Chyba nikomu nie trzeba przybliżać tego, czym jest Top Gear - najpopularniejszy program motoryzacyjny na świecie. Nawet największy ignorant/ignorantka kojarzy, z czym to się je. A jeśli nie wie, to powinien się wstydzić i zastanowić nad sobą, bowiem, przynajmniej w męskim towarzystwie, powiedzenie, że nie zna się Clarksona, Hammonda, Maya i Stiga jest jak przyznanie się do bliskich kontaktów ze zwierzętami - nawet jeśli tak jest, to po prostu się o tym nie wspomina.
Ustaliwszy platformę dyskusji, przejdę do rzeczy. Co czyni bycie prezenterem Top Geara najlepszą pracę na świecie i jaki ma to związek z niesłabnącą popularnością tego programu (najczęściej „piracony” show na torrentach)? W marcu 2013, w niezmienionym od dziesięciu lat składzie osobowym, zakończył się 19-ty sezon TG. Trudno odpowiedzieć na pytanie co sprawia, że utrzymanie świeżości i dobrej formy udało się brytyjskim chłopakom lepiej niż każde z ich programowych wyzwań. Samo nasuwa się często padające w audycji pytanie - how hard can it be?. O ile w przypadku zdarzeń, które później mają miejsce na ekranie, odpowiedzią bynajmniej nie jest very. Recepta na sukces jest czynnikowo prosta, ale - jak to w przypadku recept - diablo trudna do osiągnięcia w rzeczywistości.
Im dziwniej, tym lepiej
Nie byłoby tego, co Niemcy dumnie i dźwięcznie nazywają Erfolg, gdyby nie wyjątkowo absurdalne, ale w dziwny sposób działające, połączenie trzech kompletnie różniących się od siebie osobowości (Stiga nie liczę, bowiem some say he doesn't really exist). Clarkson jest samcem alfo, który lubi najpierw mówić, potem myśleć. Jego fobią jest praca manualna, sądzi zatem, że krzykiem da się wszystko naprawić. May żyje mentalnie w latach 50. XX w. Lubi czyścić motocykl tamponami, odczuwa przyjemne swędzenie w okolicach członka kiedy jeździ świetnym samochodem (ma to pewnie związek z jego domniemanym homoseksualizmem) oraz w wolnym czasie buduje łódź podwodną z klocków Lego. Hammond to krypto-Amerykanin, który wiedzie szczęśliwe życie z żoną i dziećmi w wiejskim zamku w Walii. Jakiś czasu temu zatrzymał się na wieku 36 lat, słynie też z wybielania zębów, wymyślnych strojów i fryzur oraz, ostatnio, z farbowania włosów.
Szorstka przyjaźń
Panowie, mimo że z pozoru życzą sobie śmierci, tyfusa i innych plag, w gruncie rzeczy lubią się i dopełniają. Nawet wzajemne obrażanie się ma właściwości scalające te na niby autonomiczne postaci. Wyzywanie się od konusów, orangutanów i ,,kochających inaczej" jest na porządku dziennym.
Who hasn’t been offended yet?
Zaryzykuję stwierdzenie, iż większość młodych ludzi miała styczność z humorem Top Geara po raz pierwszy w stacji TVN Turbo. Ci sami ludzie przekonali się później, iż sączenie brytyjskiego dowcipu za pośrednictwem lektora porównać można do oddychania przez torebkę foliową czy bycia wegetarianinem - it’s not a real deal.Czym zatem jest to słynne poczucie humoru rodem ze Zjednoczonego Królestwa? To konglomerat mniej lub bardziej wyrafinowanych żartów ze wszystkiego, co panom Brytyjczykom wyda się godne wspomnienia. Może to być szyderstwo z innych nacji, celebrytów, polityków, ekoszaleńców, samochodów i przede wszystkim siebie. Właściwie trudno jest wymienić taką rzecz, która nie byłaby przez trio wzięta na warsztat i solidnie zbesztana. Zatem homoseksualiści, Niemcy, Rumuni. Polacy, Meksykanie, Amerykanie, Australijczycy, Albańczycy, muzułmanie, ekolodzy, kierowcy przyczep kempingowych i TIR-ów, feministki – to tylko wierzchołek góry lodowej grup, które w jakiś sposób mógły poczuć się dotknięte niewybrednymi komentarzami prezenterów.
Z braku poprawności politycznej Top Gear uczynił sobie credo i w głębokim poważaniu ma to, co współcześnie uznaje się za „możliwe do wyśmiania" i „niemożliwe do wyśmiania". Chłopaki z TG robią rzecz podwójnie ważną. Po pierwsze, co oczywiste, nas rozśmieszają. Po drugie, pokazują, że we współczesnym świecie można mówić, co się chce i tylko nieliczni, wyjątkowo przewrażliwieni, mają coś przeciwko temu. W przypadku szyderstwa z innych narodów interweniowali głównie ambasadorzy, jakże słusznie zresztą uzasadniając sens istnienia swojego zawodu. Jak chociażby w przypadku ambasadora Meksyku, któremu po serii żartów z meksykańskiego samochodu, Clarkson zagrał na ambicji, twierdząc, że będzie on i tak zbyt leniwy, żeby podjąć jakiekolwiek działanie. Leniwy jednak nie był i wyraził swoją dezaprobatę. Tak samo jak muzułmanie, którzy oburzyli się na to, że trio przebrało się w burki podczas kręcenia odcinka świątecznego na Bliskim Wschodzie. Nie sposób nie wspomnieć o polskim akcencie podczas kręcenia reklamy oszczędnej wersji Volkswagena Scirocco, w której na końcu pada zdanie - From Berlin to Warsaw in one tank.Funny, isn't it?
