Minione dwanaście miesięcy upłynęło mi znowu na ogrywaniu większych lub mniejszych hitów z PlayStation 2. Odrobina samozaparcia pozwoliła tez odkurzyć PSP, na którym znalazło się kilka perełek. Sporo czasu pożarła FIFA12, której rolę potem przejął Football Manager 13. Spośród kilkunastu ogranych tytułów, które zapisały się szczególnie w mojej pamięci? Wzorem artykułu z zeszłego roku, pora na „Moje Najki 2012”. Tym razem z udziałem gościa specjalnego, przedstawicielki płci pięknej oraz dwiema dodatkowymi kategoriami, które nie są związane z grami.
Najlepszy moment w multiplayerze zapewniło: Zen Pinball
Wirtualny pinball ma swoje grono fanów, ale na pewno nie cieszy się taką popularnością jak wiele innych gatunków gier. To jednak właśnie na pozór proste odbijanie piłeczki stało się areną najzabawniejszej rywalizacji wieloosobowej w minionym roku. Dzięki opcji gry na podzielonym ekranie rywalizacja na stole „Avengersów” w Zen Pinball nabrała nowego wymiaru i stała się źródłem niesamowitych emocji i salw śmiechu. Jeśli będziecie mieli kiedyś okazję zagrać w Zen Pinball na podzielonym ekranie to nawet się nie zastanawiajcie. Odpalanie specjali i walka o to, kto pierwszy osiągnie dziesięć milionów punktów jest źródłem emocji porównywalnych do tych towarzyszących finałowi olimpijskiego biegu na 100 metrów. Honorowe wyróżnienie przyznaję zmaganiom w Red Card Soccer, które okazało się świetnym rozwiązaniem podczas wizyty znajomych. Superstrzały wciąż są w cenie, niezmiennie od legendarnego Goal!3.
Największe rozczarowanie to: Pursuit Force
Tytuł najgorszej gry, którą przyszło mi ogrywać przypada jednej z pierwszych pozycji wydanych na PSP. Zepsuta wersja wypuszczona na Stary Kontynent wywołała tylko najgorsze emocje i stała się źródłem sporej frustracji. Konieczność ciągłego powtarzania tych samych fragmentów zabiła frajdę, jaka płynie ze skakania po dachach samochodów i pędzenia na złamanie karku. Doskonałe potwierdzenie dla tezy, że poziom trudności potrafi zabić grę.
Największe obawy przed zagraniem w: XIII
Strzelanina na konsole sprzed kilku lat, która nie miała automatycznie odnawiającego się zdrowia mogła okazać się sporym wyzwaniem. Na szczęście Ubisoft dopracował swój hit i po latach wciąż można skupić się na poznawaniu intrygującej historii, podziwianiu komiksowej grafiki i czerpaniu radości ze strzelania bez obawy, że odbiór zepsuje niedokładnie sterowanie czy fatalna sztuczna inteligencja. Po kilkunastu godzinach dobrej zabawy polecam z czystym sumieniem. Fabuła to majstersztyk, a oprawa do dzisiaj jest niepowtarzalna.
Najbardziej nagryzione zębem czasu zostało: State of Emergency
Devil May Cry obronił się przed zakusami czasu systemem walki, a Shox udowodnił, że zręcznościowy model jazdy potrafi przykryć braki w grafice czy projektach tras. State of Emergency żadnego z takich asów w rękawie nie miało. Kiedyś zasłaniało się kontrowersyjną tematyką i przerysowaną brutalnością, a dzisiaj po prostu razi prostotą, brakiem pomysłów i powtarzalnością zadań. Może i przed laty było śmiesznie (?) bić przechodniów pałką i strzelać do ochroniarzy z obrzyna. Teraz jednak wszystko to wydaje się jakieś takie miałkie i bez polotu.
Kiedyś ograłem, ale wróciłbym do: Resident Evil 4
Od kilku miesięcy z półki zerka na mnie Resident Evil 4 i kusi, aby raz jeszcze poznać historię Leona i postrzelać sobie do zainfekowanych wirusem mnichów i wieśniaków. Czas jednak na to nie pozwala, ale niewykluczone, że w końcu zamiast zagrać w coś nowego zdecyduję się raz jeszcze poświęcić kilka godzin dziełu Capcom. Może np. gdy przyjdzie mi zagrać w kilka średnich tytułów i będę potrzebował „hitu” dla odzyskania równowagi?
Zagrałbym w: RTS i NBA/NHL
Kolejny raz zabrakło czasu, a i nie pojawiła się na horyzoncie możliwość, aby po latach wrócić na parkiety NBA lub lodowiska NHL. A chciałoby się doznać szoku, bo od czasu mojej ostatniej wizyty na tych sportowych arenach minęła już dekada i zmieniło się więcej niż pewnie mógłbym się spodziewać. W ostatnich tygodniach kusi mnie też zdobycie jakiegoś klasycznego RTS-a, a wizyta u znajomego, który zachwycał się właśnie odświeżanym Red Alert 2 tylko zaostrzyła apetyt.
