Hej. Jak tam gracze? Gracie w jakieś ciekawe gry ostatnio? Podczas miesięcznej przerwy od publikowania W co gracie w weekend? zaliczyłem kilka ciekawych tytułów, ale nawet teraz, gdy za oknem straszny mróz i wiele osób ma serdecznie dosyć kończącego się powoli roku, w dalszym ciągu ogrywam jakieś tytuły, wymieniam się z innymi graczami wrażeniami z ulubionych gier i mam w głowie całą masę pomysłów, z których chciałbym chociaż część zrealizować.
Halo: The Master Chief Collection
Zacznę od największej kolekcji gier z serii Halo dostępnej na rynku. Chociaż większość z tych gier już kiedyś skończyłem, to uznałem, że o wiele bardziej opłaca się kupić sześć różnych części Halo niż samą czwórkę, którą zawsze chciałem sprawdzić, tym bardziej że Halo: Combat Evolved i Halo 2 występują tutaj w odświeżonych wersjach. Sami chyba rozumiecie, że nie mogłem sobie odmówić takiej przyjemności.
Strasznie zaniedbywałem tą kolekcję od jej zakupu, ale wpadłem niedawno na szatański plan i chcę ukończyć wszystkie tytuły z tej składanki do końca roku. Nie powinienem mieć z tym problemów, gdyż Halo: Reach już ukończyłem, a do końca Combat Evolved mam już raptem dwie misje.
Gdy tylko zainstalowałem kolekcję na konsoli odpaliłem najpierws jedynkę, ale po ukończeniu kilku etapów uznałem, że lepiej będzie przejść całą kolekcję w sposób chronologiczny.
Halo od Bungie to jest jednak to, co uwielbiam. Ponura historia Reach poprzedza totalnie epicką Jedynkę, która dzięki wspaniałej ścieżce dźwiękowej, skomponowanej przez Martina O’ Donnella, znów wyrywała mnie z kapci. Czasem jest mi trudno oderwać się od produkcji, która przecież stworzyła podwaliny marki Xbox niemal dwadzieścia lat temu.
W weekend nie ukończę pewnie całej kolekcji, ale postaram się jeszcze kiedyś napisać co nieco o uniwersum zabójczych pierścieni, Monitorów, Powodzi, Master Chiefów, Cortan itd.
Gears of War 3 – Bracia aż po grób
Nie mogę w to uwierzyć, że w tym roku udało mi się w końcu przejść kampanię w trójce na szalonym poziomie trudności, na cztery osoby i zaliczyć hordę na najwyższym poziomie trudności. Jeszcze kilka lat temu mówiłem znajomym, że przechodzę na gearsową emeryturę po wbiciu calaka w jedynce, co zajęło mi raptem jakieś osiem miesięcy. Stwierdziłem wtedy, że nie warto już podchodzić do tej serii na poważnie i praktycznie straciłem zainteresowanie konsolami Microsoftu.
Dzisiaj jestem jednak już innym graczem. Uważam, że jeśli coś się zaczyna, to należy to skończyć, dlatego po wbiciu calaka w Gears of War 2 walczę w końcu o ten najtrudniejszy w tej epickiej trylogii.
Do pewnych przedsięwzięć należy po prostu dorosnąć i ustalić wcześniej jakiś plan. Mój był taki, że spędzę rok na zdobyciu wszystkich brakujących onyksowych medali. Jeden medal na tydzień wystarczy. Dla wielu osób to niedorzeczny pomysł. Dla mnie jest to jednak pretekst, aby opanować w stopniu mistrzowskim wszystkie tryby grym i poznac nowych graczy. Na ten weekend zaplanowałem sesję Bestii, która chcę ukończyć ze znajomymi i mocno wierzę w to, że uda nam się zrealizować ten plan. Na chwilę obecną brakuje mi 53 onyksowych medali z 65 wymaganych. Z każdym dniem boję się, że chmura zepsuje mi cały kilkuletni progres w grze, tak jak była już zrobiła z sejwami kilku moich znajomych. Raz już sam tego doświadczyłem i omal nie postradałem z tego powodu zmysłów, ale czymże by było życie bez ryzyka? Tylko ci co ryzykują w życiu mogą walczyć o najwyższe nagrody. To nie dotyczy tylko gier wideo.
