Cześć. W dzisiejszym odcinku W co gracie w weekend? możecie przeczytać o FFVIIRI, DOOMie oraz o Gears of War 3. Zainteresowanych zapraszam do dalszej części tekstu.
Final Fantasy VII Remake Intergrade. Powrót zabawnej wojowniczki ninja
Po początkowych problemach z niemożnością uruchomienia peespiątkowej wersji reamke’u Final Fantasy VII, w końcu mogę poznać rozszerzenie fabularne z Yuffie. Załadowałem tylko platynowy sejw z wersji na PS4, co odblokowało platynę w wersji na PS5 w pięćdziesiąt pięć sekund, i mogłem przejść od razu do rozszerzenia Intermission.
Pamiętam jak wielu graczy narzekało na brak tego dodatku w wersji gry na PS4. Łatwo było jednak wywnioskować z działań Square Enix, że pełen remake na pewno nie wyjdzie na tym sprzęcie. Mnie to zresztą i tak nie dotyczyło, po pierwszą część remake’u pozyczyłem od kolegi. Później gra w wersji na PS4 została udostępniona w ramach abonamentu PlayStation Plus, a teraz, ostateczna, miejmy nadzieję, wersja gry z podtytułem Intergrade w wersji na PS5 wylądowała w najwyższym progu PlayStation Plus. Przynajmniej wiem, na co wydałem pieniądze. Jeśli kiedyś wyjdzie cały remake na płycie w formie jakiejś składanki, to dopiero wtedy zastanowię się nad wersją płytową odświeżonej wersji jednego z najważniejszych jrpgów w historii. Mam trochę gier z tej serii w swojej kolekcji, więc na pewno nie byłby to pierwszy, ani tym bardziej ostatni raz, gdy kupiłbym produkcję z tytułem Final Fantasy na okładce.
Wróćmy jednak do samego dodatku. Wielu graczy pewnie powie, ze to skok na kasę, wydawać dodatek fabularny do jednej trzeciej gry i zapewne gracze, którzy tak mówią mają rację, ale trzeba wiedzieć, że Yuffie w oryginalnej Siódemce nie odgrywała zbyt ważnej roli. Więcej, oryginalną Siódemkę można przecież ukończyć, nie wcielając do drużyny ani jej, ani Vincenta! Yuffie nie pojawia się nawet w outrze Final Fantasy VII, co wyraźnie wskazuje jej rolę w tym słynnym rpgu. Większość fanów Siódemki nawet o niej nie wspomina, ograniczając się do twierdzeń w stylu, że FFVII to najlepsza gra w serii, albo i w historii, spierając się przy okazji z innymi fanami na temat tego, która z dziewczyn, Aerith lub Tifa, jest lepszą partią dla Clouda.
Dlatego ja osobiście cieszę się, że autorzy popuścili cugle fantazji i stworzyli jakąś krótką historyjkę, w której fajtłapowata wojowniczka ninja z Wutai odgrywa pierwsze skrzypce. Zawsze to jakaś odmiana od sztywnej historii o zemście, w której protagonista walczy ze swoimi kompleksami, starając się odkryć prawdę o samym sobie.
Łowczyni materii to zdecydowanie jedna z najśmieszniejszych postaci w tym tytule, i nawet jej przydupas, wymyślony przez Japończyków specjalnie na rzecz tego rozszerzenia fabularnego, łapie się za głowę po kolejnym jej idiotyzmie. Może i nie jest to najlepszy dodatek, jaki ogrywałem w życiu, ale aktorka głosowa, wcielająca się w młodą pannę Kisaragi, jest genialna z tymi swoimi ‘materia-chan’, gdy wpada w szał poszukiwaczki i węszy każdy kąt w poszukiwaniu kolejnych materii. Bardzo podoba mi się to, że twórcy do miejscówek znanych z podstawki dodali kilka nowych i możemy poczuć się w nich jak prawdziwy ninja, biegając po ścianach, czy przemierzając wąskie kładki, z trudem utrzymując równowagę. W trakcie eksploracji możemy też rzucać ogromnym shurikenem Yuffie, aby rozwalić jakieś odległe skrzynki lub uderzyć w jakiś przycisk urządzenia, który otworzy nam dalszą drogę.
Nie mogę się doczekać, gdy Yuffie będzie już pełnoprawnym członkiem drużyny i okradnie nas ze wszystkich materii, a późnie, skruszona, odda nam je wszystkie, wywracając nasz ekwipunek do góry nogami. Mama nadzieję, że twórcy nie zapomną o tej scenie, oraz o tej, w której podsuwa Cloudwi do podpisania dokument, w którym on i cała nasza drużyna zrzeka się wszelkich praw do posiadanych materii na jej rzecz, po pokonaniu ostatniego bossa.
Tak, właśnie, nigdy specjalnie nie ukrywałem tego, że lubię Yuffie i za wielki plus uznaję, że w reamke’u FFVII jest jej więcej niż w oryginale.
DOOM. Piekielnie smaczna platyna
Kolejny DOOM ukończony! Udało mi się go też przy okazji splatynować, do czego były potrzebne wszystkie runy i ich upgrade’y, wszystkie lalki Doomslayera, wszystkie dzienniki, modyfikacje do broni i wykonanie związanych z nimi wyzwań mistrzowskich, wykonanie wszystkich wyzwań w grze, zdobycie wszystkich baterii argentu, potrzebnych do wzmocnienia atrybutów głównego bohatera oraz zdobycie wszystkich żetonów pertorskich, potrzebnych do zmodyfikowania w pełni naszego kombinezonu.
