Legendy Polskie Allegro pod względem muzycznym
Recenzja filmu Wonder Woman - chapeau bas, DC
Hooverphonic with Orchestra - nowe aranżacje lepsze od oryginałów
13 Reasons Why - dramat nastolatki w 13 aktach
Nocny Recepcjonista - sześcioodcinkowa perełka
Po czasie - recenzja edycji rozszerzonej Batman v Superman
Z Woodkidem zaprzyjaźniłem się już lata temu - tworzy on muzykę w zasadzie niespotykaną, nietuzinkową, lecz zarazem przyjemną i wpadającą w ucho. Nie można mówić o nieprzystępności jego utworów, ponieważ są na tyle zmyślnie napisane i wykonane, że bardzo łatwo trafiają do słuchaczy. Potencjał utworów Woodkida zdaje się potwierdzać chociażby Ubisoft, wykorzystując już nie tylko Iron, ale również i The Golden Age w zwiastunach do różnych części Assassin’s Creed. Lecz dlaczego nagle sobie o tym wszystkim przypomniałem? Wiadomość z ostatniej chwili: nowa wersja Iron. I tak, jest fenomenalna.
Niedawno miałem przyjemność czytać pierwsze, niezbyt zachęcające wrażenia z seansu Belle Epoque. Serial skreśliłem z listy, bo przecież jest cała masa innych produkcji wartych zobaczenia - interesujące umiejscowienie akcji jednak nie dawało mi spokoju. Uwielbiam takie kostiumowe produkcje, nie chcąc jednak katować się serią w najlepszym wypadku średnią, rozpocząłem poszukiwania innego serialu. Dziwnym, za to niezwykle korzystnym dla mnie zbiegiem okoliczności trafiłem na Taboo, które od 17 marca jest dostępne w serwisie HBO GO. Obejrzałem więc wszystkie 8 odcinków w dwa dni i przyszedł najwyższy czas na spisanie swoich zeznań.
Na ścieżkę dźwiękową z Ori and the Blind Forest trafiłem przez przypadek, chwilę po odsłuchu muzyki towarzyszącej graczowi w Child of Light. I jedna, i druga gra dotyczy pewnej baśni, co jest zresztą bardzo łatwo wyczuwalne we wszystkich kompozycjach - na ile jestem w stanie jednak stwierdzić (bo z Ori niestety jeszcze nie miałem przyjemności się zapoznać), to muszą się one znacząco różnić. Bo choć konceptualnie te ścieżki dźwiękowe mogą być do siebie nawet podobne, to fakt faktem odstają od siebie zauważalnie, w moim przypadku zdecydowanie na korzyść Child of Light. Co więc ten OST z Ori and the Blind Forest ma nam do zaoferowania?
Gameplay filmami stoi już od długiego czasu. My, czyli autorzy, staramy się je analizować, przeżywać na nowo, a wszystkie spostrzeżenia spisywać dla czytelników - z lepszym lub gorszym rezultatem. W recenzji filmu nie da się jednak zawrzeć wszystkiego, aby przypadkiem nie zepsuć nikomu zabawy; opisy fabuły muszą być szczątkowe, a jeżeli wspomina się o jakiejś świetnej scenie lub technice, również robi się to niejako „po omacku”, aby pozwolić każdemu odkryć obraz na swój sposób. Kiedy jednak nie obawiamy się spoilerów, nagle możliwości stają się większe, o czym przekonałem się oglądając od niedawna Lessons from the Screenplay.
Oczywiście, że znam się lepiej, ale nie mam Wam za złe, że polubiliście ten serialik. Te 8 odcinków (czy to w ogóle wystarczająco miejsca na rozwinięcie fabuły, ja się pytam?) wyprodukowanych przez jakąś niszową stację telewizyjną - a nie, przepraszam, internetową - której właściciele jeszcze niedawno uważali Polskę za trzeci świat, w końcu może przynosić jakiejś-tam jakości rozrywkę, o której zapomnicie w ciągu dwóch tygodni od ostatniego seansu. To dlaczego niby mam się denerwować? No dobra, już, zobaczę, co Wy tam wszyscy widzicie w tym Stranger Things, żebym chociaż mógł pokomentować Wasze wpisy na socialmediowych tablicach. Poproszę pierwszy odcinek. Poproszę drugi. Co, jak to, już ósmy?! Jak ja mogłem tyle zwlekać?!
