Seriale 2.0 - Rewolucja Netflixa - Floyd - 23 marca 2013

Seriale 2.0 - Rewolucja Netflixa

Co najbardziej denerwuje Was we współczesnej telewizji? Ustalone godziny emisji, które mogą pokrywać się z zajęciami na uczelni? To, że w pakiecie z 15 minutami programu dostajemy 5 minut reklam? „Miecugowowa tabloidyzacja” dokonywana przez widzów na twórcach i vice versa? A co byście powiedzieli na platformę, na której w pełni legalnie możecie oglądać uiszczając niewielką opłatę inteligentnie i z rozmachem zrealizowane seriale, i to na dodatek kiedy chcecie? Netflix swoim pierwszym autorskim serialem staje na wysokości zadania i ma szansę na zrewolucjonizowanie rynku medialnego!

Najpierw kilka słów wprowadzenia. Netflix jest to największa wypożyczalnia filmów na świecie, do której zasobów można uzyskać dostęp opłacając miesięczny abonament (7.99 $). Firma zaczynała swą przygodę z branżą od dystrybucji filmów DVD, jednak po jakimś czasie okazało się, że nie jest to zbyt dochodowy biznes, a koszty wysyłki skutecznie „zjadają” potencjalne zyski. W związku z tym postanowiono wykorzystać możliwości jakie dają nowoczesne technologie i przenieść główny ciężar rozkręcania biznesu do sieci, co okazało się strzałem w 10, gdyż np. w lutym platforma odpowiadała za 30 % ruchu internetowego w całych Stanach Zjednoczonych.

Zeszły miesiąc był dla firmy kluczowy także z jeszcze jednego powodu, do którego całkowitego zrozumienia potrzebne jest nakreślenie szerszego tła. Otóż, za oceanem od jakiegoś czasu wyznaczona była wyraźna granica pomiędzy twórcami a dystrybutorami. Zaszczepiając to stwierdzenie na serialowy grunt możemy powiedzieć, że ten kto finansował produkcję sezonu zwykle miał niewiele wspólnego z dystrybutorem, oprócz kontraktu oczywiście. Teraz jednak można zaobserwować w branży znaczące fluktuacje. I tak, HBO – prawdziwy telewizyjny potentat wchodzi na rynek cyfrowej dystrybucji wraz ze swoją usługą GO, a z drugiej strony Netflix z roli pośrednika przekształca się w serialowego demiurga. Zapowiada to interesującą konfrontację medialnych gigantów, którzy jeszcze niedawno żyli w symbiozie obok siebie.

Tym doniosłym momentem w historii Netfixa stało się udostępnienie abonentom serialu „House of Cards”, który z miejsca podbił serca rzesz internautów. Jest to pionierski projekt mając y w głównej mierze za zadanie uzmysłowienie korpulentnym, telewizyjnym bossom potęgi nowych platform udostępniania treści. A za „Domem z kart” stoją nazwiska znane praktycznie każdemu kinomaniakowi. Zagranie głównej roli w tym thrillerze politycznym przypadło w udziale Kevinowi Spacey, którego pamiętna rola w „American Beauty” zapisała się na zawsze w annałach X muzy. Natomiast na stołku reżyserskim zasiadł David Fincher znany z takich produkcji jak choćby „Siedem” czy  „Ciekawy przypadek Benjamina Buttona”. Przed udostępnieniem serialu można było mieć uzasadnione obawy jak ta dwójka znana głównie z wielkiego ekranu, poradzi sobie na jego mniejszym odpowiedniku, jednak efekt końcowy jest świetny, dość rzec, że w kilkanaście dni po premierze, już co piąty widz Netfixa obejrzał wszystkie 13 odcinków!

Tak, nie pomyliłem się, szefowie serwisu postanowili zrezygnować ze znanego z telewizji modelu „one week, one episode” i oddali w ręce fanów cały pierwszy sezon za jednym zamachem. Oczywiście, można dyskutować czy była to dobra decyzja, gdyż spowodowała ona skrócenie tzw. „marketingowego buzzu” do ok. tygodnia, bo skoro pozbawieni jesteśmy cotygodniowej premiery, to ekscytacja osiągnęła swój punkt kulminacyjny tylko w jednym początkowym momencie, zamiast narastać stopniowo wraz z dążeniem do finału serii.

Teraz słów kilka o fabule, która wydaje się być kalką najlepszych kinowych filmów politycznych ostatnich lat, z „Idami marcowymi” na czele. Frank Underwood (Spacey) po tym jak omija go obiecana przez prezydenta, posada Sekretarza Stanu w Białym Domu postanawia zemścić się na wszystkich ludziach, którzy pozbawili go zaszczytów. Dodajmy do tego obowiązkowe układy z prasą i małżeństwo, które w tej „branży” bardziej przypomina transakcję wiązaną niż uczucie, a otrzymamy „tworzywo” do wykreowania doskonałego, trzymającego w napięciu serialu. Na ekranie wszystko do siebie idealnie pasuje  i współgra, a każda z historii łącząca się z postacią Franka, jest równe angażująca, choć żadna z nich nie wybija się ponad maestrię Kevina Spacey, który wykreował wspaniały obraz człowieka zdradzonego i mściciela w białych rękawiczkach doskonale wiedzącego jak pokierować grą i za które sznurki pociągnąć, aby waszyngtońska sztuka potoczyła się po jego myśli.

„House of cards” przebojem wdarł się na listy popularności wszelkich rankingów, a także zdobył uznanie krytyków w serialowym świecie coraz bardziej upodabniającym się do blockbusterów (vide Spartakus). Moim zdaniem, obraz ten można nazwać „Serialem 2.0”, gdyż łączy on w sobie kluczowe i najlepsze cechy telewizyjnych odpowiedników, wraz z internetowymi udogodnieniami. Jego sukces potwierdza ponadto stanowisko Netflixa, który zapowiedział dalsze inwestycje w autorskie produkcje. Wygląda więc na to, że 100 mln $ wydane na produkcję protoplasty zwróciły się w tempie ekspresowym. I nie ma co się temu dziwić, w świecie gdy coraz więcej ludzi zniesmaczona telewizyjnymi ramówkami, rezygnuje z posiadania odbiornika, dostrzegając korzyści z samodzielnego wybierania interesujących materiałów w sieci. Myślę, że „Seriale 2.0” są pierwsza jaskółką nadchodzącej rewolucji, która w przyszłości ma szansę rozbić skostniałe metody rządzące medialnym światkiem i zabrać nas w nową erę spersonalizowanego  dostępu do „wszystkiego na życzenie”.


 Jeśli chcecie być na bieżąco z tym co robię w sieci to zapraszam do:

Floyd
23 marca 2013 - 12:44