Gry to nieograniczone medium pełne różnorodności i czegoś, co wyróżnia je na tle innych rozrywek: interaktywności. Czy dawniejsze gry były lepsze od współczesnych? Pod paroma względami – owszem. Czy były gorsze? Trudno jednogłośnie stwierdzić, z pewnością były jednak inne. Tym samym przyglądam się tytułom z lat mojego dzieciństwa, które darzę największym sentymentem. A w części pierwszej przeniesiemy się do czasów starożytnych!
Pradawne dzieje starożytnych cywilizacji
Kiedy pod koniec ’97 roku, w czasach szarych okienek dostałem swojego pierwszego peceta, byłem najkrócej mówiąc zaskoczony grami na tą platformę. Przesiadając się z kultowego „Pegasusa” dokonałem zmiany podobnej, jak Polacy po przesiadce z aut FSO na zachodnie samochody: z jednej strony masa miłych wspomnień, z drugiej – nowa jakość. Taką jakością było Age of Empires: gra wybitna pod każdym względem, wspaniała strategia czasu rzeczywistego… a przy okazji kawał historii.
To właśnie ten tytuł sprawił, że zacząłem na poważnie interesować się historią Kartaginy czy starożytnego Rzymu. Age of Empires to gra wyjątkowa pod wieloma względami, ale na pierwszy rzut oka wysuwają się trzy zasadnicze elementy: grywalność, oprawa wizualna i udźwiękowienie. Charakterystyczna dwuwymiarowa grafika w rzucie izometrycznym przywodzi na myśl wiele kultowych produkcji, w tym legendy cRPG czy popularne strategie. To właśnie dwa wymiary urzekły mnie w opisywanej produkcji, a dodanie trzeciego w Age of Empires III czy choćby spin-offie serii, Age of Mythology, odebrało swoistego „ducha” marce i nie sprawiło, że tak ochoczo „pocinałem” w kolejne misje kampanii.
Znany powszechnie RTS na stałe wpisał się do kanonu gatunku, choć obecnie zepchnięty jest na boczny tor – co bardzo prawdopodobne - z powodu przyjęcia modelu F2P dla serii AoE, przez nowopowstałą na gruzach Ensemble Studios firmę Robot Entertainment. W mojej pamięci Age of Empires pozostanie jednak na zawsze, bo miał to, co każdy ówczesny gracz chciał: wspaniałą kampanię dla pojedynczego gracza (bez bohaterów i „epickiej” fabuły!), ogromne pokłady grywalności, co zawdzięcza m.in. aż szesnastu (!) ciwilizacjom czy epokom (tego nie miał chyba żaden dotychczasowy RTS), miłe dla ucha dźwięki w sympatycznym formacie MIDI czy zaawansowany edytor map.
Skoro jesteśmy przy edytorze, oferował on naprawdę duże możliwości jak na ówczesne czasy. Gracz do dyspozycji miał szereg narzędzi, za pomocą których stworzyć mógł tak „zwyczajne” mapy do potyczek multiplayerowych, jak i całe kampanie. I właśnie to jest największa zaleta tej gry: przejście kampanii to dopiero początek. Do dziś pamiętam zresztą, jak zgrywałem tworzone całymi godzinami misje na szalenie swego czasu popularne dyskietki 3,5” (warto dodać, że również niesamowicie awaryjne) i dzieliłem się nimi ze znajomymi. Tworzenie własnej historii, czy wertowanie książek historycznych w celu „przelania” słów na edytor map? Jedynym ograniczeniem była wyobraźnia i właśnie to jest niebywale piękne.
Atlantyda – historia prawdziwa
Kolejnym bardzomiło przeze mnie wspominanym tytułem jest Atlantis: The Lost Tales. To przygodówka autorstwa Cryo Interactive, dziś developera w zasadzie martwego, a znanego głównie z serii Atlantis właśnie czy przygodówki Dune na podstawie słynnej powieści Franka Herberta "Dune". W Atlantis: The Lost Tales przyjdzie nam pokierować Sethem, z pozoru zwyczajnym człowiekiem, ale jak się później okaże, od niego w dużej mierze zależeć będzie los Atlantydy. Co mnie w tej grze rzekło, to przede wszystkim niesamowita aura tajemniczości i magii, jaką otoczona jest legenda starożytnego, zaginionego miasta. Technologia, na jakiej oparta jest gra robiła swego czasu niezłe wrażenie, a widoki były naprawdę przyjemne dla zmysłów. Oczywiście do ideału grze było daleko, bo raz, że animacje nie pozwalały na przesadny realizm (dziś wygląda to co najmniej śmiesznie), a dwa, postacie były niestety „zamrożone” w ruchu, i poruszały się jedynie podczas rozmowy. Wtedy nikt jednak nie narzekał na ograniczenia techniczne: to była nowość, a sama gra robiła wrażenie.
Zasadniczym elementem gry są zagadki, a te potrafiły napsuć nerwów. Niektóre z nich spowodowały, że zaprzestałem gry na kilka tygodni, aż w końcu fartem chyba udało mi się dojść do rozwiązania. Nie da się ukryć, że twórcy łamigłówek naprawdę wysilili głowy i stworzyli coś, przy czym najnowszy Uncharted jest po prostu cienki (nie odejmując świetności grze Naughty Dog). Na specjalną uwagę zasługuje także level design, ukazujący wszystkie strony w pełni niezależnego, starożytnego miasta. W czasie podróży odwiedzimy jednak coś więcej, niż tylko mury Atlantydy: podziemia, pałace, a nawet lodowaty, oddalony Spitsbergen.
Atlantis: The Lost Tales to – mimo mojej ogólnej niechęci do przygodówek – gra niezwykła. W zasadzie jedyna opowiada w tak ciekawy sposób to, co działo się na tajemniczej wyspie, a przy okazji nie nuży, choć należy mieć na uwadze, że nie jest to tytuł przesadnie popularny. Cryo Interactive powrócił do tematu jeszcze wiele razy, przy okazji kolejnych dwóch części Atlantis, ale starym zwyczajem należy powiedzieć „to już nie to samo”. Bo co to za Atlantis bez Atlantydy?
Gdyby mnie zapytać, czy wracam do wspomnianych tytułów, odpowiedziałbym niejednoznacznie: owszem, ale głównie myślami. Nie da się ukryć, że na obu produkcjach czas wyraźnie zaznaczył swą obecność, choć z drugiej strony, gdyby poprawić kwestie techniczne – kto wie, czy nie zagrałbym w jakiś solidnie skonstruowany remake, przystosowany do dzisiejszego odbiorcy? Tymczasem chętnie informuję, że kolejne teksty z cyklu powinny ukazywać się co dwa tygodnie. A w kolejnym – najbardziej soczyste shootery z lat 90-tych!
[UPDATE]
Ponieważ kolidowało to z wpisami innego użytkownika, zmieniłem tytuł serii (a także jego założenia).