Tom Ford po raz drugi. Znów historia indywidualna, niezauważalna dla postronnego obserwatora; tym razem jednak nie dramat o miłości, a psychologiczny thriller trzymający w napięciu do ostatniej minuty. Piękne kadry, choć nie aż tak artystyczne, jak przy poprzednim filmie, świetnie dobrani aktorzy, cudowna muzyka, ciekawie zbudowane postaci i opowieść, w której literacka fikcja co chwilę miesza się z prawdą - panie i panowie, przed państwem Zwierzęta Nocy.
Do niedawna Toma Forda kojarzyłem tylko z prestiżową i luksusową marką ubrań. Najpierw z oprawkami, jako że te są mi potrzebne na codzień; później z osobą, która ubiera Jamesa Bonda w bardzo dopasowane i jednocześnie świetnie zaprojektowane garnitury; wreszcie, dopiero niedawno zdałem sobie sprawę, że ma on na swoim koncie również dwa filmy: Samotnego Mężczyznę oraz Zwierzęta Nocy. Na ten drugi jeszcze przyjdzie czas - poświęćmy teraz chwilę pierwszemu z wymienionych.
Ostatni, intensywny rok skutecznie poprowadził mnie przez detoks od gier komputerowych. Jak to jednak z nałogami - a szczególnie tak przyjemnymi i, o dziwo, nie-aż-tak-szkodliwymi - bywa, tak i w tym przypadku postanowiłem sobie w wolnej chwili do gier powrócić. Wielkimi krokami nadchodzi Andromeda - zanim jednak zniknę na kilka dni w okolicach premiery, wybrałem sobie mniejsze dzieło. Mniejsze, ale za to dostarczające niesamowitą ilość świetnej zabawy, satysfakcji oraz frustracji z powodu własnej głupoty.
Na czwarty sezon Sherlocka kazano fanom czekać naprawdę długo - mimo pozostawienia mocnego cliffhangera na końcu trzeciego sezonu, twórcy dali sobie sporo czasu na dopracowanie scenariusza, a aktorom na dokończenie odwleczonych zobowiązań przed kontynuacją unowocześnionej historii o najpopularniejszym detektywie świata. Oczekiwania oczywiście były ogromne; nasz serialowy głód nie został zaspokojony przez tzw. odcinek „0”, ponieważ wszyscy chcieli właściwego ciągu dalszego. Kiedy ten jednak nadszedł, bańka pękła. Czy czwarty sezon Sherlocka był zawodem?
Jestem fanem filmów Marvela. Za każdym razem, kiedy mam ochotę na wciągający seans, który jednak nie wymaga od mojego umysłu wiele pracy, decyduję się na film na podstawie któregoś z niezwykle popularnych komiksów. Marvelowe uniwersum filmowe jest cały czas poszerzane, więc nigdy nie narzekałem w tej materii na nudę, a ostatnio jego częścią stał się jeden z moich ulubionych aktorów - Benedict Cumberbatch, który podjął się przedstawienia światu nowej interpretacji Doktora Strange’a. Czy Sherlock sprawdził się również w roli chirurga-czarodzieja?
Najpiękniejsze ścieżki dźwiękowe, w moim odczuciu, często opierają się na jednym charakterystycznym motywie - nieraz w głównym utworze jest on wykonywany w przejmujący sposób na pianinie lub skrzypcach, aby później z powodzeniem zostać przeniesionym na partie orkiestry lub, po prostu, większej ilości instrumentów. Po pierwszym odsłuchu właśnie tak kojarzyłem ścieżkę dźwiękową z gry Child of Light - jako czarodziejski utwór wykonany na pianinie i później regularnie przewijający się podczas niecałej godziny muzyki. Kolejna sesja z kompozycjami pokazała mi, jak mocno się myliłem, ogólna fascynacja jednak pozostała taka sama. Czy Child of Light zasługuje na to całe muzyczne uznanie?