Konferencja EA niespecjalnie trafiła w moje gusta. Z jednym wyjątkiem*. Pośród kolejnych klonów Call of Duty, wszelkich Battlefieldów, Medal of Honorów i innych Titanfallów pojawiła się produkcja, która przenosi te dość jednolite produkcje w zupełnie odmienne środowisko. Opanowane przez zombiaki oraz… rośliny! Plants vs Zombies: Garden Warfare z marszu mnie zainteresowało, łącząc strzelankową konwencję ze znaną z oryginału rozgrywkę w stylu tower defense.
Zaprezentowany fragment rozgrywki wygląda naprawdę ładnie, widać, że seria tym razem celuje w coś więcej niż tylko casualowy rynek. Rozgrywka przypomina dość popularny w ostatnich latach tryb hordy, w którym grupa graczy współpracując odpiera armie wrogów. Tym razem będą nimi zombie w przeróżnych odmianach – od standardowych umarlaków, przez tańczących mini bossów i potężne frankensteinowe monstra, aż po wielkie robo-zombie. Do dyspozycji graczy oddane zostanie kilka gatunków roślin cechujących się różnymi umiejętnościami. Przykładowo słonecznik potrafić będzie leczyć swoich towarzyszy, rosiczka zaś będzie typowym zawodnikiem walczącym w zwarciu. No, może nie tyle walczącym, co pożerającym swoich wrogów. W trakcie gry otrzymamy też możliwość sadzenia roślinek, które wspierać nas będą w walce. Całość zaprezentowana zostanie z perspektywy trzeciej osoby. Gra wydana zostanie na konsole Microsoftu, najpierw na Xbox One, po jakimś czasie na Xboksa 360. Nie spodziewam się wielkiego hitu, ale solidne podstawy rozgrywki wystarczą, by gra obroniła się specyficznym klimatem i humorem.
*Tak, jestem wśród tych, którym pierwszy Mirrors Edge nie przypadł do gustu ;)
Jeśli spodobał Ci się mój wpis, byłoby miło, gdybyś zalajkował/a moją stronę na FaceBooku. Pojawiają się tam informacje o moich tekstach nie tylko z GP, ale także prywatnego bloga oraz z GOLa.