Gears of War 4 – Karcianka dla hipsterów
Wraz z porzuceniem serii Gears of War przez Epic skończyła się pewna epoka. Była to epoka wymagająca od graczy zgrania i ciągłego doskonalenia umiejętności. Gdy na rynku pojawiła się czwórka zmieniono w niej głównych bohaterów, wokół których kręci się główna oś fabularna. Nagle okazało się, że bycie COGiem jest passe. Marcus pełni od tej części rolę Boomera, Baird konstruuje jakieś roboty, a Anyę po prostu zabito, bo była chyba zbyt biała. Tym razem świat mają uratować jakieś wyrzutki, albo hipsterzy, jak kto woli.
Gdy zobaczyłem co się święci, to zwątpiłem w całą serię. W trakcie rozgrywania kampanii jednak krok po kroku zmieniało się moje nastawienie, a fabuła w pewnym momencie zatoczyła nawet ciekawe koło, ale nie chcę tutaj rozpisywać się na ten temat, bo przecież zdarzenia w tym cyklu to był przecież tylko pretekst, żeby wyżyć się na przeciwnikach za pomocą całego arsenału broni, oddanego nam do dyspozycji przez autorów
Z początku zupełnie nie podeszli mi nowi zrobotyzowani przeciwnicy, z którymi musimy się zmagać, ale z drugiej strony w czwórce pojawia się przecież nowy elektryczny karabin snajperski, EMBAR, oraz przede wszystkim przepotężna, szybkostrzelna strzelba Overkill, która z miejsca stała się jedną z moich ulubionych pukawek w całej serii.
Dużych zmian doczekał się także tryb dla wielu graczy, a w szczególności tryb Hordy. Dostępne są w nim klasy postaci. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że gra stała się przy okazji karcianką. Bez dobrych kart nie ma co nawet startować do największych wyzwań w tym trybie. Karty zdobywamy za kończenie fal od dwudziestej wzwyż oraz za pomocą waluty w grze. I tu pojawia się problem, bo karty na pierwszym poziomie są bezwartościowe. Żeby coś z nich zrobić, trzeba je zmodyfikować, najlepiej do poziomu szóstego. Tyle, że system kart w grze jest tak skonstruowany, że zrobienie nawet jednej takiej karty trwa wieki. Jest to celowy zabieg, żeby gracze płacili prawdziwymi pieniędzmi za skrzynki z kartami, które, uwaga, wcale nie zapewnią nam legendarnych kart, a dadzą jedynie większą szansę na ich uzyskanie.
Oprócz kart umiejętności do Hordy, dostępne są również skiny postaci, broni, a nawet wszelkiego rodzaju emblematy, łącznie z flagami państwowymi. Jeśli mamy ochotę, to możemy zamienić cały zestaw bohaterów z poprzednich odsłon serii w sraczkowatych cyrkowców, którzy bardziej nadawaliby się do występów we Fortnite niż do serii, której pierwsza odsłona klimatem ocierała się wręcz o horror.
Oprócz kampanii i trybu Hordy Gears of War 4 oferuje także szereg trybów rywalizacji i nawet jeśli sobie w nich za bardzo nie radzimy, to zawsze możemy dołączyć się do innych graczy i powalczyć z botami na różnych poziomach trudności. Idealna rzecz do wypróbowania broni dostępnej w grze i nauczenia się map, zanim dojdzie do prawdziwej rywalizacji z innymi graczami.
Gears 5 – Operacja nr 5
W Gears 5 co prawda nie ukończyłem jeszcze kampanii (ugrzęzłem gdzieś w połowie), ale i tak wmusiałem sprawdzić w nich tryb dla wielu graczy, gdyż dosyć niedawno wystartowała kolejna sezonowa operacja, a w niej m.in. kolejne dodatkowe mapy, z moim ukochanym Gridlockiem na czele oraz z kolejnymi postaciami, w tym m.in. z Anyą i Dizzym. Do gry dodano także klasy postaci, więc jest co robić. Operacja nr 5 uchodzi za największą aktualizację, jaka zawitała do tej pory w piątce, i tak w zasadzie gram w ostatnią numeryczną część zębatek właśnie w celu sprawdzenia nowej zawartości. Do tej pory włączałem ten tytuł głównie wtedy, gdy były weekendy z dodatkowymi mnożnikami doświadczenia, więc tym razem robię niejako wyjątek dla wspomnianych elementów dodanych do aktualizacji. Minie jeszcze sporo czasu zanim wezmę się za piątkę na poważnie.
