Recenzja Uncharted: Drake's Fortune - W drodze po złoto - Rasgul - 10 sierpnia 2012

Recenzja Uncharted: Drake's Fortune - W drodze po złoto

Rasgul ocenia: Uncharted: Drake's Fortune
89

Od niedawna stałem się szczęśliwym posiadaczem PS3 i jestem z tego cholernie dumny. Kiedy wiedziałem, że do mojego salonu w najbliższym czasie przyjedzie „czarnulka”, od razu pomyślałem o wszystkich dostępnych grach ekskluzywnych zarówno dla PlayStation 3, jak i tych wydanych wyłącznie z myślą o konsolach. Przez oczy przeleciało mi mnóstwo tytułów, a między nimi szybko znalazła się seria Uncharted. Pierwsza część o podtytule „Drake’s Fortune” niezwłocznie wylądowała w moich łapkach. Magiczny krążek Blu-ray, po otwarciu pudełka, dosłownie sam wylądował w stacji mojej nowej maszynki. To już musiało o czymś świadczyć.

Co by się stało, gdyby do jednej gry upchnąć elementy z Prince of Persia, Tomb Raidera, Gears of War, a wszystko to posypać klimatem przygód pana Indiana Jones? Czy wyszłaby niezdrowa mieszanka na widok której zbiera nam się na wymioty? Nie, jeśli wszystko to miesza studio Naughty Dog, które od dawna jest powiązane z firmą Sony i na trzecie już z rzędu stacjonarne PlayStation, postanowiło wypuścić w plener ich nowe dziecko, czyli Uncharted. Produkt, który do dziś udowadnia, że grafika na konsolach potrafi trzymać poziom, a gry i filmy lubią iść w parze.

W drodze do El Dorado

Fabuła Uncharted nie należy do jakiś przesadnie skomplikowanych, ale jest iście filmowa, przez co nie mogłem oderwać się od ekranu telewizora. Cały czas coś się dzieje, zdarzają się mniejsze lub większe zwroty akcji (które łatwiej lub trudniej przewidzieć), a naszemu protagoniście nigdy nie powodzi się najlepiej. Naughty Dog rzuca mu pod nogi kłody, które Nathan ze swoim dziarskim uśmieszkiem przeskakuje i robi to z brakiem gracji, ale bardzo dużą ilością sprytu. Cholernie pokochałem głównego bohatera, a to zdarza mi się strasznie rzadko. Nate po prostu oczarował mnie swoim charakterkiem, który jest niemalże identyczny, jak większości znanych nam poszukiwaczy przygód. Wiecznie optymistyczny, rzucający docinkami na lewo i prawo, ale też nierzadko tchórzliwy. Ciężko go opisać, ale niewątpliwie dzieli sporo cech z takim Indiana Jonesem. Nathane’a Drake’a poznajemy w triumfalnym dla niego momencie, kiedy to udaje mu się znaleźć trumnę swojego przodka – Sir Francise’a Drake’a, która została porzucana gdzieś na wodach szerokiego oceanu. Towarzyszy mu dziennikarka Elena, ta zaś nagrywa wszystko co popadnie, by potem opchnąć to biednym widzom w swoim telewizyjnym show. Oboje spodziewają się, że w środku znajdą jakiś skarb, a spotykają tam jedynie skrzynkę z prywatnym dziennikiem jednego z Drake’ów, który to rzekomo wskazuje drogę do El Dorado. Nate daje cynk swojemu współpracownikowi –Sullivanowi i odtąd w zasadzie zaczyna się prawdziwa przygoda po złoto, wypchana różnymi atrakcjami – nieraz miłymi, a częściej tymi najgorszymi. Wyprawę tej trójki ogląda się po prostu znakomicie, niczym porządny, przygodowy film akcji. Każdy przerywnik wnosi coś ciekawego do fabuły, a jeśli nie, to pozostawia nas z uśmiechem na ustach po kolejnej ciętej ripoście któregoś z bohaterów. Jak dla mnie opowiedziana tutaj historia, to zdecydowanie spory plus, bo po prostu jest niesamowicie przyjemna i łatwa w odbiorze, a do tego pozostawia bardzo miły posmak po jej ukończeniu.