Po drodze pokonałem też kilku bossów i wysłałem z powrotem do Piekła setki demonów. W ubiegłym tygodniu pisałem, że strzelanina id Software z 2016r. to reboot, ale po poznaniu całej fabuły muszę dokonać pewnej korekty. Nie jest to nowy start dla starej serii gier. To kontynuacja poprzednich części, ale nie da się tego stwierdzić bez przeczytania większości dzienników ze świata gry, które w bardzo jasny sposób określają to, kim jesteśmy. Kolejna część DOOMa nie ma numerka w tytule i to jest bardzo mylące. Przy tytule winna widnieć liczba cztery, ale z jakiegoś powodu się tam nie znalazła.
Nie warto jednak dalej drążyć tego tematu. Faktem pozostaje to, że jest to moja czwarta ukończona gra z tej serii. Mogę do tego dodać, że jest również kolejną, którą będę wspominał kiedyś z wielkim sentymentem.
Splatynowanie DOOMa nie jest jednak końcem moich przygód z tym tytułem. Tak jak wspominałem w poprzednim odcinku niniejszego cyklu zamierzam dalej walczyć o ósmy prestiż w trybie wieloosobowym, aby odblokować dwa elementy pancerza, wymagane do dwóch ostatnich trofeów sieciowych.
Bawię się także od wczoraj w trybie zręcznościowym kampanii, który bardzo przypomina mi tryb Mercenaries z Resident Evil 4. Nie jest to może gra na czas, ale zdecydowanie należy się w nim spieszyć, jeśli marzymy o zrobieniu złotego wyniku w ogrywanej przez nas planszy. Pomogą nam w tym granaty, miny oraz relikwie, dzięki którym możemy znacząco podnieść mnożnik wyniku, co w dalej kolejności wpływa na naszą ocenę za misję. Jeśli uda mi się zdobyć złoto w jednej z nich, to później postaram się zdobyć wszystkie możliwe medale w kolejnej z nich i w ten sposób trzeci już mój calak w serii DOOM stanie się faktem.
Taki jest przynajmniej plan na dwa najbliższe tygodnie. Chciałbym się z nim szybko uporać, bo gier, które chodzą mi obecnie po głowie mam multum.
Gears of War 3. Szarańcza nadziewana na rożen
Nie mogę uwierzyć w to jak blisko jestem zakończenia swoich wieloletnich perypetii związanych z ostatnią epicką odsłoną serii Gears of War. Znamy się od niemal jedenastu lat. Ciężko zliczyć to, z jak wieloma graczami bawiłem się wspólnie przez ten czas przy tej produkcji. Z wypiekami na twarzy towarzyliśmy Marcusowi Fenixowi i jego paczce, która rzuciła wyzwanie całej Szarańczy, z królową Myrrą na czele.
Gdy wiele lat temu pierwszy raz wspominałem na łamach W co gracie w weekend? o tym tytule, to cieszył mnie sam fakt, że razem z kolegami możemy zaprezentować innym graczom jak fajnie gra się w czteroosobowej koperacji ze znajomymi. W dodatku RAAM’s Shadow można to było nawet robić po drugiej stronie konfliktu! To był czad. Od tego czasu minęły wieki. Chociaż nieraz pisałem o przejściu na gearsową emeryturę, koniec końców inni maniacy zębatych trybów wojny znów wciągnęli mnie w sidła tego uniwersum. Od czasu do czasu wspominałem też nieśmiało o chęci zdobycia osiągnięcia Na Poważnie 3.0. Pisałem wtedy, że trzeba na to kilku lat. Później przebąkiwałem coś, że sprawa jest do zamknięcia w dwa. Spotkałęm wielu graczy bijących się o to osiągnięcie. Wielu z nich mi pomogło i podsuwało cenne rady, gdy pracowałem nad pierwszymi onyksowymi medalami. Z kilkunastu medali nagle zrobiło się czterdzieści, a teraz do szczęścia brakuje mi już tylko siedmiu.
Potrzebuję rozegrać jeszcze 1549 meczów w trybie Deathmatchu Drużynowego i mam z głowy wszystkie tryby gry w Gears of War 3. Jeszcze na początku tego roku, to ostatnie wydawało mi się czymś niepojętym, ale gdy zacząłem zostawiać konsolę na noc, to wszystko zaczęło się układać. Przyjąłem też za założenie, że jeśli zabiję przeciwników minimum 200 razy dziennie, to jestem w stanie zdobyć każdy onyksowy medal za daną broń w ciągu miesiąca. Z wszystkich broni, nad którymi siedziałem przez ostatni rok zostało mi już tylko zastrzelić/nadziać na bagnet 5328 razy z Retro-lacncera i rozwalić na kawałki 4515 wrogów za pomocą Obrzyna. A zatem do calaka w trzeciej odsłonie Gears of War 3 brakuje mi już łącznie jedynie 9843zabójstw, co przy obecnym tempie gry jestem w stanie zrobić w ciągu czterdziestu dziewięciu dni.
Jeśli zdobędę onyksowy medal za alternatywnego Lancera, to przy okazji zdobędę także onyksowy medal za karabiny i za wszystkie bronie startowe. Do medalu za zdobycie trzech tysięcy wstęg za ostatniego żywego w meczu brakuje mi 1225 wstęg, co jest jak najbardziej do ogarnięcia w tym samym czasie.
Powoli zaczyna otaczać mnie euforia. Jeszcze trochę, a wykonam chyba najbardziej porąbaną akcję na Xbox Live w moim życiu. Niezmiernie cieszę się, że jestem już na etapie, kiedy odliczam ostatnie dni do realizacji tego przedsięwzięcia.
To tyle z mojej strony. Do następnego razu.