Portal 2 – Ciągle żywa kooperacja
Jakieś dwa-trzy miesiące temu naszła mnie wielka ochota na powrót do zwariowanego świata w Portalu 2. Plan był prosty. Chciałem wyściskać paru graczy, i jeśli byłaby taka możliwość, to przejść produkcję Valve w kooperacji. Łatwo powiedzieć. Dołączyłem nawet do jakiejś sesji w tym celu, lecz w żadnym stopniu nie zbliżyło mnie to do realizacji tego założenia. Widocznie gospodarz sesji zdobył potrzebne osiągnięcie i zapomniał, że jest jej organizatorem, więc postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce i porozmawiać ze wszystkimi graczami, którzy mieli wziąć w niej udział. Chociaż odzew był niewielki, to wystarczyło porozmawiać dłużej z dwoma lub trzema osobami, aż trafił się gracz, który sam zaproponował mi wspólne przejście gry.
Trafiłem bardzo dobrze, bo mój partner nie dość, że nie miał nic przeciwko wspólnym drwinom z GLaDOS, to jeszcze dawał podpowiedzi do sekretów, z których mało zdawałem sobie sprawę wcześniej, gdy przechodziłem ten zacny tytuł kilka lat temu. Powiem więcej, wspólnym wysiłkiem udało nam się nawet pokonać czawartą serię testów bez skuchy, co jest największym wyzwaniem w całej produkcji. Dlatego też bardzo liczę na to, że w najbliższych dniach uda nam się dokończyć tryb kooperacji. Później zamierzam powrócić do singla i przejść go ostatni raz w życiu, wyciskając z tej legendarnej gry logicznej wszystkie soki. Smutno mi będzie bez tego zarozumiałego kartofla, smutno tym bardziej, że wcale nie zanosi się na to, że jeszcze kiedyś go zobaczymy, zwijając się przy tym ze śmiechu po wysłuchaniu jego niewybrednych żartów.
Middle Earth: Shadow of Mordor – Orcza Persona w świecie Tolkiena
Dosłownie kilka dni temu zakończyłem swoja przygodę z podstawką Cienia Mordoru, więc w najbliższy weekend przyjrzę się bliżej pierwszemu rozszerzeniu fabularnemu. Będą to łowy jak żadne inne dotąd. Grałem nawet przez chwilkę w ten dodatek, ale do tej pory ledwo go liznąłem. Po trofeach wiem jednak, że zyskam nowych sprzymierzeńców oraz nauczę się nowych metod uśmiercania orków. Czy można chcieć czegoś więcej? W życiu. Cień Mordoru to jedna z najlepszych produkcji osadzonych w tym wyjątkowym świecie fantasy, dlatego cieszę się, że będę miał okazję spędzić tam jeszcze więcej czasu. Strasznie długo czekałem na coś dobrego w tym temacie, dlatego zamierzam nacieszyć się kolejnymi łowieckimi eskapadami Torvina jak najdłużej.
Higurashi Rozdział 4 – Nipah
Czwarty rozdział opowiadający o przeklętej Hinamizawie cofa nas o kilka lat do wydarzeń, od których zaczyna się ta japońska i owiana zasłoną tajemniczości historia. Tym razem główną bohaterką jest pokrzepiająca wszystkich wokół Rika. Nie wiemy zbyt dużo na jej temat, poza tym, że mieszka ona w świątyni, w której odbywa się znaczna część gry i przyjaźni się z Satoko.
W przeszłości senna mieścina nie była wcale spokojnym miejscem, gdyż rząd japoński postanowił wybudować tamę, co miało w konsekwencji spowodować zalanie całej Hinamizawy. Łatwo się domyślić, że jej mieszkańcom pomysł niespecjalnie przypadł do gustu. Przez trzy rozdziały tej japońskiej powieści graficznej nie wiedzieliśmy zbyt wiele na ten temat, ponad to, że podczas trwających wtedy protestów doszło do linczu kierownika budowy, którego ciało zostało poćwiartowane na części. Nigdy jednak nie odnaleziono zleceniodawcy tego makabrycznego mordu, dlatego też bardzo liczę na to, że kolejny rozdział tej opowieści mnie nie zawiedzie i znów przyjdzie mi szukać szczęki na podłodze.
To tyle z mojej strony. Jeśli chcecie, to dorzućcie coś od siebie w komentarzach. Do następnego razu. Miłej zabawy na konsolach nowej generacji.