Zróbmy coś głupiego i bądźmy w tym dobrzy
Zdaniem wielu, najważniejszą częścią składową programu Top Gear, oprócz rzecz jasna palenia gumy i bawienia się jak dziecko na konsoli superszybkim samochodem, są wszystkim dobrze znane Challengeses i Specials. Bez nich tożsamość TG nie tyle byłaby niepełna, co by nie istniała. Prawdę mówiąc, to bezgranicznie zaskakujące, w jaki sposób od dziesięciu lat mają pomysły na przyciągnięcie widza. W przypadku Specials scenariusz jest niezwykle prosty. Polecenie producentów brzmi: kupcie samochody do określonej ceny i pojedźcie nimi w zapomniane przez Boga, Allaha, Buddę, Krysznię i Wielkiego Jastrzębia miejsce. Tam dostaniecie wskazówki, co robić dalej. Niezależnie od tego, czy były to Stany Zjednoczone, Afryka, Wietnam, Boliwia, Bliski Wschód czy Indie, chłopaki tworzą wokół siebie atmosferę niezwykłego heroizmu swoich poczynań. W gruncie rzeczy nie powinni się niczego bać, wszak za nimi stoi jeden z najbogatszych koncernów medialnych na świecie. Ale i tutaj czuć ogólną atmosferę całego przedsięwzięcia: producenci starają się jak najbardziej pokazać, że u nich Clarkson, May i Hammond taryfy ulgowej nie mają, w związku z tym robią im na złość. Nic jednak nic dorówna pomysłowości, z jaką prezenterzy starają się nawzajem sabotować wspólne wojaże. W porównaniu z nimi typowe zniszczenia stadionowe w czasie zamieszek to amatorszczyzna. Po wandalizmie ich poznasz. Gwoli ścisłości dodam, iż samookaleczenie aut (w i tak już marnym stanie) oraz nieudolna próba polepszenia ich właściwości świadczy o tym, że Panowie mają we krwi destrukcję i przemożną chęć utrudnienia sobie życia. Jednocześnie każdy Special ze złomami w roli głównej uruchamia zarówno w widzu, jak i wśród uczestników wypraw, nutkę nostalgii i rzecz jasna przypomina o siedmiolatku drzemiącym w każdym facecie, takim, który lubi biegać po mieście z kumplami i okazjonalnie robić sobie krzywdę spadając z drzewa.
Challenges mają jeszcze prostszą receptę na sukces. Wystarczy pomyśleć o czymś najbardziej absurdalnym, czymś, co siedzi w zapomnianych czeluściach umysłu, i wprowadzić to w życie. A przynajmniej spróbować. Nie bez kozery przed większością Wyzwań stawiane jest wcześniej wymienione pytanie - How hard can it be? Być może, ale tylko być może, kiedyś udało im się wykonać plan od A do Z. Niemniej jednak porażki czy wręcz katastrofy występowały w przeważającej liczbie. Nie pozostawia żadnych wątpliwości fakt, że pomysł na Challenges tak niewyobrażalnie głupie, są konstruowane w taki sposób, aby trio jak najbardziej się upokorzyło, stworzyło dużo problemów, ale przede wszystkim dobrze się bawiło. I my, widzowie, przy okazji. Bo jak może nie bawić ambitna (ambitious but rubbish)próba zasadzenia ziarna, z którego ma wyrosnąć ekologiczne paliwo przy pomocy kupionych chwilę wcześniej traktorów albo wyzwanie polegające na zbudowaniu mobilnych domów? Chłopakom udało się także zbudować absolutnie najgorszy, najbrzydszy i najmniej praktyczny samochód elektryczny. Ot, taki prztyczek w nos eko-faszysto-entuzjastom. W ich mniemaniu rozwiązali także problem małej ilości pługów śnieżnych w Wielkiej Brytanii, przerabiając do tego celu kombajn. Nieistotne było dla nich to, że ten kreatywny wytwór prawdopodobnie zabiłby w przeciągu minuty wszystkich spotkanych na swojej drodze. Zwracając im honor dodam, że niekiedy podejmowali naprawdę istotne problemy - jaki jest odpowiedni samochód dla siedemnastolatka, ile TIR-a możesz mieć za 5000 funtów oraz czy jest możliwe kupienie Alfy Romeo 7a 1000 funtów lub mniej, nic niszcząc sobie przy tym życia.
Dzieciństwo jako czas przeszły niedokonany
Na razie dotknąłem tylko wierzchołka tego co proponuje nam oglądającym, program Top Gear. A proponuje to, co sprawia, że dorośli faceci zachowują się jak dzieci. Jest telewizyjnym przełożeniem głębokich pragnień o niedorastaniu i zatrzymaniu się w mentalnym rozwoju na poziomie wciąż entuzjastycznie podchodzącego do życia kilkulatka. Mówiąc krótko, oferuje nam wycinek z życia Piotrusia Pana. Przenosi samochody z plakatów i albumów na tor i międzynarodowe szosy. Sprawia wrażenie, iż dziecięce marzenia o zbudowaniu domku na drzewie były zbyt poważne. Nie bez kozery J. Clarkson powiedział, że ma najlepsze zajęcie na świecie - świetnie się przy tym bawi i do tego mu za to płacą. Żyć nie umierać. Panowie Brytyjczycy sprawnie oszukują ten okropny etap w życiu, który nazywamy dorosłością czy dojrzałością, bezczelnie i otwarcie śmiejąc mu się w twarz. I za to należy ich uwielbiać, dziękować, ale im też po prostu zazdrościć. A także dojść do smutnego wniosku, że nigdy, ale to nigdy, nie będziemy mieli ryle radości z pracy co J. Clarkson, James May i Richard Hammond. And on that bombshell, its time to end.