Witajcie gracze. W tym tygodniu chciałem napisać coś o dodatkach do Dragon Age'a: Inkwizycji oraz Ghost of Tsushimy, ale obie produkcje wciągnęły mnie tak bardzo, że zrobiłem w nich wszystko na tygodniu i zastanawiam się dopiero nad tym, co chcę dalej ogrywać. Postanowiłem wrócić do Dark Souls III oraz Lary Croft and the Guardian of Light. Po więcej informacji zapraszam do dalszej części tekstu.
Do produkcji From Software wróciłem już kolejny raz, bo marzy mi się zobaczenie dwóch kolejnych zakończeń. Chciałem też sprawdzić, czy w DSIII grają też jeszcze w ogóle jacyś gracze? Ostatnim razem nie spotkałem żadnego gracza. Tym razem zostałem jednak wezwany do pomocy napadniętemu graczowi i jako Błękitny Strażnik walczyłem z całych sił o utrzymanie go przy życiu. Po dłuższej przerwie od tego japońskiego tytułu przypominam sobie podstawy sterowania, ale i tak poczułem wielką satysfakcję po powstrzymaniu napastnika. W raptem dwie minuty przypomniało mi się to za co uwielbiam tą serię.
Wielu graczy uznaje, że największym jej atutem jest jej wysoki poziom trudności. Na mnie nie robił on nigdy zbyt wielkiego wrażenia, bo grałem w gry na NESie. Wspomnieć jednak muszę o tym, że to, co zawsze trzymało mnie przy produkcjach tego typu, to możliwość interakcji z innymi graczami. Lubię pomagać. Czyszczenie danej lokacji w towarzystwie innych graczy to przecież dobry sposób na rozeznanie się w terenie oraz na zdobycie sporej ilości dusz.
Obecnie zwiedzam sobie pierwszy dodatek, ale chyba wrócę zeń z powrotem do podstawki, bo utknąłem w nim w ślepym punkcie i nie wiem co robić dalej? Albo nie umiem znaleźć dojścia do jednego z bossów, albo udałem się do namalowanego świata zbyt wcześnie.
Lara Croft and the Guardian of Light
Do kooperacyjnych przygód Lary wracam od czasu do czasu po tym jak utknąłem na jednej czasówce w jednej z pierwszych plansz. To świątynia, w której należy ustawić wielkie kule na podestach znajdujących się na posadzce, aby otworzyć pobliską bramę. Nie robię jednak tego tak szybko jak zażyczyli sobie twórcy. Muszę się lepiej postarać, bo zbiłem już sporo czasu do wymaganych dziesięciu minut, ale wciąż jest to o sto sekund zbyt wolno.
Wszystko rozchodzi się o jak najszybsze dotarcie do kul rozsianych po całej świątyni i o jak najszybsze dostarczenie ich do miejsca docelowego, co wcale nie jest proste, gdy wokół ścigają nas przeróżni przeciwnicy. Dopiero po wielu nieudanych próbach zauważyłem, że czasem bardziej opłaca się chwycić za jedną z takich kul i rozgnieść nią adwersarzy, niż strzelać się z wrogami przez minutę.
Parę rzeczy muszę jeszcze dopracować, a wtedy na pewno uda mi się w końcu zaliczyć wymagane wyzwanie czasowe i zajmę się kolejnymi planszami.
To tyle na dziś. do następnego razu. Trzymajcie się ciepło.