Filmowo-serialowe podsumowanie roku 2021 - najlepsze rzeczy, które widziałem
Muzyczne podsumowanie roku 2021 - najlepsze albumy!
Abradab + Coma = Kashell. Recenzja debiutanckiej płyty
Wszystko, co ostatnio obejrzałem - minirecenzje filmów i seriali
Limp Bizkit wraca po 10 latach. Recenzja albumu Limp Bizkit Still Sucks
Recenzja albumu Sleep Token - This Place Will Become Your Tomb. MNIAM!
Dni w grudniu zostało już niewiele, czas zatem na drugie podsumowanie. To "the best of" oczywiście jest zestawieniem najlepszych filmów roku 2017. Staram się do kina chodzić często i na wszystko, co może być choć trochę interesujące (zazwyczaj jest to główny nurt, więc hipsterów proszę: nie kręćcie nosami). Jak zwykle jednak sporo premier uciekło, więc lista tegorocznych premier na pewno okaże się niekompletna.
Tak samo, jak z podsumowaniem muzycznym, to też podzieliłem na trzy części. Na start pójdą filmy dobre, interesujące, zapewniające mnóstwo rozrywki, ale z różnych względów nie są to takie petardy, jak bym sobie tego życzył. Druga część to filmy bardzo dobre, które zaczarowały mnie na długo i zasługują na uznanie. Na sam koniec zaprezentuję Wam mój osobisty film roku 2017. Podsumowanie bierze pod uwagę polskie daty premier, pojawią się więc produkcje z 2016 roku i zabraknie kilku mocnych tytułów, które do kin wejdą w najbliższych tygodniach.
Netflix rozpycha się coraz bardziej nie tylko na rynku seriali, ale również filmów. Od momentu, gdy Beasts of No Nation zachwycił krytyków na festiwalach i trafił na platformę z czerwonym "n", stało się jasne, że dobre, nowoczesne kino można robić od razu do streamingu. Ale szybko okazało się, że Netflix inwestuje w ilość, a nie jakość. Tylko w tym roku pojawiło się aż 27 filmów z napisem Netflix Original Movie. Jedne lepsze, inne gorsze, ale żaden nie był tak intensywnie i długo reklamowany jak Bright - najnowsza produkcja Davida Ayera. Obraz zadebiutował dziś. I co?
Opublikowane wczoraj recenzje w zatrważającej większości mówiły o porażce. Pokuszono się nawet o określenie Bright mianem "najgorszego filmu roku" oraz "produkcji tak głupiej, że Republikanie pewnie zaraz zamienią ją w ustawę", a wyniki na Metacritic i Rotten Tomatoes nie nastawiały optymistycznie. Chciałem, by film Ayera mi się podobał i jednocześnie oczekiwałem zmarnowanych dwóch godzin. Donoszę uprzejmie, że w mojej opinii nadmiernie krytyczni krytycy nie mają racji. Ale pasek entuzjazmu nie urósł na tyle, bym po seansie szukał o(d)padnięj szczęki. Bright jest mocnym średniakiem, który chciałby być super.
Oto nadszedł ten piękny czas w roku, kiedy można stworzyć kilka fajnych podsumowań. Moim pierwszym "the best of" będzie zestawienie najlepszych albumów roku 2017. I jak zawsze nacisk stawiam na gitary, łomot, elektronikę i alternatywę, ale przecież powtarzam to co roku, więc na pewno dobrze wiecie co i jak.
Tegoroczne podsumowanie podzieliłem na trzy części, bo ciekawych płyt było naprawdę dużo. Na start pójdą płyty dobre, interesujące, których słuchanie zajęło mi sporo czasu, ale z różnych względów nie są to takie petardy, jak bym sobie tego życzył. Druga część to płyty bardzo dobre, które zaczarowały mnie na długo i zasługują na maksymalny rozgłos (tutaj kolejność chronologiczna zgodna z grafikiem wydawniczym). A na sam koniec zaprezentuję Wam ten jeden, jedyny album roku 2017.
