Filmowo-serialowe podsumowanie roku 2021 - najlepsze rzeczy, które widziałem
Muzyczne podsumowanie roku 2021 - najlepsze albumy!
Abradab + Coma = Kashell. Recenzja debiutanckiej płyty
Wszystko, co ostatnio obejrzałem - minirecenzje filmów i seriali
Limp Bizkit wraca po 10 latach. Recenzja albumu Limp Bizkit Still Sucks
Recenzja albumu Sleep Token - This Place Will Become Your Tomb. MNIAM!
Wyjątkowe czasy nastały, skoro debiut filmu na Netfliksie urasta do miana największej premiery miesiąca, a może i wiosny. Z drugiej strony, nawet gdyby wszystko funkcjonowało normalnie, to Netflix miałby się czym chwalić - Chris Hemsworth jest gwiazdą pierwszego sortu, a bracia Russo po sukcesie dwóch ostatnich części Avengers są w stanie wywindować do pierwszej liginiemal każdy projekt. Tak sobie zatytułowany film Tyler Rake: Ocalenie (co i tak jest trochę lepsze niż niezwykle nijaki oryginalny tytuł Extraction) okazał się filmem, który bez problemu zajmuje miejsce wśród najlepszych obrazów sygnowanych logo Netfliksa. I wcale nie dlatego, że konkurencja jest słaba.
Tyler Rake: Ocalenie to reżyserski debiut Sama Hargrave'a, kaskadera i koordynatora scen akcji, który pracował m.in. przy Wojnie bohaterów i Endgame. Tam poznał braci Russo i Chrisa Hemswortha, a panowie zaszczycili swoimi nazwiskami jego pierwszy film. Efekt jest podobny, co przy okazji Johna Wicka - gdy kaskader bierze się za kino akcji, to można być pewnym, że od strony realizatorskiej i wizualnej będzie przekonująco, efektownie i brutalnie. Tyler Rake nie jest aż tak dobry jak John Wick, ale momentami brakuje niewiele.
Deadpool, Bóg i scenarzysta Spider-Mana wchodzą do knajpy. To mógłby być żart. I poniekąd jest, ale nie w klasycznym rozumieniu. Film Kelnerzy z 2004 roku (dostępny od kilku tygodni na Netfliksie) wygląda jak kolejna typowa wulgarna komedia "made in USA", na której nudnym plakacie wielką postacią jest ten jeden aktor, który w ostatnich latach stał się mega-gwiazdą. I faktycznie, Ryan Reynolds będzie dla wielu jedynym punktem zaczepienia. Inni spojrzą na średnią ocen na Rotten Tomatoes albo Metacritic i złapią się za głowę. Tymczasem Kelnerzy to nie tylko durna i wulgarna komedia. To satyra na świat restauracji i piekielnie zabawny film. Serio.
Wśród rzeczy, które są dobre na tym świecie, można wymienić m.in. gry komputerowe, horrory, fantastykę naukową i dostanie czegoś za darmo. We Went Back spełnia wszystkie te warunki, sprawdziłem więc, o co chodzi.
Gra jest darmowym horrorem mocno inspirowanym słynnym P.T.. Wszystko dzieje się na terenie bazy księżycowej, posiada fajną atmosferę, zagadkę, potwora i ładną grafikę. Do tego trwa krócej niż odcinek serialu, więc trudno kręcić nosem. Małe studio Dead Thread Games wybrało taki sposób na zadebiutowanie i mogę im tylko przyklasnąć.
Tuż przed świętami dojeżdżam do mety z moimi krótkimi muzycznymi poleceniami. Ostatnie dwa akapity poświęcę grupie Pure Reason Revolution, która tydzień temu wydała swój nowy album. PRR to najbardziej doświadczona ekipa prezentowana w tym cyklu - zaczęli grać w 2003 roku, a swój debiut pokazali światu w kwietniu 2006 roku. Zespół gra rocka progresywnego z różnymi naleciałościami, a wyróżnikiem jest obecność dwóch głosów - damskiego i męskiego. Między innymi z tego powodu PRR jest zespołem dla fanów Anathemy i Porcupine Tree.
Ktoś na forum GOL słusznie zauważył, że zespoły pochodzące z Oceanii i grające ciężką muzykę mają problem z uchodzeniem za twardzieli, bo pół życia chodzą w klapkach po plaży. Ale to nie przeszkadza scenie metalcore'owej (i jej okolicom) być bardzo prężnie reprezentowanej przez grupy z Australii. Czwarta "szybka polecajka" muzyczna to zespół Thornhill - rzecz dla fanów Architects.
Trzeci zespół, który poznacie w ramach moich krótkich wpisów o fajnym, gitarowym graniu, to ekipa pochodząca z Europy. VOLA jest duńską grupą założoną w Kopenhadze 14 lat temu. Panowie mają na koncie dwie EPki i dwa pełnoprawne albumy. Wśród swoich inspiracji wymieniają: Opeth, Porcupine Tree, Ulver, Meshuggah, a nawet Massive Attack. Ja pozwolę sobie to uprościć i napisać, że VOLA jest dla fanów rodzimego Riverside.
Drugi wpis z serii "polecam Wam fajne rockowe numery bez zbędnego wchodzenia w szczegóły" koncentruje się na zespole będącym pięknym świadectwem przyjaźni. Panów jest dwóch i razem nazywają się Cleopatrick. Uprawiany przez nich gatunek muzyki to klasyczny młody rock, bez udziwnień. To granie dla fanów tego, co bez opamiętania puszcza np. Antyradio albo Eska Rock, tylko lepsze.
Po serii wpisów filmowych zapraszam na serię wpisów muzycznych. Siedzenie w domu sprzyja poszukiwaniu nowych dźwięków i temu będzie służyć ten nowy mini-cykl. Tym razem wpisy będą zdecydowanie krótsze i częstsze, a ich zadaniem będzie szybka prezentacja jednego, może dwóch, utworów danego wykonawcy. Takiego, żebyście się zainteresowali. Takiego z gatunku rock, metal, alternatywa. Bez recenzji i wchodzenia w detale. Samo mięsko.
Na start idzie zespół Dead Poets Society. Klasyczne garażowe łojenie dla fanów Royal Blood.