Pif-paf, klejenie się do ściany, pif-paf, klejenie do ściany, pif-paf

Rozgrywkę w Uncharted można by podzielić na dwa elementy: eksploracja przeplatana platformingiem i momenty w których dochodzi do strzelanin. Oba mają sporo rzeczy zaczerpniętych z różnych gier, dlatego ciężko szukać jakiś innowacji, czy innych rewolucji, aczkolwiek wszystkie skopiowane pomysły są tak ze sobą wspaniale połączone i w miarę dobrze wykonane, także nie ma na co zbytnio narzekać (no może oprócz tego cholernego sterowania, ale o tym później). Nathan zwinnie przemyka z krawędzi na krawędź, ale też świetnie posługuje się bronią palną. Do tego ma całkiem dobry łeb do różnych zagadek, albo do obmyślania sposobów na przechytrzenie swojego oponenta zarówno w walce, jak i pod presją bycia zabitym. Co do zabijania, to naszego przebiegłego protagonistę nie dotykają żadne wyrzuty sumienia, kiedy to odbiera życie kolejnemu człowiekowi. W końcu uparcie brnie do swojego celu (choć są momenty zwątpienia) i chce za wszelką cenę przetrwać, a tutaj pomaga mu przede wszystkim arsenał broni jakim się posługuje oraz umiejętność „przyklejania się” do osłon, rodem z Gears of War. Większość strzelanin przebiega zgodnie z tradycją wszystkich gier akcji TPP (kamera postawiona za plecami bohatera) - rzucamy się pod jakąś ścianę, czekamy na moment, strzelamy i raz na ruski rok zmieniamy pozycję. Oczywiście łatwo nie jest, bo przeciwnicy, którzy z pozoru wyglądają na idiotów (rzadko kryją się za wszelakimi obiektami, a do tego nieraz sami wbiegają pod celownik), okazują się godnymi oponentami. W grupie starają się nas flankować, a gdy za długo siedzimy za osłoną, rzucają pod nasze nogi granat, jeśli zaś skończy nam się amunicja i usłyszą charakterystyczne cyknięcie, to zaczynają nas śmiało szturmować. Sporo walk na poziomie Hard było dla mnie wyzwaniem. Wiecznie musiałem się rozglądać dookoła i mieć się na uwadze, bo każdy błąd często równał się wczytywaniem ostatniego zapisu. Pomimo, że potyczki powtarzają schematy, to i tak są ciekawe, a to przez sztuczną inteligencję, która wiecznie coś kombinuje, a to zdecydowanie zaliczam do plusów.

Z płotu na płot

Poza strzelaninami spędzimy również mnóstwo czasu na eksploracji różnych pomieszczeń i rozwiązywaniu zagadek. Oba elementy miło urozmaicają rozgrywkę, sprawiając, że nie odczuwamy dużego znużenia, czy innej monotonii. Do przeskakiwania pomiędzy ścianami potrzeba nam tylko gałki analogowej, jednego przycisku i bystrego oka, bo niektóre krawędzie cholernie ciężko zauważyć i przez to często spadałem, choć w trakcie lotu odmawiałem zdrowaśki, to nie miało to jednak sensu, bo większość upadków kończyło się zgonem. Jeśli zaś chodzi o zagadki logiczne, to są one nieziemsko proste. Przy każdej wystarczy użyć dzienniczka, który znaleźliśmy w trumnie Francise’a Drake’a i po połowie minuty wpadamy na proste rozwiązanie, jednak jeżeli lekko się zawiesimy i nie będziemy wiedzieli co robić, to system podpowiedzi służy pomocą, ale kiedy nawet z tym nie możecie rozwiązać zagadki... lepiej idźcie sobie grać w kolejne Call of Duty.

Look! I’ve found some gold! Woo-hoo!

