Oto nadszedł ten piękny czas w roku, kiedy można stworzyć kilka fajnych podsumowań. Moim pierwszym "the best of" będzie zestawienie najlepszych albumów roku 2017. I jak zawsze nacisk stawiam na gitary, łomot, elektronikę i alternatywę, ale przecież powtarzam to co roku, więc na pewno dobrze wiecie co i jak.
Tegoroczne podsumowanie podzieliłem na trzy części, bo ciekawych płyt było naprawdę dużo. Na start pójdą płyty dobre, interesujące, których słuchanie zajęło mi sporo czasu, ale z różnych względów nie są to takie petardy, jak bym sobie tego życzył. Druga część to płyty bardzo dobre, które zaczarowały mnie na długo i zasługują na maksymalny rozgłos (tutaj kolejność chronologiczna zgodna z grafikiem wydawniczym). A na sam koniec zaprezentuję Wam ten jeden, jedyny album roku 2017.
CZĘŚĆ 1 - Jest dobrze
Gone is Gone - Echolocation [recenzja]
Dobry, gitarowy album, który jednak powinien być lepszy, zważywszy na elementy składowe (Mastodon + Queens of the Stone Age!). Na pewno warto go zapamiętać za świetny cover Roads zespołu Portishead i jeden numer, który jest bardziej "qotsa-owski" niż całe Villains.
Frank Carter & The Rattlesnakes - Modern Ruin
Zespół, którego lider wywodzi się z wyspiarskich hardkorów, stworzył mocno uzależniający album łączący dosyć chwytliwe melodie i dziką rockową furię. Najlepszy utwór - God Is My Friend.
Soen - Lykaia
Nieco krzywdzące ten zespół określenia w stylu "nie ma nowego Toola, ale jest nowy Soen" nie są wcale tak dalekie od prawdy. Głos wokalisty i muzyczny klimat zdecydowanie przypominają dokonania Amerykanów. Dobra płyta!
Black Map - In Droves
Nikt z Was pewnie tej ekipy nie zna, a szkoda, bo w kategorii "niczym niewyróżniający się anglojęzyczny zespół rockowy" są strasznie fajni. In Droves to drugi album grupy, a zamykający go utwór Coma Phase to solidna petarda.
Mastodon - Emperor of Sand
Wiadomo, potęga. Ja sam nigdy wielkim fanem Mastodona nie byłem, ale ostatnie albumy do mnie trafiły. Ten również. Dobra wypadkowa między chrzęszczącym w uchu metalem a wpadającym w ucho rockiem. Steambreather robi taką robotę, że aż się gęba sama cieszy.
Ulver - The Assassination of Julius Caesar
Ulver to jeden z tych zespołów, które mają bardzo oddanych fanów lubiących mówić, że panowie to mistrze, a ich płyty to arcydzieła. Nie wypowiem się, bo słabo znam dyskografię tej ekipy (słuchałem w zasadzie tylko Perdition City, ale znam groźne i mroczne początki kariery panów), ale tegoroczny album to prawdziwa perełka - ambitny, progresywny, mroczny, gitarowy, perkusyjny pop.
Seether - Poison the Parish [recenzja]
Spore zaskoczenie, bo Seether zawsze był dla mnie totalnym średniakiem z kilkoma rozpoznawalnymi hitami. Tymczasem nowa płyta okazała się być wystarczająco zadziorna i wściekła, bym chciał jej słuchać dużo i często. Nic rewolucyjnego, ale otwierający album utwór Stoke the Fire będę pamiętał długo.
Ho99o9 - United States of Horror
Ta płyta wleciała tu totalnym rzutem na taśmę - znaleziona na jakieś liście "the best of 2017" zaciekawiła mnie na tyle, by spróbować. Punkt wyjścia - czarne rapy i mocne riffy. Horror (bo tak się czyta nazwę) to dwóch raperów, którzy w tle maja albo tłuste, brudne bity, albo solidną gitarowo-perkusyjną naparzankę. Dziwna, kontrastowa płyta. Warto!
The Afghan Whigs - In Spades
Drugi album po reaktywacji - To Do The Beast było fajne, In Spades jest jeszcze fajniejsze. Dla fanów mocniejszych Pixies. Polecam szczególnie Copernicusa.
Royal Blood - How Did We Get So Dark? [recenzja]
Brytyjski duet długo kazał czekać na drugi album, ale na szczęście nie ma wstydu. Nie ma też żadnego objawienia, to po prostu więcej tego samego, chwytliwego, energetycznego gitarowego grania. Dodatkowy plus za teledysk z króliczkami.
Queens of the Stone Age - Villains [recenzja]
Dosyć długo czekaliśmy na nowy album ekipy pana Homme'a i można było oczekiwać prawdziwej rewelacji. Z jednej strony Villains jest doskonałą płytą, bo kompozycje wywołują uśmiech, głowa się buja, bioderka chodzą. Niestety pan taneczny producent Mark Ronson strasznie spłaszczył dźwięk i mało jest tutaj mięcha, więc u mnie Villains jest tylko dobre.
Lunatic Soul - Fractured
Mariusz Duda ma w sobie tyle progresywności i kompozycji, że Riverside to dla niego za mało. Mówią, że nowy album Lunatic Soul jest genialny, ale chyba potrzeba więcej czasu, by ten prawdziwy geniusz dostrzec. Fractured to bardzo porządna płyta, ale nie umiem się nią prawdziwie zachwycić.
