Marilyn Manson to muzyk, który najlepsze rzeczy już stworzył, ale nie ustaje w produkowaniu kolejnych albumów. Dwa główne nurty jego muzycznych wyziewów to ten bardziej metalowy, agresywny i ten zdecydowanie mniej szatański, czasem bluesowy, czasem glam-rockowy. Do pierwszego typu płyt należą te najlepsze - Antichrist Superstar i Holy Wood czy ostatnia, trochę gorsza, Heaven Upside Down. Natomiast w tym drugim nurcie jest świetne Mechanical Animals, słabe Eat Me, Drink Me, czy zacny The Pale Emperor sprzed 5 lat. Najnowsza płyta - We Are Chaos - bez żadnego wstydu pokazuje, że pozbawiony żądzy szokowania Manson znowu potrafi nagrać coś ciekawego. Szczególnie, gdy ma pomocnika.
We Are Chaos to najkrótszy album w karierze Marilyna Mansona, nagrany we współpracy z Shooterem Jenningsem, bogiem współczesnego country. Nietrudno się domyślić, że w efekcie tej kooperacji nowa płyta stoi mocno w tym drugim, mało metalowym klimacie. Oto Manson niebanalny. Manson, który przestał próbować szokować, bo przecież najbardziej szokująca i tak jest współczesna rzeczywistość, i zajął się muzyką. I bardzo dobrze!
Nowa płyta to 42 minuty, 10 utworów i dwie wyraźnie zaznaczone strony - A i B, skrojone pod winyl. Dodatkowo każda z tych stron jest lustrzanym odbiciem tej drugiej. Obie zaczynają się od najagresywniejszych utworów, które są echem muzyki nagranej na potrzeby Antichrist Superstar - szczególnie otwierający płytę Red, Black and Blue. Potem dostajemy dwa utwory skoczne, singlowe, poniekąd radiowe, ale z charakterystycznym "mansonowym" twistem. Finałem każdej ze stron są natomiast dwa numery spokojne, wręcz autorefleksyjne, ze wskazaniem na świetny Half-Way and One Step Forward prowadzony przez zacny klawiszowy motyw, w którym Manson rozlicza się ze swoim wiekiem (w tym roku skończył 51 lat) i przedostatni utwór Solve Coagula z jednym z tych tekstów, które są całkiem trafne ("I'm not special I'm just broken and I don't wanna be fixed"). Niepotrzebnych lub za długich utworów nie stwierdzono, a to była spora wada większości płyt podpisywanych marką MM.
Obecność Shootera Jenningsa mogłaby sugerować, że Manson nagra album w klimacie country. Na szczęście nic takiego nie ma miejsca - najbardziej zbliżone do tego gatunku są pierwszy singiel z słabiutkim teledyskiem, skocznym refrenem i akustyczną gitarą oraz ballada Paint You With My Love, która pod koniec robi się jednak cudnie złowieszcza, więc nie odstaje od reszty twórczości Mansona (a skojarzenia z płytą Mechanical Animals, jakie ten utwór wzbudza, są jak najbardziej pozytywne). Cała reszta to 100% Mansona w Mansonie, tyle że ciut lżejsze i pogodniejsze niż dotychczas. Dzięki temu całość brzmi świeżo, choć nie ukrywam, że przyjąłbym nieco więcej pazura, do jakiego zdążył nas przyzwyczaić pan muzyk.
Z każdym nowym albumem Mansona mam tak samo. Początkowa ekscytacja jest ogromna, bo sentyment mam ogromny i z wielką chęcią sprawdzam, co też nasz "god of fuck" zmajstrował tym razem. Pozytywne nastawienie czasem znika szybciej (Eat Me, Drink Me, The High End of Low), czasem później (Born Villain), a czasem wcale (ostatnie 2 albumy, bo klasyki pozostaną na zawsze świetne). Porządne rozliczenie z We Are Chaos przyjdzie więc pod koniec roku, gdy będę robił muzyczne podsumowanie 2020. A teraz pozwolę sobie sparafrazować kolegę, z którym dyskutowałem o nowej płycie: Manson to to taki podstarzały emo, z kiczowatymi tekstami, którego płyty nam wchodzą jak mamy dzień z wysoką tolerancją na tę jego konwencję. Tyle że u mnie ten "dzień" potrafi trwać np. trzy miesiące albo i dłużej :)
Melduję się. Recenzję przeczytałem, ale płyty przesłuchać raczej nie zamierzam :-) Gdyby jeszcze single były jakoś szczególnie zachęcające...
