Big boys on the road - Floyd - 25 kwietnia 2013

Big boys on the road

Chyba nikomu nie trzeba przybliżać tego, czym jest Top Gear - najpopularniejszy program motoryzacyjny na świecie. Nawet największy ignorant/ignorantka kojarzy, z czym to się je. A jeśli nie wie, to powinien się wstydzić i zastanowić nad sobą, bowiem, przynajmniej w męskim towarzystwie, powiedzenie, że nie zna się Clarksona, Ham­monda, Maya i Stiga jest jak przyznanie się do bliskich kontaktów ze zwierzętami - nawet jeśli tak jest, to po prostu się o tym nie wspomina.

Ustaliwszy platformę dyskusji, przejdę do rzeczy. Co czyni bycie prezenterem Top Geara najlepszą pracę na świecie i jaki ma to związek z niesłabnącą popularnością tego pro­gramu (najczęściej „piracony” show na torrentach)? W marcu 2013, w niezmienionym od dziesięciu lat składzie osobowym, zakończył się 19-ty sezon TG. Trudno odpowiedzieć na pytanie co sprawia, że utrzymanie świeżości i dobrej formy udało się bry­tyjskim chłopakom lepiej niż każde z ich progra­mowych wyzwań. Samo nasuwa się często padające w audycji pytanie - how hard can it be?. O ile w przy­padku zdarzeń, które później mają miejsce na ekra­nie, odpowiedzią bynajmniej nie jest very. Recep­ta na sukces jest czynnikowo prosta, ale - jak to w przypadku recept - diablo trudna do osiągnięcia w rzeczywistości.

Im dziwniej, tym lepiej

Nie byłoby tego, co Niemcy dumnie i dźwięcz­nie nazywają Erfolg, gdyby nie wyjątkowo absur­dalne, ale w dziwny sposób działające, połączenie trzech kompletnie różniących się od siebie osobowości (Stiga nie liczę, bowiem some say he doesn't really exist). Clarkson jest samcem alfo, który lubi najpierw mówić, potem myśleć. Jego fobią jest praca manual­na, sądzi zatem, że krzykiem da się wszystko napra­wić. May żyje mentalnie w latach 50. XX w. Lubi czyścić motocykl tamponami, odczuwa przyjemne swędzenie w okolicach członka kiedy jeździ świet­nym samochodem (ma to pewnie związek z jego domniemanym homoseksualizmem) oraz w wol­nym czasie buduje łódź podwodną z klocków Lego. Hammond to krypto-Amerykanin, który wiedzie szczęśliwe życie z żoną i dziećmi w wiejskim zamku w Walii. Jakiś czasu temu zatrzymał się na wieku 36 lat, słynie też z wybielania zębów, wymyślnych stro­jów i fryzur oraz, ostatnio, z farbowania włosów.

Szorstka przyjaźń

Panowie, mimo że z pozoru życzą sobie śmierci, tyfusa i innych plag, w gruncie rzeczy lubią się i dopełniają. Nawet wzajemne obrażanie się ma właściwości scalające te na niby autonomiczne po­staci. Wyzywanie się od konusów, orangutanów i ,,kochających inaczej" jest na porządku dziennym.

Ile w tym działania pod publiczkę, a ile szczerości - nigdy się nic dowiemy. Serce jednak podpowiada, że to, co mówią, mówią na serio. Na podbudowa­nie tezy o prawdziwości ich słów można odwołać się do naszego życia. Trójka z Top Geara jest po prostu grupą dobrych kumpli. Niech ktoś więc mi powie, czy właśnie nie tak zachowują się w stosunku do siebie wszyscy przyjaciele? Rzucanie mięsem, wy­śmiewanie się, robienie sobie na złość - tak właśnie w praktyce wygląda najciekawsza strona znajomo­ści. Prezenterzy TG hołdują tej praktyce i hasłu ..by­cie miłym jest przereklamowane’ .

Who hasn’t been offended yet?