Najtrudniejszy boss: Belias The Gigas (Final Fantasy Tactics: War of the Lions)
Demon, który jako jedyny w minionym roku zatrzymał moje postępy na kilka dni. Wywalczenie zwycięstwa nie było łatwe i wymagało kilku podejść oraz kilkudziesięciu minut kombinowania nad taktyką. Emocjonująca walka w katakumbach skończyła się też jedną ofiarą śmiertelną. To właśnie ten przeciwnik jako jedyny pozbawił trwale życia jedną z moich postaci w grze, co było w tamtym momencie bolesną stratą i wydarzeniem, które musiało zapisać się w pamięci. Nie pamiętam nawet kiedy ostatni raz ktoś trwale uśmiercił mi towarzysza w grze, a Belias nie miał z tym problemu.
Najdłużej ogrywana produkcja to: FIFA 12
Rok zacząłem z trybem kariery w nowej odsłonie słynnej sportówki EA Sports i kontynuowałem swoją przygodę w Chateauroux do września. Nie były to regularne spotkania, ale żaden inny tytuł po zsumowaniu czasu na pewno nie osiągnąłby podobnego wyniku. Wzorem młodych lat, znowu wygrała więc piłka nożna, której ulec musiały choćby rozbudowane RPG-i (ponad 53 godziny w FFT). Na pewno jednak nie żałuję tych tygodni dobrej zabawy i do końca życia będę pamiętał Borvena, mistrzostwo Francji i fantastyczne potyczki w finałach krajowego pucharu, które zresztą też mogliście śledzić w cyklu "Moja kariera w FIFA12".
Niezrealizowany plan: znowu nie udało się poznać gier indie
Do tego, że wielkie hity mijają mnie szerokim łukiem już przywykłem. Gdy większość pasjonuje się premierą Mass Effect 3, ja czekam na rozpoczęcie przygody w pierwszej odsłonie trylogii Sheparda. Gdy w internecie zaczyna się robić głośno o GTA V, ja patrzę na półce na GTA III (choć San Andreas ukończyłem, w ramach wyjątku). Nie sądziłem jednak, że gry indie też to spotka. Tymczasem Bastion i spółka stworzyły osobną listę zaległości i nie zanosi się na to, aby szybko miała się ona skurczyć choćby o jedną pozycję. Wciąż wygrywa retro-gaming na PS2.
Najlepszy soundtrack w: Freestyle Metal X
Przepis na duży ładunek endorfin? Rozpędzić się motocrossem na dachu kilkupiętrowego budynku i przy dźwiękach „Kickstart my heart” Motley Crue wyskoczyć z rampy, aby przelecieć przez otwarte drzwi latającego nad planszą śmigłowca. Rockowy soundtrack Freestyle Metal X tylko dodał koloru zręcznościowej i znakomicie odprężającej zabawie na motocyklach. „I Wanna Rock” Twisted Sister, „Arce of Spades” Motorhead czy „The One” Shortie dopasowały się idealnie do zabawy i tylko zachęcały do ponownego uruchomienia konsoli, aby przyjemnie się odstresować.
Gra roku przedstawicielki płci pięknej: Wii Sports i Burnout 3: Takedown
Wygrywają dwie pozycje: Wii Sports za różnorodność gier i możliwość wykorzystania ich jako "temat" imprezy oraz Burnout, w którym udaje mi się wygrywać z innymi i można się odstresować:) Mogę jeszcze wyróżnić FIFA12 za tryb Ultimate Team i uproszczenie klawiszy na kontrolerze dla takiego laika jak ja:)
Najgorsza gra według przedstawicielki płci pięknej: Ridge Racer 7
Nie mam tak, że któraś gra, z tych które sprawdziłam, była najgorsza. Najgorsza byłaby jakaś strzelanka. Najmniej podobało mi się Ridge Racer 7, ale to mogę uargumentować faktem, że nie zawsze wygrywałam z chłopakiem:) Niestety również mogłabym umieścić tutaj My Fitness Coach na Wii za niedostosowanie gry dla osób, które nie mają doskonałej koordynacji ruchowej i przez to mogą się szybko zniechęcić (ale ma ona też swoje plusy:P)
Najlepsza książka: Robbie Fowler
Nie spodziewałem się wiele po autobiografii krnąbrnego napastnika reprezentacji Anglii. Okazało się jednak, że to długa i pasjonująca lektura, która wchodzi w świat piłki nożnej zdecydowanie bardziej, niż publikacja o Messim czy biografia Ibrahimovica. Robbie ma za sobą długą, pełną wzlotów i upadków karierę, a ta książka pokazała, że dysponuje też talentem, aby umieć ją dobrze opowiedzieć. Jego problemy rodzinne, pomysły na biznes, konflikty z trenerami, sukcesy na boisku, o wszystkim tym czyta się z dużym zainteresowaniem. Polecam każdemu, kto szuka źródła sekretów i chce poszerzyć wiedzę o jednej z najpopularniejszych dyscyplin sportowych świata.
Najlepsze anime: One Piece
Początek roku należał do Fairy Tail, potem było trochę gorzej, ale od kilku miesięcy na pierwszym planie jest One Piece. Za mną dopiero niewielki fragment historii Luffy’ego i spółki, ale w tym momencie bawię się równie dobrze, co kilkanaście lat temu przy Dragon Ball. Za to, a także świetną ścieżkę dźwiękową, wszechobecny humor i genialne projekty postaci to anime zasługuje na wyróżnienie w tegorocznych „najkach”.
I to wszystko, tak podsumowałbym swój 2012 rok. Życzę Wam w kolejnych miesiącach wielu świetnych przygód w wirtualnych światach, czasu na realizację pasji i marzeń oraz optymizmu. Wszystkiego dobrego!