Filmowo-serialowe podsumowanie roku 2021 - najlepsze rzeczy, które widziałem
Muzyczne podsumowanie roku 2021 - najlepsze albumy!
Abradab + Coma = Kashell. Recenzja debiutanckiej płyty
Wszystko, co ostatnio obejrzałem - minirecenzje filmów i seriali
Limp Bizkit wraca po 10 latach. Recenzja albumu Limp Bizkit Still Sucks
Recenzja albumu Sleep Token - This Place Will Become Your Tomb. MNIAM!
Nie tylko Cayack ma w mieście kino, w którym grają Niesamowitego Spider-Mana 2. Ja też mam i też się chcę podzielić z Wami swoją opinią o drugiej części nowej pajęczej serii. Najlepiej byłoby, gdybym się z Cayackiem nie zgodził i spróbował wbić jego nędzną argumentację w glebę... Ale tak nie będzie. Co prawda mój tekst będzie łagodniejszy w wydźwięku, bo mi Niesamowity Spider-Man 2 podobał się bardziej, ale w kilku punktach będziemy zgodni. Czyli w sumie nuda. Ale jeśli chcecie zajrzeć do mojej recenzji, to będzie mi miło. Peterowi też będzie miło - o tak, jak na poniższej fotografii.
Na początku roku uraczyłem wszystkich rozsmakowanych w gitarowym graniu gameplayowych czytelników tekstem o ciekawym zespole z Belgii, co się zowie Triggerfinger. Po komentarzach wnoszę, że się spodobało (szczególnie, że Triggerfinger stał się dla mnie i innych furtką do poznania innych zacnych kapel, w tym naprawdę fajnego Wallace'a Vanborna, którego przy okazji polecam), więc uprzejmie donoszę, że nowy album ekipy oficjalnie hula w głośnikach od tygodnia i jestem już w stanie coś o nim napisać. By Absence of the Sun zadebiutowało w wielkanocny weekend i jest... niestety nie aż tak fajne, jak to sobie wyobrażałem. Ale nie ma żadnej tragedii, więc bez lęku. Dobry rock zawsze zwycięży!
Rodzimy filmowy rynek ostatnimi czasy odżył, dzieje się na nim coraz więcej i coraz ciekawiej. I bardzo dobrze, ale jeśli się zastanowić, to wciąż przeważają u nas produkcje z trio komedia, dramat, sensacja. A gdzie coś bardziej nietuzinkowego? Gdzie fantastyka naukowa? Gdzie dreszczowce, horrory, fantasy? W offie, mili państwo. Albo w krótkim metrażu. Bo w Polsce kino gatunkowe powstaje, choć do widza ma drogę dłuższą i trudniejszą, niż kolejna komedia romantyczna bądź sensacyjna. Zainteresowanych zapraszam dalej, poznacie barmana i wylądujcie na odludziu.
Nazwiska telewizyjnych twórców od pewnego czasu są prawdziwymi markami w świecie rozrywki. Wielu świadomych widzów już teraz interesuje się danym serialem nie dlatego, że gra w nim Pan X lub Pani Y, ale dlatego, że znają nazwisko pomysłodawcy i tzw. showrunnera. J.J. Abrams już wyszedł poza mały ekran, Eric Kripke radzi sobie całkiem nieźle, Vince Gilligan również. Do grona najlepszych dołączył w mym odczuciu także Bryan Fuller - uznanie zdobył dzięki m.in. przedwcześnie skasowanemu, ślicznemu i bajkowemu Gdzie pachną stokrotki, a teraz umacnia swoją pozycję serialem Hannibal. Serialem, który w drugim sezonie pewnie stanął na nogach i z każdym odcinkiem zaciekawia coraz bardziej.
uwaga - w tekście będą delikatne spoilery dotyczące sezonu 1
Bez wstydu rzeknę na samym wstępie, że uwielbiam filmy Wesa Andersona. Jedne mniej (jak np. Podwodne życie ze Stevem Zissou), inne bardziej (jak Kochanków z Księżyca albo Fantastycznego Pana Lisa), ale uwielbiam. Niezwykła wizualna forma połączona z gabinetem ludzkich osobliwości wymieszana z jedynym z swoim rodzaju typem komediodramatu - to wszystko mnie bierze niesłychanie, mimo unoszącej się gdzieś w górze notki filmowego hipsterstwa. Na Grand Budapest Hotel czekałem niecierpliwie, ale splot okoliczności wszelakich sprawił, że film obejrzałem dopiero teraz. Na szczęście warto było czekać. Oj, jak strasznie warto. Recenzyjną laurkę zacząć czas.
Grand Budapest Hotel do danie tak bogate, że w sumie nie wiem od czego zacząć. Bo pełno tu wszystkiego, a każdy element ma w sobie coś, co jest warte podkreślenia i docenienia. Podkreślę więc i docenię zdjęcia i dekorację, podkreślę i docenię sposób prowadzenia historii, podkreślę i docenię humor, podkreślę i docenię starania przebogatej ekipy aktorów.
Nie spodziewałem się tego, ale siadło mi to Revolution. Żre, jak to mówią. Robi robotę. Gdy serial debiutował jesienią 2012 roku, miałem go w głębokim poważaniu. Obejrzałem sobie zwiastun, skwitowałem go krótkim "ok" i na tym się skończyło. Tymczasem niedawno skończył się dla mnie pierwszy sezon tej historii i muszę przyznać, że z odcinka na odcinek całość robiła się coraz ciekawsza i bardziej wciągająca, a przy tym wydaje się nie powtarzać niektórych grzeszków znanych z takiego np. Lost.
Ach, rok 2000. Znikające opary lęku przed pluskwą milenijną, wszechobecne cytaty z Matriksa, MTV jeszcze jako stacja muzyczna puszczająca nowy singiel Britney, wszyscy gracze śliniący się na myśl o Diablo II (zresztą całkiem słusznie)... Ale czy pamiętacie może, że jeszcze zanim Blizzard zesłał nam mesjasza upakowanego na kilku płytach CD, firma Westwood (tak, ci od Command'n'Conquer) zaoferowała graczom swoją wizję gatunku hack'n'slash/action RPG? I że była to wizja nad wyraz udana? I że wszyscy powinni w tę grę zagrać? I że ta gra nazywa się Nox?