Przeładowuję! #15 - Dzieciństwo w jednym dźwięku. - Robson - 30 marca 2013

Przeładowuję! #15 - Dzieciństwo w jednym dźwięku.

Nerwowo przebieram nogami i wiercę się na małym, drewnianym krzesełku, wyczekując końca ostatniej już dzisiaj lekcji. Kiedy zbawca w postaci maniakalnie wybijającego muzykę moich uszu dzwonka w końcu rozpoczyna swoją pieśń, w ekspresowym tempie znikam z duszącej mnie klasy i zasuwam w kierunku domu. Zanim spostrzegam, że całą drogę przehasałem z otwartym plecakiem, jestem już w zasadzie na miejscu. Wkrótce całe spektrum emocji, towarzyszących mi podczas zanurzania się w świat elektronicznej rozrywki, ponownie spłaci mi potężnego plaskacza - wszystko za sprawą jednej, jeżącej każdy włos na moich plecach serii dźwięków, której zapomnieć po prostu nie sposób.

Zaczyna się iście epicko, z prawdziwą pompą i przepychem. Gdybym mógł, przy akompaniamencie właśnie tych tonów oglądałbym codziennie słońce, powoli lecz sukcesywnie wynurzające się zza horyzontu. Dźwięk ten w idealny, podręcznikowy wręcz sposób buduje napięcie i obwieszcza całemu światu, że oto nadchodzi coś wielkiego. „Przygotuj się, podróżniku”, mówi, „wkrótce będziesz już na miejscu”. Chwila ta przypomina mi wielkie wrota, z drżeniem i potęgą otwierające się przed moją małą osobą, z każdą sekundą uchylając coraz więcej ukrytych za nimi tajemnic. Cel jednak wciąż majaczy gdzieś w oddali, a ja nie mam zamiaru stać tutaj bezczynnie. Ciekawość zawsze zwycięża, przestępuję próg.

Wielka sala skrywa swój ogrom w mroku oblepiającym każdy jej kąt i sklepienie, nie dając mi w pełni zasmakować siły bijącej z otaczających mnie ścian. Wkrótce jednak magia tego miejsca daje o sobie poznać, zrzucając na mnie setki niewidzialnych, delikatnych tonów. Niesamowitość tej chwili jest tak wszechobecna i namacalna, że gotów jestem zebrać ją z powietrza i załadować w tornister, który zdjąć powinienem już dawno temu. Nagle sala rozświetla się tysiącem blasków, a każdy z nich swoimi własnymi słowami rozpoczyna opowieść o magii tego miejsca. Wśród ich dźwięcznych i pobudzających wyobraźnię historii, mistycyzm znów wynurza się na powierzchnię, jakby pomieszczenie to jeszcze w ostatniej chwili starało się ukryć cząstkę pilnowanych tajemnic. Powoli każdy z dźwięków zaczyna gasnąć, wystraszony tą ezoteryczną siłą, szanując jej potęgę i ponownie uciekając w ciemność. Całość trwa może jakąś sekundę, lecz dla mnie ten moment przestoju zdaje się być niewygodną i nerwową wiecznością.

W końcu, odpowiedź przybywa. Nieznany mi dźwięk, przypominający ostrze żegnające się z pochwą, dobiega do moich uszu. Stojąca za nim waleczność, pewność siebie i zdecydowanie wygrywa z tajemnicą, przez co z smolistego mroku niemal natychmiastowo na powrót wyłaniają się dźwięki pełne blasku i harmonii. Wtórują mu ostatni raz, pozwalając temu miejscu na nowo wypełnić się ezoterycznym klimatem, tym razem odmiennym od tego, który przywitał mnie w progu sali. Nowe sekrety nie straszą powracającego gościa – zdają się kusić i zachęcać do jeszcze tych kilku kroków, po których dowolny z wykreowanych w głowach poprzednich wędrowców światów stanie przede mną otworem. Zaproszenia nie da się odrzucić.

Czym jednak w rzeczywistości jest ta pełna strachu, niepewności, ale też i szczerej chęci, podniety i radości przeprawa? To zwykły zestaw emocji, towarzyszących mi za każdym razem, gdy do moich uszu dobiega ten jeden, specyficzny dźwięk. Dźwięk, który zawsze witał mnie podczas uruchamiania wiernego „Szaraczka” - ten sam, który trzymał każdego w niepewności, gdy odpowiedź na pytanie „czy płyta zaskoczy?” nie była jeszcze znana. Prosty zbiór elektronicznych brzmień, towarzyszący startowi systemu, w którym zaklęta jest cała magia mojego dzieciństwa. A przynajmniej, jej zdecydowana większość.

Zapraszamy na oficjalny fan-page serwisu – z prędkością karabinu maszynowego wyrzucający najświeższe informacje o nowych recenzjach i felietonach!

Robson
30 marca 2013 - 15:21