Nothing More - The Stories We Tell Ourselves
Nie znałem ich wcześniej. Spotify poleciło. Dobre! Jakieś delikatne echa nu-metalu, ale głównie alternatywne rockowe granie, sporo elektroniki, ciekawy głos wokalisty i całkiem rozbudowane kompozycje. Dajcie im szansę.
Specjalne wyróżnienie dla nowego Stone Sour (hardrockowe to, dobre!), nowego Foo Fighters (bo to fajna płyta jest), nowego Incubusa (ślady dawnej magii jak najbardziej obecne), nowego Triggerfingera (bo lepszy niż poprzedni), Chelsea Wolfe (mrok i ciężar wysokiej próby), Algiers (egzotycznie!) i nowego Papa Roach (zespół na nowo zaistniał dla mnie po 17 latach przerwy. Mogłem tę listę wydłużać w nieskończoność, ale gdzieś trzeba postawić granicę, stąd tylko wyróżnienia.
CZĘŚĆ 2 - Jest świetnie
Depeche Mode - Spirit
Fanem depeszów nie jestem, ale umiem docenić muzyczne dziedzictwo i sporo solidnych numerów. Jeśli chodzi o pełne albumy, to słucham właściwie tylko jednego - Playing the Angel. Aż tu nagle wjeżdża Spirit i zapewnia mi kilka tygodni intensywnego słuchania. Brawo, panowie!
The Beta Machine - All This Time EP
Tylko EPka, ale za to jaka! Założyciele zespołu są jednocześnie basistą i perkusistą Puscifera i A Perfect Circle, więc muzyczne zaplecze mają potężne. Oto 5 bardzo dobrych numerów pozostających nieco w poetyce tych dwóch zespołów, ale jednak rozpoznawalnych na pierwszy rzut ucha.
Carpenter Brut - CARPENTERBRUTLIVE
Koncertówka gościa tworzącego tzw. darksynth i będącego jednym z popularniejszych twórców tego typu, bardzo modnej ostatnio, muzyki. Jego wybuchowa mieszanka elektroniki, retro, horroru i metalu brzmi na żywo jeszcze lepiej, niż w wersji studyjnej. No i tylko wersji koncertowej istnieje cudowny cover utworu Maniac. Bomba!
Nine Inch Nails - Add Violence EP [recenzja]
Ach, takie podsumowanie roku bez Nine Inch Nails dla mnie nie istnieje. Druga z trzech planowanych EPek to rozwinięcie hałaśliwego zestawu sprzed roku. Utwory stały się spokojniejsze, bardziej złożone i w dużej mierze jeszcze lepsze. Nawet kręcący nosem na ostatnie dokonania Reznora kolega został tym wydawnictwem zaspokojony. Coś jest na rzeczy.
Unkle - The Road, Part 1
Kolejny album, na który trzeba było chwilę poczekać. Trip-hopowe korzenie "wujka" słuchać bardzo wyraźnie i cała nowa płyta jest niezwykle relaksująca. Do geniuszu War Stories nie doskakuje i może nie jest jakaś bardzo odważna czy nowatorska, ale jest to najlepszy możliwy Massive Attack zaraz po tym oryginalnym. No i ten numer z Markiem Laneganem... Poezja!
Death From Above - Outrage! Is Now
Od ostatniego albumu tego amerykańskiego duetu minęło 13 lat. Panowie się postarzeli na papierze, ale muzyczny wigor mają taki, że wielu dwudziestolatków może im go pozazdrościć. Punk! Elektronika! Groove! Rock! Wykrzykników ochoczo używam, bo w tytule taki jeden jest. I cała płyta to taki jeden wielki wykrzyknik. Świetnie nagrana i dobrze wyprodukowana mała bombka.
Marilyn Manson - Heaven Upside Down [recenzja]
Związek Mansona z kompozytorem Tylerem Batesem jest bardzo zdrowy muzycznie. The Pale Emperor z 2015 był powrotem do bezdyskusyjnie dobrej formy, a nowy album - mimo opóźnień - trzyma bardzo dobry poziom. Co prawda miejscami zbytnio stara się przywoływać echa hałaśliwych lat 90-tych, ale i tak jest super.
CZĘŚĆ 3 - Album roku
Arcane Roots - Melancholia Hymns [recenzja]
Od wrześniowej premiery tego albumu byłem przekonany, że znajdzie się na podium. Z czasem wyszło, że wskoczy na sam szczyt - wszystko, o czym napisałem w recenzji, nadal jest aktualne, a moja miłość do tej płyty ciągle kwitnie z pełną mocą. Rewelacyjny, różnorodny, odważny album. Polecam okropnie!
Tym oto sposobem zamykam podsumowanie mojej muzycznej przygody z rokiem 2017. Ostatnio stworzyłem dla chętnych playlistę na Spotify zawierającą zbiór najciekawszych utworów roku 2016. Do tej listy dorzucam teraz garść piosenek z ostatnich 12 miesięcy, byście mogli rozgrzać swoje głośniki ku uciesze rodzin i sąsiadów (utwory niekoniecznie są związane z tą lista, także rzućcie uchem).