Kiedy o świcie 2 maja zapowiedziano, że wieczorem poznamy oficjalną zapowiedź kolejnej odsłony Call of Duty, nie spodziewałem się, że moje wcześniejsze dywagacje na temat potencjalnie prawdziwej grafiki reklamującej coś ukrywającego się pod podtytułem Infinite Warfare są prawdziwe! Po wycieku trailera, który nastąpił tuż po „zapowiedzi zapowiedzi”, firma Activision nie czekała do wyznaczonej godziny i po prostu wcześniej odkryła wszelkie karty związane z nowym CoD-em.
Overwatch budzi naprawdę wiele emocji. Blizzard zdecydowanie wie co robić, by przyciągnąć do swojej produkcji kolejnych niezdecydowanych. I nie zawdzięcza tego ani kontrowersjami (no, pomijając aferę tyłkową), ani przedziwnymi chwytami marketingowymi – oni po prostu wiedzą, jak robić gry! Ja również uważam, że to prawdziwi fachowcy, lecz ich najnowsze dzieło jakoś do mnie nie przemawia.
Po kilku plotkach i delikatnych – oraz nieco większych – przeciekach dotyczących kolejnej części Battlefield, mamy w końcu oficjalnie przedstawionego następcę „czwórki” oraz – w mniejszym stopniu – Hardline’a. To Battlefield 1, co jest dość dziwnym ruchem marketingowym – na pewno niespotykanym. Chociaż patrząc przez pryzmat tego, gdzie rozgrywać się będzie akcja gry, nazwa „jeden” pasuje do niej lepiej niż do jakiejkolwiek innej produkcji.
Infinity Warfare to podobno nowe Call of Duty, a nie – jak podejrzewano – remaster pełnej trylogii Modern Warfare. Wczoraj pojawiła się tajemnicza grafika przypominająca faktyczny element przyszłej kampanii reklamowej nowego CoD-a, chociaż uważam ją za grubszy przekręt, to zdecydowanie daje do myślenia.
Powroty starszych marek? Bezapelacyjnie Mirror’s Edge: Catalyst – było to dla mnie jedno z większych nadziei. Seria debiutująca na rynku pod skrzydłami ówczesnego giganta, Electronic Arts, w 2008 roku była czymś nowym, świeżym i dość innowacyjnym, co zauważyć musiał każdy sceptyk. Po blisko 7 latach temat powraca, wszak na czerwiec zaplanowano debiut wspomnianego Catalyst – ni to sequela, ni to prequela, ni to restartu przygód Faith. I nie tylko w temacie historii ta gra ma problem ze znalezieniem własnej tożsamości.
Kilka dni temu (2-4 kwietnia) uruchomiono zamkniętą betę najnowszego DOOM-a. Czwarta część chyba największej serii studia id Software powoli zmierza ku półkom sklepowym, wszak datę premiery ustalono na 13 maja bieżącego roku. Deweloperzy są zatem na etapie, gdzie nawet minimalne zmiany trudno wprowadzić (szczególnie w rozgrywce). Jak zatem wyglądały przedpremierowe testy trybu multiplayer oczami gościa, który nigdy nie grał w żadną część z tego cyklu? Świetnie!
Przez blisko 2 godziny tańczyłem z Platynowym Demem – kolejną próbką możliwość od studia Square Enix w temacie Final Fantasy XV. Epizod Duscae, poprzednia pokazówka FFXV, ukazał się tylko na PlayStation 4 i siłą rzeczy nie mogłem jej przetestować. Tym razem się udało! Mimo wszystko nie nawróciło mnie to na ścieżkę objawienia. Co więcej – dalej nie przekonałem się do Finali.
Sacred 3 nie przyjął się wśród graczy zbyt dobrze – średnia ocen (zarówno przez branżowe serwisy jak i zwykłych fanów) oscyluje wokół sześciu, pięciu punktów na dziesięć dostępnych. Jednak to nie on jest bohaterem dzisiejszej recenzji. Chodzi o Sacred: Citadel –sprytnego spin-offa cyklu wykreowanego przez studio Ascaron Software. Sprytnego o tyle, że zupełnie zrywa z koncepcją serii – zarówno poprzednich odsłon (hack & slash na modłę Diablo), jak i (nie)sławnej „trójki” o stylistyce typowej zręcznościówki z drobnymi elementami wspomnianego wyżej gatunku.
Risena miałem sprawdzić już naprawdę dawno – i zrobiłem to! Duchowego następcę Gothika skończyłem bodaj z pół roku temu. Skąd zatem pomysł na recenzję po tam długim okresie? Ten czas wykorzystałem na dogłębne przeanalizowanie wszelkich czynników stojących za sukcesem gry studia Piranha Bytes. No dobra, wcale tak nie było. Właśnie miałem usuwać ją z dysku, więc pomyślałem, że może warto przelać kilka słów na serwer Gameplaya.
Kiedy wydawało się, że Telltale Games nie ma ochoty na jakiekolwiek podtrzymanie zainteresowania drugim sezonem swojej interpretacji komiksu The Walking Dead, to w niespełna dwa lata po jej wydaniu deweloperzy „samograjów” zapowiedzieli The Walking Dead: Michonne – dodatek, który przybierze nieco krótszą formułę.