Ostatni raz Mansona dobrze mi się słuchało w roku 1999 w autobusie linii 122, podczas powrotu ze szkoły ;-P
No, podbiłem Ci reckę, może więcej osób zobaczy :-)
Przeczytane, a jak już przeczytałem "country" to musiałem posłuchać ;P
No i mam problem, bo country tam nie słyszałem ale to tylko dwa kawałki. Dam szanse reszcie to może coś znajdę. Na chwile obecną - Manson jak Manson.
Często sobie puszczam The Pale Emperor podczas gotowania albo sprzątania, bo mi tak pasuje. Moim zdaniem to jego najlepsze dokonanie (żeby nie było, że coś mu ujmuje moje gotowanie, Ministry leci równie często).
Też podbijam ;)
Jak kazda jego plyta - utwory wybitne + utwory wybitnie zapychajace. Jesliby wybrac pare kawalkow i dodac do kilkunastu kawalkow wybranych z poprzenich plyt, wychodzi calkiem zacna playlista (ktora zreszta mam w formacie FLAC). Nawiasem mowiac, jakis czas przed ostatnia plyta pan MM wydal singla z wlasna wersja “The End”. I tymze pozamiatal. Nie ostatnia plyta
The End zakupilem za jakies koszmarne pieniadze z niemieckiej strony z bezstratna muzyka. U mnie streaming to przewaznie “wersja demo” tego, co finalnie znajdzie sie w moim grajku
Przesłuchałem, bez szału.
Wiesz, ja się załapałem na hype związany z "Antichrist Superstar", nawet siakąś koszulkę miałem :-) Jak ta płyta wyszła, to zrobił się niezły szum wokół niej. Teledyski na pewno też miały niebagatelny wpływ na to, jak się odbierało muzykę Mansona. W każdym razie to była dobra rzecz, ale na "Dope Show" zareagowałem już tylko skrzywieniem gęby, zbyt wiele rzeczy nie spodobało mi się na tej płycie. Na horyzoncie pojawiły się inne kapele i inne gatunki, więc Manson poszedł w odstawkę.
No, ale skoro polecacie konkretne płyty MM, a w internetach pojawiają się podobne opinie, to stwierdziłem, że może warto sobie odświeżyć twórczość pana Warnera. Wybrałem dwie płyty: "Holy Wood" i "The Pale Emperor". Potrzebuję takiej "piosenkowej" odskoczni, zobaczymy jak to dziś zagra :-)
[EDIT]:
A, przypomniałem sobie o czymś. Jako fan MM (chyba mogę Cię tak nazwać), pewnie to znasz, ale i tak wrzucę, bo myślę, że te 3-minutowy fragment z serialu "The New Pope" jest całkiem zabawny (szczególnie ten obraz):
https://www.youtube.com/watch?v=4eED5SRM_n4
Papieża oczywiście oglądałem, cały serial, więc i pana MM widziałem. Zacne.
Jak po Antichrist wjechało Mechanical Animals byłem w szoku, że można zrobić tak fajną, tak inną płytę. Była, jest i będzie super. Ale jeśli chodzi o przypominanie/nadrabianie poprzednich dzieł pana Warnera, to zdecydowanie dobry wybór. Holy Wood to mój ulubiony krążek, a z "nowożytnych" Pale Emperor jest najlepszy
Zawsze mnie trochę przerażał. Jak pokazywali go w telewizji za dzieciaka, miewałem potem koszmary. Ale, jak widać, nie taki ten papież straszny.