Zaryzykuję stwierdzenie, iż większość młodych ludzi miała styczność z humorem Top Geara po raz pierwszy w stacji TVN Turbo. Ci sami ludzie prze­konali się później, iż sączenie brytyjskiego dowci­pu za pośrednictwem lektora porównać można do oddychania przez torebkę foliową czy bycia wege­tarianinem - it’s not a real deal.Czym zatem jest to słynne poczucie humoru rodem ze Zjednoczone­go Królestwa? To konglomerat mniej lub bardziej wyrafinowanych żartów ze wszystkiego, co panom Brytyjczykom wyda się godne wspomnienia. Może to być szyderstwo z innych nacji, celebrytów, polityków, ekoszaleńców, samochodów i przede wszystkim siebie. Właściwie trudno jest wymienić taką rzecz, która nie byłaby przez trio wzięta na warsztat i solidnie zbesztana. Zatem homoseksualiści, Niem­cy, Rumuni. Polacy, Meksykanie, Amerykanie, Au­stralijczycy, Albańczycy, muzułmanie, ekolodzy, kierowcy przyczep kempingowych i TIR-ów, fe­ministki – to tylko wierzchołek góry lodowej grup, które w jakiś sposób mógły poczuć się dotknięte niewybrednymi komentarzami prezenterów.

Z braku poprawności politycznej Top Gear uczy­nił sobie credo i w głębokim poważaniu ma to, co współcześnie uznaje się za „możliwe do wyśmiania" i „niemożliwe do wyśmiania". Chłopaki z TG ro­bią rzecz podwójnie ważną. Po pierwsze, co oczywiste, nas rozśmieszają. Po drugie, pokazują, że we współczesnym świecie można mówić, co się chce i tylko nieliczni, wyjątkowo przewrażliwieni, mają coś przeciwko temu. W przypadku szyderstwa z innych narodów interweniowali głównie ambasa­dorzy, jakże słusznie zresztą uzasadniając sens ist­nienia swojego zawodu. Jak chociażby w przypad­ku ambasadora Meksyku, któremu po serii żartów z meksykańskiego samochodu, Clarkson zagrał na ambicji, twierdząc, że będzie on i tak zbyt leniwy, żeby podjąć jakiekolwiek działanie. Leniwy jednak nie był i wyraził swoją dezaprobatę. Tak samo jak muzułmanie, którzy oburzyli się na to, że trio przebrało się w burki podczas kręcenia odcinka świątecznego na Bliskim Wschodzie. Nie sposób nie wspomnieć o polskim akcencie podczas kręcenia reklamy oszczędnej wersji Volkswagena Scirocco, w której na końcu pada zdanie - From Berlin to Warsaw in one tank.Funny, isn't it?

 

Zróbmy coś głupiego i bądźmy w tym dobrzy

Zdaniem wielu, najważniejszą częścią składo­wą programu Top Gear, oprócz rzecz jasna palenia gumy i bawienia się jak dziecko na konsoli super­szybkim samochodem, są wszystkim dobrze zna­ne Challengeses i Specials. Bez nich tożsamość TG nie tyle byłaby niepełna, co by nie istniała. Praw­dę mówiąc, to bezgranicznie zaskakujące, w jaki sposób od dziesięciu lat mają pomysły na przycią­gnięcie widza. W przypadku Specials scenariusz jest niezwykle prosty. Polecenie producentów brzmi: kupcie samochody do określonej ceny i pojedź­cie nimi w zapomniane przez Boga, Allaha, Bud­dę, Krysznię i Wielkiego Jastrzębia miejsce. Tam dostaniecie wskazówki, co robić dalej. Niezależ­nie od tego, czy były to Stany Zjednoczone, Afry­ka, Wietnam, Boliwia, Bliski Wschód czy Indie, chłopaki tworzą wokół siebie atmosferę niezwy­kłego heroizmu swoich poczynań. W gruncie rze­czy nie powinni się niczego bać, wszak za nimi stoi jeden z najbogatszych koncernów medialnych na świecie. Ale i tutaj czuć ogólną atmosferę całe­go przedsięwzięcia: producenci starają się jak najbardziej pokazać, że u nich Clarkson, May i Ham­mond taryfy ulgowej nie mają, w związku z tym robią im na złość. Nic jednak nic dorówna pomy­słowości, z jaką prezenterzy starają się nawzajem sa­botować wspólne wojaże. W porównaniu z nimi ty­powe zniszczenia stadionowe w czasie zamieszek to amatorszczyzna. Po wandalizmie ich poznasz. Gwoli ścisłości dodam, iż samookaleczenie aut (w i tak już marnym stanie) oraz nieudolna próba po­lepszenia ich właściwości świadczy o tym, że Pa­nowie mają we krwi destrukcję i przemożną chęć utrudnienia sobie życia. Jednocześnie każdy Special ze złomami w roli głównej uruchamia zarówno w widzu, jak i wśród uczestników wypraw, nutkę nostalgii i rzecz jasna przypomina o siedmiolatku drzemiącym w każdym facecie, takim, który lubi biegać po mieście z kumplami i okazjonalnie robić sobie krzywdę spadając z drzewa.