Fani wszelakiego zbieractwa również powinni być zadowoleni, ponieważ twórcy udostępnili 60 sprytnie ukrytych skarbów, które aż proszą się o ich znalezienie. Wystarczy dobrze się rozejrzeć i zobaczyć charakterystyczne błyszczenie czegoś, co tylko czeka w gąszczu trawy, żeby je złapać oraz dodać do swojej kolekcji. Grając na poziomie trudności Hard i zwiedzając większość lokacji co do cala, udało mi się zebrać jedynie połowę tychże błyskotek, także wszelakich zbieraczy czeka niesamowita radocha. A co nas powinno motywować do szukania jakiegoś małego dziadostwa? Rzecz jasna osiągnięcia, które zostały zaimplementowane w grze, ponieważ trofea na PS3 były wtedy opcjonalne, także większość twórców po prostu ich nie dodawało oraz możliwość odblokowania mniejszych lub większych oszustw lub różnych galerii. Same achievmenty nie są jakieś szczególnie trudne do odblokowania (oprócz ukończenia gry na czwartym poziomie trudności i odnalezienia wszystkich skarbów), ale fani wbijania platyn mają kolejny, smakowity kąsek do zgryzienia.

Ballada o sterowaniu i latających padach

W Uncharted: Drake’s Fortune jest wiele elementów do których mógłbym przyczepić się na siłę, ale są też takie, które po prostu zostały spieprzone. Do tej kategorii należy sterowanie. Moje pierwsze wrażenie co do tego aspektu było całkowicie złudne. Myślałem, że mam do czynienia z intuicyjnym systemem, który został przypisany do klawiszów na padzie tak, żeby nie było problemów i każdy mógł się połapać, gdzie co jest. Rzeczywiście tak jest, ale dopiero w późniejszych fragmentach gry wychodzą PEWNE mankamenty. Ilekroć zdarzało mi się, że wskazywałem Nathanowi, żeby przeskoczył na daną krawędź, co i tak mu nie wychodziło, bo system odebrał mój prawidłowy ruch gałką (albo mnie trollował) jako samobójczy skok w drugą stronę. Rozumiem, żeby taki błąd wystąpił raz, albo dwa, ale nie przez większość etapów platformowych! Do tego dochodzi również pewna perełka, czyli system krycia się za osłonami. Jak już zapewne wcześniej napomknąłem na poziomie trudności Hard, strzelaniny są całkiem wymagające. A to trzeba być uważnym, a to elastycznie przemykać pomiędzy osłonami, a to strzelać w odpowiednim momencie, jednak kiedy przeciwników zaczyna robić się całkiem sporo, to nie wiem czy nasz protagonista sam prosi się o postrzał, czy po prostu gra znowu świruje. Naciskam, żeby Nathan „przykleił się” do tej pieprzonej, przewróconej kolumny, podczas gdy ten szaleniec robi to… ale z drugiej strony, co nie kończy się zbyt ciekawie (szary ekran i magiczna teleportacja do zapisanego stanu rozgrywki). Również przeszkadza mi często jego nadmierna chęć do trzymania się tych osłon. Kółko na padzie służy jednocześnie do robienia uników poprzez nakur… tworzenie salt, ale jednocześnie do chowania się za jakimś elementem otoczenia, w celu schronienia się przed ostrzałem. Parę razy mi się trafiło, że granat leciał w moją stronę, ja klikałem odpowiedni przycisk, Nathan robił skok w bok i „przyklejał się”, choć cholernie tego nie chciałem. Zaraz w mojego dżentelmena, którym steruję, szła salwa pocisków i albo ledwo uchodziłem z życiem, albo zaczynałem się z nim żegnać. Zdecydowanie niedopracowany został również system odpowiedzialny za walkę wręcz, toteż bliższych starć starałem się unikać. Przydarzyło mi się wielokrotnie ta sytuacja, kiedy podbiegłem do przeciwnika, wklepałem kombinację jaką trzeba było, a Nate... uderzył przecwinika tylko raz i sam niemiłosiernie dostał po gębie. Okazało się, że żeby prawidłowo wykonać tą serię ciosów, trzeba naciskać tą samą sentencję z dobre trzy razy, żeby zauważyć jakąś reakcję. Co to ma być? Może na takim Normalu, czy Easy nie będziecie mieć co do tego pretensji, ale jeśli gracie na Hard i wymagacie perfekcji w sterowaniu, żeby wasz plan idealnie przeszedł do świata wirtualnego, to nie ma miejsca na coś takiego jak głupie błędy. Miejmy nadzieję, że ktoś to dostrzegł i Naughty Dog poprawiło ten element w następnych częściach serii.

