Tematy dotyczące łamiących joysticki gier z ośmiobitowców wpadają mi do głowy i od razu z niej wylatują, słowem, czekam na wenę, albo aż przyśni mi się jakiś ekstra tytuł na którym skatowałem niejednego joya. Tymczasem jednak chciałbym się przenieść w czasie do kolejnej ery mojego komputerowego rozwoju. Miałem może 12, 13 lat, kiedy w wyniku różnych okoliczności przyrody związanych głównie z męczeniem rodzicielki, w moim pokoju pojawiło się pudło z Amigą. I się zaczęło...
Ochoty na zagranie w pierwszego Prototype nabrałem siedząc na tronie. Jako lekturę zawsze trzymam w pobliżu pewien poczytny polski magazyn o grach. Tam przeczytałem obszerną zapowiedź drugiej części i naszła mnie ochota – zanim zmierzę się z dwójką - na pogranie w jedynkę. Brzmiało ciekawie, mutacje, otwarty świat, wielka zadyma. Stało się, zagrałem i chociaż gry nie ukończyłem, nie żałuję ani minuty, bawiłem się świetnie.
Parę lat temu, całkowicie przypadkiem zacząłem oglądać pierwszy odcinek pewnego serialu. Później przez cztery bite lata każdy epizod dostarczał mi (mojej małżonce nieco mniej) jeszcze więcej uśmiechu na i tak skrzywionej już (ze śmiechu) twarzy, a czasem też paru przemyśleń na tematy mocno życiowe. Greg Garcia – twórca My Name is Earl – stworzył serial łatwy i przyjemny w odbiorze, śmieszący klasycznymi gagami, zabawnymi postaciami, a pod tym wszystkim poruszający czasem dość poważne kwestie dotyczące tego co dobre i złe.
Beatrycze uwolniona, Lucyfer poskromiony, można odpocząć po dwóch tygodniach nerwów i zaciskania zębów co by przekleństwa w eter nie poleciały. Ukończenie Dante’s Inferno zajęło mi raptem dziewięć godzin czasu gry – na normalnym poziomie trudności – ale było w grze kilka momentów które sprawiały, że chciałem po prostu przestać. I tak, dawkując sobie grę w małych ilościach zobaczyłem zakończenie i w sumie, patrząc już na spokojnie stwierdzam, że to całkiem dobra gra.
Czytając i oglądając relacje z targów E3 można odnieść wrażenie, że prezentują się na nich tylko wielcy i bogaci, a to nie do końca prawda. Targowe hale stały się też miejscem pokazów dla niezależnych wydawców i producentów. Jeśli temat Was zainteresuje, postaram się przygotować jeszcze jeden lub dwa materiały na ten temat. Tymczasem zapraszam do lektury, obejrzenia filmiku i posłuchania komentarza.
Są w naszym świecie pewne stałe, ich niezmienność zapewnia nam spokojny sen i łatwiejsze pojmowanie otaczającej nas rzeczywistości. Jednym z takim elementów otoczenia który od 1923 roku praktycznie się nie zmienia jest magazyn Time. Znalezienie się na jego okładce, to wielkie wyróżnienie, bo byle kto lub byle co się tam nie pojawia. Wczoraj trafiłem w sieci na newsa który wywraca wszystko do góry nogami. Okładka tygodnika stanie się reklamą nadciągającej wielkimi krokami nowej odsłony Call of Duty: Modern Warfare 3 - Activision, diabeł branży według niektórych, wyciągnął swoje macki i chce zmieniać nasz spokojny świat. Czy aby na pewno?
Nie wiedzieć czemu, kilka dni temu zaczęła chodzić mi po głowie gra w którą na małym Atari grałem godzinami, dniami, tygodniami. Jej tytuł to potoczne określenie biegunki na którą zapada wielu turystów odwiedzających Meksyk. Zemsta Montezumy to jedna z pierwszych platformowych gier zręcznościowych z elementami logicznymi. Nawet jeśli nie jedna z pierwszych to z pewnością jedna z ważniejszych. Wydana w 1984 roku Montezuma’s Revenge ma proste zasady, ale wymaga dobrej pamięci, sporych umiejętności i czasem niezłego kombinowania.
Są gry które paskudnego wyglądu, prostej do granic możliwości grafiki i skromnej oprawy dźwiękowej potrafią człowieka wykończyć – dosłownie. Jednym z takich tytułów jest stworzony przez QCF Design Desktop Dungeons, gra w której jedna partyjka zajmuje od 5 do 15 minut (pod warunkiem, że wcześniej nie zginiemy). Pozornie prosta ma w sobie tyle kombinowania, że książki można by pisać. Sama esencja tak zwanych rogalików w czystej, zabójczej postaci.
Zdanie z tytułu w różny sposób parafrazowane jest jednym z podstawowych sformułowań wbijanych ludziom do głowy podczas różnego rodzaju szkoleń asertywności. Ja raczej nie mam problemu z takim przedstawianiem swojego zdania, innego niż to które prezentuje rozmówca, i mam nadzieję, że i tym razem mi się uda. Na wersję demo nowego Dungeon Siege spore wiadro pomyj i tak zwanego hejtu wylał kolega bloger Rojo, a ja zwyczajnie się z nim nie zgadzam, to nie jest słaba gra.
Kiedy w 1997 roku zaczynałem swoją przygodę z pisaniem o grach prym wiodły targi ECTS odbywające się w Londynie. Stosunkowo blisko, niedrogo no i dużo tam się działo. Jednak targi E3 które powstały w 1995 roku szybko przejęły palmę pierwszeństwa. Pamiętam jak dziś, kiedy w redakcji podjęto decyzję, że dwuosobowa ekipa weźmie w nich udział. Dwa miesiące zbierania złota po domach, chomikowania suszonego mięsa, kiszonej kapusty i chleba w puszkach. Wszak wyprawa za wielkie morze to nie przelewki, trzeba nie tylko dotrzeć na miejsce, ale pozostać przy życiu i wrócić. Na szczęście się udało.
Sporo się ostatnio zrobiło szumu wokół nowego Call of Duty i nowej usługi którą uruchamia Activision. Poziom nienawiści, często mocno bezrozumnej, wylewanej przez graczy w kierunku koncernu zwyczajnie mnie przeraża. Do tego mocno niepokojącym jest fakt, że zwyczajne czytanie ze zrozumieniem, skojarzenie kilku faktów ze sobą przysparza wielu ludziom tak ogromnych problemów. Ja tymczasem nie widzę nic złego ani w Elite, ani w tym jak wygląda nowy Modern Warfare.