Filmowo-serialowe podsumowanie roku 2021 - najlepsze rzeczy, które widziałem
Muzyczne podsumowanie roku 2021 - najlepsze albumy!
Abradab + Coma = Kashell. Recenzja debiutanckiej płyty
Wszystko, co ostatnio obejrzałem - minirecenzje filmów i seriali
Limp Bizkit wraca po 10 latach. Recenzja albumu Limp Bizkit Still Sucks
Recenzja albumu Sleep Token - This Place Will Become Your Tomb. MNIAM!
System Shock 2, dziecko drużyny dowodzonej przez Kena Levine'a oraz ekipy odpowiedzialnej za Thiefa, zadebiutował 14,5 roku temu i przez ten czas zdążyło obrosnąć małą legendą. W mojej świadomości gra ta zawsze istniała jako inteligentne połączenie RPG i FPSa, które było dużo dojrzalsze, niż typowe shootery z końcówki XX wieku. Tak się jednak złożyło, że mój rok 1999 był wypełniony zachwytami nad Soul Reaverem, czwartym Need for Speedem, GTA 2, Homeworldem czy pierwszym dodatkiem do Half-Life'a i na System Shock 2 miejsca zabrakło. Tak potężne braki w "grografii" wypada z czasem nadrobić, szczególnie że widniejąca obok ocena dobitnie świadczy o niemałym wrażeniu, jakie gra nadal wywołuje.
[achtung, będą fabularne spoilery pod koniec tekstu]
Najnowsza produkcja Bena Stillera skradła serca wielu kinomanów już na etapie pierwszego zwiastuna, który w piękny i prosty sposób naszkicował wizję niezwykle sympatycznego filmu. Potem przyszedł czas na drugą zapowiedź i pierwsze recenzje zza oceanu, które nieco ostudziły nadzieje widzów. Stillerowi zarzucano, że jego wizja Sekretnego życia Waltera Mitty jest zbyt przewidywalna, za mało sarkastyczna (w porównaniu z literackim oryginałem), za szybko odsłania wszystkie karty i w zasadzie nie wiadomo, po co jest. Poniekąd się zgadzam - filmowa przygoda Waltera to rzecz prosta (by nie napisać banalna) i niespecjalnie zaskakująca, ale przy tym tak ładna i przyjemna, że w ogólnym rozrachunku okazała się być rzeczą bardzo satysfakcjonującą i lekkostrawną.
Oto tekst dla tych, którzy lubią poznawać nowe zespoły. I na początek pytanie: ile znacie rockowych składów pochodzących z Belgii? Bez zastanowienia wymienię jeden - dEUS. Po krótkich wykopkach znajduję drugi - Soulwax. Tymczasem jest sobie trzecia grupa, tak czadowa i rajcująca, że aż się dziwię tak późnemu zapoznaniu sie z ich twórczością. Nazywają się Triggerfinger, a na ich trop naprowadził mnie kolega, któremu będę za to wdzięczny co najmniej do następnego wtorku. Pustynne, gitarowe łojenie rodem z USA ale "made in Belgium"? A jakże!
Próbowałem uciec. Wielokrotnie. Z uporem. Bezskutecznie. Świat, w którym czas odmierzany jest za pomocą metronomu wystrzałów z dziewięciomilimetrowej lufy nie wypuszcza swoich obywateli tak łatwo. Brnąłem więc dalej, w coraz większe bagno, choć wydawało się, że jedyną rozsądną rzeczą do zrobienia jest zanurzyć się w szklance whisky po sam czubek ogolonej głowy. Sao Paulo, gorące, egzotyczne, rozkrzyczane głosami tysięcy durnych bogatych dzieciaków, okazało się być moim katharsis. Wjechałem do Brazylii jeszcze jako Max Payne, ale wyjechać miał ktoś zupełnie inny.
Opowiem wam moją historię, choć wielu już ją słyszało. No bo czy jestem pierwszym, głupim amerykańskim gringo, który wpakował swoje niezdarne łapska w aferę, która przerasta nie tylko jego samego, ale też każde wyobrażenie, jakie mógł o sobie kiedykolwiek mieć? A musicie wiedzieć, że jako nowojorski gliniarz przez chwilę byłem dobry i szczęśliwy. Patrząc wstecz wydaje się, że trwało to jakieś 5 sekund. Zabrali mi żonę, zabrali córkę, zabrali odznakę.
To jeszcze ja zrobię listę oczekiwanych filmów, ok? Zestawienie najbardziej interesujących ich filmów roku 2014 zrobili zarówno Joorg, jak i Cayack, podobny tekst pojawił się też na GOLu. ALE! W moim gameplayowym kąciku postanowiłem (zainspirowany komentarzami na forum) zrobić podobną listę, tym razem jednak pozbawioną wszystkich tych wybuchowych, wysokobudżetowych hitów, na które czekają wszyscy. Moja lista to 10 filmów z pierwszych 6 miesięcy 2014 roku, filmów mniej oczywistych, mniej znanych, być może nawet ambitnych (choć bez przesady). Co oczywiście nie oznacza, że po hipstersku olewam Godzillę, Transcendence, X-Menów czy nowy film Christophera Nolana. Czekam na nie strasznie bardzo mocno, ale po co się powtarzać? Do boju!
Masa pochlebnych listów i pocztówek, jakie otrzymałem po opublikowaniu nowatorskiej i rzetelnej recenzji Need for Speed: The Run, spowodowały, że w podobny sposób spróbuję ocenić grę Quantum Conundrum. Tytuł bardzo sympatyczny, szalenie pomysłowy, ale jednocześnie z wyraźnymi brakami. Liczba "75" z boku wyraźnie mówi, że mamy do czynienia z dobrą produkcją, ale - podobnie jak w przypadku The Run, choć w zupełnie inny sposób :P - potencjał nie został do końca wykorzystany [pamiętajcie: punktem wyjścia jest ocena 5,5/10]
Quantum Conundrum to efekt wytężonej pracy umysłowej Kim Swift (i jej kolegów), która dawno temu spłodziła niezależne Narbacular Drop, a to z kolei pozwoliło powołać do życia wspaniałą grę Portal. QC kontynuuje tradycję oferowania zainteresowanym pierwszoosobowych gier logicznych, które w 100% opierają się na jednym, dobrym pomyśle. Wcześniej były portale, a teraz mamy manipulowanie wymiarami. Jesteś małoletnim siostrzeńcem swojego genialnego, ale szalonego wujka, który eksperymentuje bez ustanku w swojej wypasionej rezydencji. Gdy po raz kolejny wpadasz w odwiedziny, okazuje się, że wujek zniknął (choć jego głos donośnie rozbrzmiewa ci w uchu), a Twoim zadaniem będzie go uratować. Jak? No przecież, że stosując wypasioną rękawicę do manipulowania wymiarami.