkanaście lat, powtarzając jak mantrę, że za żadną grę nie warto płacić abonamentu.

Wróciłem także do FFXIV, który nie porwał mnie w wersji próbnej…i przepadłem w Eorzei na pół roku. Gdy wielu graczy bez PS5 pisze dziś, że nie warto kupować tej konsoli, mogę im odpowiedzieć, że z wielką chęcią kupiłbym najnowsze dziecko Sony, aby znów przepaść w świecie FFXIV na kilka kolejnych miesięcy lub lat.

Remake FFVII z tamtego roku uzmysłowił mi, że czasem wystarczy zmienić prezesa w firmie, a legendarna japońska kreatywność kwadratowych znów zadziwi cały świat.

Skąd więc wziął się pomysł na powrót do FFXIII? Jak już zapewne wiecie prezes Sony cofnął  na dniach decyzję o zamknięciu cyfrowego sklepu na PS3 i Vicie, ale to wcale nie oznacza, że kiedyś nie wróci do tego pomysłu, więc przemyślałem kilka spraw i stwierdziłem, że lepiej będzie pograć w starsze tytuły na PS3, kiedy mogę jeszcze to zrobić, niż żałować później, gdy pępowina łącząca ten sprzęt z infrastrukturą sieciową Sony zostanie raz na zawsze przecięta.

Może i nie jest to najlepsza odsłona Final Fantasy, ale nie jest też najgorszą, jak chciałoby wielu krytyków Trzynastki. Grafika jak na swoje czasy była całkiem niezła. Muzyka Masashiego Hamauzu potrafiła zaskoczyć, a główny motyw bitewny Blinded By the Light to istne cudo. Najgorzej w tym wszystkim wypada system walki, ale na mechanice polegającej na przełamaniu wroga (staggering) oparto później remake Final Fantasy VII, więc nie mam zamiaru narzekać. Boli za to brak misji pobocznych. Cały endgame polega jedynie na ciągłych walkach z opcjonalnymi przeciwnikami. Staram się zdobyć te kilka milionów gilów potrzebne do stworzenia najlepszych akcesoriów i oręża w grze, ale przede mną jeszcze długa droga, więc nic dziwnego, że od czasu do czasu odpalę jakiegoś Sly’a, Lone Survivora, czy skończonego niedawno Horizona. Biorę nawet udział w turniejach Guilty Gear z kilkoma znajomymi, żeby nie zanudzić się przy tym farmieniu na śmierć.

Piąty, cotygodniowy turniej Para Evo w Guilty Gear Xrd Revelator 2   

Pozwólcie, że najpierw oddam głos organizatorowi całego przedsięwzięcia, ndlowi.

WE'VE GOT NEW FUCKIN CHAMPION OF THE WORLD PARAEVO!!!!

1. Adam (Slayer) – 36 pkt. Zmagania piątego turnieju najlepszych na świecie zakończyły się. Nowy champion wskakuje na tron niepokonany w dniu dzisiejszym i za tydzień będzie trzeba położyć go na podłogę, jednak do przyszłej soboty mistrz jest tylko jeden - Adam11!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Niedościgniona dzisiaj gra Slayem!

2. ndl (Chipp) – 24 pkt. Poprzedni Champ zrzuca swoją złotą bluzeczkę i wraca do treningów, drugie miejsce po sromotnym wpierdzielu od Adama i porażce ze Square'm i jego szalonym dzisiaj Solem!  

3. Square (Sol) – 15 ptk. Pierwszy raz na podium, dzisiaj pokazał wspaniałego Sola i mało co brakowało a wylądowałby na drugim miejscu!! Treningi opłaciły się.

4. Ivo (Ky) – 9 pkt. Ivan odradzał się w drugiej turze, ale w trzeciej zawalił sprawę, debiut na Ky nie wyszedł do końca tak jak zapewne tego chciał, mimo wszystko bardzo dobre walki!!

5. Gomlin (Ky) – 6 pkt. Debiutant, który po pierwszej walce turnieju zamknął wszystkim usta miażdżąc swoim Ky Sola, potem jednak nynek nie chciał już z nami grać i Gom zaczął się gubić. Będą z niego ludzie!

Koledzy prosili, żebym wrzucił w eter filmik jak pokonuję ndla, więc nie omieszkam tego zrobić.

Jedyne co teraz pozostało do zrobienia, to napisać w kilku słowach o samej grze.

Guilty Gear to seria bijatyk 2D, która ma swoje początki na PlayStation i automatach. Jedynie w generacji PS3/X360 nie doczekaliśmy się żadnych nowych gier z tej serii. Twórcy z Arc System Works byli wtedy bardziej zajęci BlazBlue oraz bijatykami w uniwersum Persona. Większość ich najlepszych gier to dwuwymiarowe niszowe bijatyki, o których słyszeli jedynie najlepiej poinformowani fani gatunku, ale wszystko zmieniło się za sprawą Dragon Ball Fighter Z, który zapewnił im największy dotychczasowy sukces finansowy. Gra okazała się tak wielkim strzałem w dziesiątkę, że twórcom udało się znaleźć fundusze na kontynuowanie najlepszej ich moim zdaniem serii, a więc Guilty Gear, która wraz z niniejszą odsłona przeszła na 2,5D. Najważniejsze jednak jest to, że w dalszym ciągu jest to bijatyka, którą można zakończyć jednym ciosem…lub sromotnie przegrać, jeśli nim spudłujemy. Nie będę się rozpisywał nad oprawą graficzną, która sięga w przypadku gier tej firmy wyżyn  każdej poszczególnej generacji konsolowej, na której się pojawia. Wielkie brawa należą się także autorom metalowych kawałków, bo nawet ktoś taki jak ja, który metalu nie słucha wcale (wolę muzyke elektroniczną, skrzypce i klawisze fortepianu), to nie potrafi przejść obok nich obojętnie. Nie jest ona tak dobra jak w odsłonie XX, ale sprawdza się doskonale w tej szalonej japońskiej produkcji.

To tyle z mojej strony. Do następnego razu.  

squaresofter
25 kwietnia 2021 - 17:25