Punisher MAX - Powrót Mrocznego Franka - Nato - 15 listopada 2018

Punisher MAX - Powrót Mrocznego Franka


Punisher nie należy do moich ulubionych postaci. Mroczny, pozbawiony skrupułów mściciel, którego wojna i osobista tragedia sprowadziły na drogę walki z przestępczością słabo do mnie przemawia. To chyba przez to, że widzę w nim dość jednowymiarową kreację. Bez miejsca na bardziej rozbudowany portret psychologiczny. Jest niczym figura mającą stworzyć poligon dla detonacji najróżniejszej broni, agresji i innych wyładowań. Mimo wszystko sięgnąłem po MAX’a, bo to seria szeroko polecana, a poza tym mało któremu scenarzyście ufam tak, jak Garthowi Ennisowi. Oto co otrzymałem:

Punisher MAX to seria, która wyjątkowość zawdzięcza trzem zabiegom.

Po pierwsze Garth wyciąga z Franka tyle, ile to możliwe. Niektóre z jego historii wydają się oparte o model „wsadźmy go w sytuację bez wyjścia i wymyślmy jak się z niej wydostanie”. Sztandarowym przykładem niech będzie tu "Mateczka Rosja", historia w której Frank niemal samodzielnie atakuje rosyjski silos atamowy, by wyciągnąć z niego… 6-cio letnią dziewczynkę. Ciężko to nazwać misją niemożliwą. Należałoby raczej stwierdzić, że stukrotnie prostsze zadanie byłoby niemożliwe, a to jest po prostu absurd. Wiecie o co mi chodzi, Garth jedzie po bandzie, szlifuje krawędzie granic powieściowego realizmu.

Drugim, ważnym elementem serii jest stawianie na jakość, nie ilość. Podczas runu, na który składa się 60 zeszytów mamy w sumie 10 historii (cała seria ma trochę więcej, ale piję do tego co napisał Garth i co do tej pory u nas wydano). Większość z nich dotyczy tych samych bohaterów. Ennis woli wykreować zgraję mocnych, pełnokrwistych adwersarzy pokroju Człowieka z Kamienia, bądź Barrakudy, a potem dać nam od nich odetchnąć, by za chwilę znów ich ugościć. To zdecydowanie lepsza taktyka, niż skakanie z kwiatka na kwiatek, byle tylko zapełnić kroniki Marvela jak największą ilością pomyleńców. Ten zabieg gra tu fenomenalnie. W kolejne tomy wchodzimy już jako starzy bywalcy znanego nam, mrocznego uniwersum. Wiemy kogo się spodziewać, mamy emocjonalny stosunek do większości postaci. Taka lektura stoi na nieporównywalnie wyższym poziomie, niż w przypadku standardowego superbohaterskiego „kupą, mości panowie”.

Trzecim ważnym aspektem jest drugie dno. Najlepiej widać je w ostatniej, dziesiątej historii „Valley Forge, Valley Forge”. Ten poprzetykany fragmentami fikcyjnej książki o narodzinach Punishera epizod najlepiej obrazuje antywojenne przesłanie płynące z całego runu. Emocjonujące opisy wojny w Wietnamie demaskują jej bezsens i zdradę ideałów. Garth Ennis przewrotnie wobec fanów broni i jatki czyni z tej opowieści balladę przeciwko wojnie.

Nie bez przyczyny nawiązałem w podtytule do Powrotu Mrocznego Rycerza. Sądzę, że dostajemy od Gartha dokładnie to, za co pokochaliśmy najbardziej przełomową historię z Batmanem. Otrzymujemy mroczną, brutalną i bardzo prawdziwą powieść. Historię, w której fikcja, przesada czy brawura, to tylko umiejętnie wykorzystane przyprawy służące bezkompromisowemu i wyrazistemu potretowaniu prawdziwych zjawisk. W ten sposób autor ma szanszę wywrzeć na nas wrażenie. Chwyta za kołnierz, przystawia lufę do skrony i wrzeszczy: "Obudź się, kurwa! Zobacz wreszcie rzeczy jakimi są naprawdę!"

Punisher MAX to tytuł dla wytrawnego odbiorcy. Właściwie nie zaliczam go do komiksu superbohaterskiego. Poza Nickiem Fury nie ma tu innych postaci Marvela. Nic też nie wskazuje, by gdzieś w tym uniwersum funkcjonowali. To cholernie mocna lektura, w której Garth Ennis przelewa w postać Mściciela cały swój talent i zamiłowanie do około wojennych tematów. Lektura, która ma szanse zostawić solidne piętno w naszej pamięci.

Komiks dostępny na www.egmont.pl

Więcej komiksów na Instagramie: @komiksowy_pamietnik

Nato
15 listopada 2018 - 18:48