Zatkao kakao

Grafika jest jedną z rzeczy, którą w Uncharted po prostu kocham. Dopieszczona w każdym calu. Tekstury są cudowne, woda jest piękna, animacje oraz modele postaci wyglądają niesamowicie naturalnie, a przerywniki filmowe (są generowane na silniku gry, jeśli mnie mój móżdżek nie myli) również należą do jednego z cudów. Projektant lokacji powinien dostać znaczącą premię, bo odwalił kawał dobrej roboty. Większość czasu poruszamy się po dżungli i różnych ruinach, co jest może lekko monotonne, ale jeśli miałbym biegać po TAKICH pozostałościach po naszych przodkach, to jestem za. Niektóre widoki zapierają dech w piersiach, a nasze oczy dostają orgazmu (nie wiem czemu upycham te słowo tyle razy w różnych tekstach). Do tego jeszcze dochodzi świetne audio - od muzyki, po dźwięki puszczy. Skomponowane nuty nadają bardzo dużo klimatu, dialogi czytane przez aktorów (wersja angielska) są wypowiadane bardzo naturalnie, zaś głosy są świetnie dopasowane, a na koniec pozostaje również szum drzew oraz odgłosy wytwarzane przez różne ptaszyska. Jedyne problemy jakie napotkałem, to problemy natury technicznej. Fakt, że wyciśnięto tutaj z PlayStation 3 sporo soków, toteż tekstury mają problem z odpowiednio szybkim doczytywaniem się, ale również dochodzi nierzadko do spadków płynności, a nawet zawieszania się konsoli. Może to wynikać z małej ilości zaimplementowanej pamięci RAM, albo po prostu złej optymalizacji. Nie mam pojęcia, aczkolwiek grafika zasługuje na ogromny plus, zaś nieraz pojawiające się mankamenty na mały minusik, mało liczący się do ogólnej oceny.

Happy Ending

Pierwsza część serii Uncharted, pomimo tego, że od jej premiery minęło już prawie 5 lat, to i tak trzyma bardzo wysoki poziom. Dostrzegłem się paru wad, aczkolwiek nie przeszkodziło mi to w świetnej zabawie i ciężko będzie mi zapomnieć ową przygodę po skarb El Dorado, która niestety trwała troszkę za krótko. Dla większości posiadaczy PS3, jest to po prostu must have i ten produkt powinien stać na waszej półce, zwłaszcza, że jego cena obecnie trzyma się 60zł. Życzę miłej wyprawy, a ja zacieram rączki na część drugą.

Plusy
+ przyjemnie urozmaicona i płynna rozgrywka
+ fabuła, postacie oraz główny bohater
+ filmowość i duża dawka akcji
+ niesamowita grafika i audio
+ całkiem dobre AI

Minusy
- przeklęte sterowanie
- małe problemy techniczne
- zbyt proste zagadki logiczne
- troszkę za krótka

Ocena:  89/100

Nie zgadzacie się z oceną? Macie jakieś inne opinie co do tej gry? Podobał się tekst? Napiszcie o wszystkim w komentarzach! Zapraszam do dyskusji!

Jeśli chcecie wiedzieć co na bieżąco dzieje się u Rasgula, to zapraszam do odwiedzania mojego twittera! Coś na pewno na nim znajdziecie. 

Rasgul
10 sierpnia 2012 - 12:07