Wielu szanujących się fanów sagi Star Wars przygotowuje się na premierę nowego epizodu oglądając te poprzednie. Ja się szanuję, więc po długiej przerwie od ostatniego seansu przyszedł czas na odświeżenie Przebudzenia Mocy, które pobiło masę rekordów i zebrało równie dużo pozytywnych, jak i negatywnych opinii od widzów. A zatem - jak film Abramsa broni się dwa lata po premierze?
Nie ukrywam, że Gwiezdne wojny darzę wyjątkowo silnym uczuciem, co zapewne było dobrze widoczne w mojej premierowej recenzji Przebudzenia Mocy. Ekscytacja wzmocniona długim oczekiwaniem wzięła górę i niewybaczalne dla wielu wady nie wydały mi się aż tak istotne. Liczyła się nowa, wspaniała przygoda w dobrze znanym świecie. Teraz, na kilka dni przez premierą Ostatniego Jedi, otwarcie nowej trylogii ogląda się inaczej, wszak dalszy ciąg jest tuż za rogiem. Inaczej, ale nadal bardzo dobrze.
Coraz odważniej sobie poczynają twórcy serialu Agents of S.H.I.E.L.D.. Wydawało się, że taki telewizyjny produkt o umiarkowanym budżecie nigdy nie będzie mógł się równać z produkcjami sygnowanymi logo Netflix, że stacja ABC będzie chciała trzepać podobny sezon za sezonem, że zabraknie pomysłów na uatrakcyjnienie formuły. Tymczasem telewizyjny Marvel robi się coraz lepszy i coraz ciekawszy. Rzecz nie do pomyślenia po mocno średnim debiucie całego serialu.
Po długotrwałym fabularnym zamieszaniu z agentem Wardem i Nieludźmi, po świetnym czwartym sezonie mądrze łączącym w sobie trzy odrębne linie fabularne, przyszedł czas na solidne podniesienie poprzeczki. SHIELD trafiło w kosmos, a wszyscy fani Marvel Cinematic Universe zastanawiają się, czy serial w jakikolwiek sposób połączy się z fabułą Infinity War? Wszak sezon piąty zakończy się w okolicach filmowej premiery... Pewnie nic spektakularnego się nie wydarzy, ale znając fabułę dwugodzinnego otwarcia nowej serii TRZEBA się nad tym zastanawiać. Także uwaga, będą spoilery!
Mamy grudzień, zaraz mikołajki, trzeba myśleć o prezentach i kolejności odwiedzin w czasie świąt. Jedni już zacierają ręce, innym ręce opadają. Niezależnie od tego, jak spędzacie święta, odpowiedni nastrój już się na Was zasadza. Ozdoby na mieście, piosenki w centrach handlowych, reklamy z Mikołajami, oczekiwanie na emisję Kevina. A gdyby tak wziąć sprawy w swoje ręce i już teraz dobrze nastawić się na nachodzące Boże Narodzenie? Na przykład oglądając jakąś fajną produkcję z USA? Jest sobie taki film sprzed dwóch lat pod tytułem Krampus. Duch świąt. Wydaje się, że jest raczej słaby i nie warto tracić nań czasu. A tymczasem...
Jest to zaskakująco dobre kino, które w wyważony sposób łączy ze sobą różne wrażliwości. Jest to film bardzo świąteczny. Jest to trochę komedia. Jest horror. Jest fantastyka. Jest animacja. Jest klimat! Ani plakat, ani zwiastuny nie przekonały mnie na pierwszy rzut oka i chyba dlatego dopiero teraz Krampusa obejrzałem. Ale było warto, wszak sama obsada powinna wcześniej dać mi do zrozumienia, że jest to coś dużo lepszego, niż tani "monster movie" w stylu stacji SyFy.