Challenges mają jeszcze prostszą receptę na suk­ces. Wystarczy pomyśleć o czymś najbardziej ab­surdalnym, czymś, co siedzi w zapomnianych czeluściach umysłu, i wprowadzić to w życie. A przynajmniej spróbować. Nie bez kozery przed większością Wyzwań stawiane jest wcześniej wy­mienione pytanie - How hard can it be? Być może, ale tylko być może, kiedyś udało im się wykonać plan od A do Z. Niemniej jednak porażki czy wręcz katastrofy występowały w przeważającej liczbie. Nie pozostawia żadnych wątpliwości fakt, że pomysł na Challenges tak niewyobrażalnie głupie, są konstruowane w taki sposób, aby trio jak najbar­dziej się upokorzyło, stworzyło dużo problemów, ale przede wszystkim dobrze się bawiło. I my, wi­dzowie, przy okazji. Bo jak może nie bawić ambit­na (ambitious but rubbish)próba zasadzenia ziar­na, z którego ma wyrosnąć ekologiczne paliwo przy pomocy kupionych chwilę wcześniej trakto­rów albo wyzwanie polegające na zbudowaniu mo­bilnych domów? Chłopakom udało się także zbu­dować absolutnie najgorszy, najbrzydszy i najmniej praktyczny samochód elektryczny. Ot, taki przty­czek w nos eko-faszysto-entuzjastom. W ich mnie­maniu rozwiązali także problem małej ilości płu­gów śnieżnych w Wielkiej Brytanii, przerabiając do tego celu kombajn. Nieistotne było dla nich to, że ten kreatywny wytwór prawdopodobnie zabiłby w przeciągu minuty wszystkich spotkanych na swo­jej drodze. Zwracając im honor dodam, że niekie­dy podejmowali naprawdę istotne problemy - jaki jest odpowiedni samochód dla siedemnastolatka, ile TIR-a możesz mieć za 5000 funtów oraz czy jest możliwe kupienie Alfy Romeo 7a 1000 funtów lub mniej, nic niszcząc sobie przy tym życia.

Dzieciństwo jako czas przeszły niedokonany

Na razie dotknąłem tylko wierzchołka tego co proponuje nam oglądającym, program Top Gear. A proponuje to, co sprawia, że dorośli faceci zacho­wują się jak dzieci. Jest telewizyjnym przełożeniem głębokich pragnień o niedorastaniu i zatrzymaniu się w mentalnym rozwoju na poziomie wciąż en­tuzjastycznie podchodzącego do życia kilkulatka. Mówiąc krótko, oferuje nam wycinek z życia Pio­trusia Pana. Przenosi samochody z plakatów i albu­mów na tor i międzynarodowe szosy. Sprawia wra­żenie, iż dziecięce marzenia o zbudowaniu domku na drzewie były zbyt poważne. Nie bez kozery J. Clarkson powiedział, że ma najlepsze zajęcie na świecie - świetnie się przy tym bawi i do tego mu za to płacą. Żyć nie umierać. Panowie Brytyjczycy sprawnie oszukują ten okropny etap w życiu, który nazywamy dorosłością czy dojrzałością, bezczelnie i otwarcie śmiejąc mu się w twarz. I za to należy ich uwielbiać, dziękować, ale im też po prostu zazdro­ścić. A także dojść do smutnego wniosku, że nigdy, ale to nigdy, nie będziemy mieli ryle radości z pra­cy co J. Clarkson, James May i Richard Ham­mond. And on that bombshell, its time to end.

Floyd
25 kwietnia 2013 - 00:44